Każdy w Wołczynie, niewielkim miasteczku na północy województwa opolskiego, kto wszedł w konflikt z prawem, miał do czynienia z Juliuszem Klarem, wieloletnim komendantem policji o niepospolitej przeszłości i charyzmie wśród społeczności lokalnej. Maksymą jego postępowania z młodocianymi przestępcami było powiedzenie: „Nie ma złej młodzieży, są źli nauczyciele lub ich brak”. Wierzył w resocjalizację jedynie poprzez sport i pracę na rzecz miasta, które uważał za swoją ojczyznę.
W jego rękach znalazł się Filip z młodszym rodzeństwem po tym, jak ratownik basenu wezwał przez telefon komórkowy patrol. Nie zrobił tego z własnej woli, lecz na wniosek lekarza pogotowia ratunkowego, który badał leżącego na plaży mężczyznę.
Dziubińska stała właśnie w holu i niecierpliwie czekała na rozmowę. W jej postawie i wyrazie twarzy było widać zaniepokojenie. Nieco zapadnięte i podpuchnięte oczy sprawiały wrażenie, jakby była zapłakana lub przemęczona.
Nie bardzo wiedziała, po co ją tutaj wezwano. Stała w progu komisariatu i nie wzbudzając zainteresowania funkcjonariusza po chwili podeszła do balustrady.
– Przepraszam, zostałam pilnie wezwana, nazywam się Justyna Dziubińska.
Młody policjant podniósł głowę znad papierów i uśmiechnął się.
– A, oczywiście, komendant na panią czeka. – Funkcjonariusz wstał zza biurka i wyprzedzając kobietę, prowadził ją do szefa.
– Co się stało, dlaczego mnie wezwano? – Pytała zaciekawiona po drodze.
– Nie wiem, ale proszę się nie martwić.
Dziubińska jednak nie dawała za wygrane.
– Ale coś złego z mężem?
– Proszę się nie martwić, wszystko będzie w porządku.
Mąż pije, ale nie awanturuje się poza domem. Miała jednak najgorsze przeczucia.
Drzwi od gabinetu komendanta otworzyły się i obojgu ukazał się niecodzienny widok. Na kolanach komendanta siedziała maleńka Ania, a Kamil z elektroniczną gierką w fotelu grał w ulubione tetrisy.
Jedynie Filip nie zauważył wchodzących i wciąż patrzył się na niebo za oknem komisariatu.
– Dzień dobry. – Powiedziała stanowczo. – Co się stało, co wy tutaj robicie?
Komendanta wstał z fotela i postawił na podłodze Anię, która natychmiast podbiegła do matki i wskoczyła jej w ramiona.
– Dzień dobry. – Komendant zwrócił się teraz do podległego mu funkcjonariusza. – Proszę zabrać dzieci, niech poczekają w sali telewizyjnej.
– Ale, co się stało? – Pytała, podczas gdy dzieci wychodziły z biura.
– Proszę, siadaj Justyno.
Dzieci wyszły pod opieką policjanta i Filipa.
Komendant spoglądał łagodnie na Dziubińską.
– Więc?! – Pytała bez strachu.
Policjant przekładał jakieś dokumenty. Wreszcie podjął rozmowę.
– Filip na plaży uderzył trzydziestopięcioletniego mężczyznę.
Chwila milczenia była jakby zaplanowana przez niego. Nie tylko chciał sprawdzić, jakie wrażenie na niej wywrze ta wiadomość, ale czekał na prośby o kontynuację.
Dziubińska siedziała zamyślona i analizowała wypowiedziane słowa. Czuła, że komendant nie skończył jeszcze, ale też, że sprawa nie ma fatalnego końca.
Milczenie przerwał telefon.
– Tak. Rozumiem. Zobaczymy, co da się zrobić.
Kiedy odłożył słuchawkę, patrzyła na niego takim wzrokiem, jakby za chwilę miała na niego wylać wiadro wody.
– Z zeznań świadków wynika, że mężczyzna sam sprowokował awanturę. Najpierw chciał pobić Kamila, później zamachnął się na Filipa. Filip nie wytrzymał.
– O co poszło? – Była zniecierpliwiona.
– Jak to dzieci. Sypali się ziemią, nic więcej. Mężczyzna urządził awanturę Filipowi i chciał go uderzyć, chociaż Filip zachowywał się grzecznie.
Milczenie.
– Dlaczego go zatrzymałeś?
Komendant wstał z miejsca i przechodził się po pokoju.
– Właściwie tylko po to, żeby ustalić fakty. No i pouczyć Filipa. Jest od roku pełnoletni, a to zmienia traktowanie go przez prawo.
– Ma stać, gdy go ktoś atakuje?
Uśmiechnął się pobłażliwie.
– Nie. Chciałem mu tylko powiedzieć, żeby uważał na swoje szybkie ramiona, szczególnie na prawą rękę. Prawdopodobnie ma ją po ojcu.
Dziubińska poczerwieniała, zawstydzona opuściła głowę.
– Świadkowie zeznali, że nie widzieli, aby Filip go uderzył. Filip się przyznał i oczywiście przeprosił mężczyznę.
Przerwał na chwilę, by usiąść.
– Justyna, bardzo bym chciał, aby nie powtórzyła się historia z przeszłości. Wiesz, jak mi zależy na twoim szczęściu, nadal. – Podkreślił.
Z czerwonej na twarzy zamieniała się w bordową.
Wyraźnie pastwił się nad nią.
Plama na życiu męża to także plama, z którą musi żyć żona i dzieci. Na szczęście dzieciom nigdy o tych sprawach nie mówili, więc mogli żyć bez piętna. Justyna nie mogła. Przez całe życie miała wyrzuty sumienia, że mogła coś zrobić, aby zapobiec nieszczęściu, ale tego nie zrobiła.
Chociaż właściwie czy można zapobiec nieszczęściu? Los i tak zsyła na każdego to, co zechce – usprawiedliwiała się przed własnym sumieniem. Jej ojciec mawiał, że nieważne, co ześle los, ale jak w tym odnajdzie się człowiek, na ile potrafi być dobrym dla innych.
Komendant Klar miał udział w katastrofie jej męża. Przed laty razem z Andrzejem Dziubińskim trenowali boks. Zapowiadali się na dobrych zawodników, lecz niestety, mieli zacięcie do bijatyki. Najbardziej lubili zabawy miejskie, dyskoteki i wiejskie potańcówki. Okazji do wypitki i do bitki nie brakowało.
Juliusz tym różnił się od jej męża Andrzeja, że potrafił analizować wszystko i patrzeć na siebie z dystansem. Dziubiński niesiony falą powodzenia zapominał o całym świecie i zachłystywał się zwycięstwami. Nie miał za grosz rozsądku, a były i momenty, że zapominał o młodej żonie, aby z kolegami powłóczyć się po wiejskich zabawach i rozbijać nosy ochotnikom do bijatyk. Tłumaczył jej, że to najlepszy trening.
Boks stał się pasją życia komendanta. Po krótkiej, ale burzliwej karierze zakończonej wypadkiem motocyklowym i połamanymi rękami, przeszedł okres rekonwalescencji. Dalszej kariery bokserskiej nie mógł kontynuować. Nie dał jednak za wygrane, musiał działać, robić coś związanego z boksem. Zdobył uprawnienia trenerskie, a potem otworzył szkółkę bokserską.
Większość zawodników, których trenował w różnych okresach, to nominalni przestępcy. Klar ratował ich od więzienia. Zabierał rozrabiających małolatów i dorosłych z różnych zabaw, bijatyk i domów, na których bili się i wyrządzali ludziom krzywdę. Mniejsze przewinienia mógł jakoś zatuszować i złagadzał je. Największym nicponiom dawał ultimatum, więzienie lub sala treningowa.
Swoich bokserów wystawiał na różnych zawodach w miasteczku, zapraszał ligowych trenerów, pomagał w karierze zdolnym zawodnikom. Jego największe sukcesy to załapanie się kilku młodych talentów do ligowych klubów.
Przez cały czas poszukiwał sponsorów wśród zakładów pracy i w ten sposób zyskiwał środki finansowe dla swojej sali. Od kilku lat działał jako trener sekcji boksu miejskiego klubu sportowego. To otwierało przed trenującą młodzieżą szereg nowych możliwości.
– Myślę, że powinnaś porozmawiać z Filipem i przysłać go do mnie na treningi, zresztą Filip już się zgodził. Nie musi oczywiście walczyć i trenować, aby wygrywać. Chciałbym go nauczyć, jak może wykorzystać własny talent, aby nikogo nie skrzywdzić.
– Zastanowię się nad tym, nie wiem, czy to jest dobry pomysł? – Przeszyła go mroźnym spojrzeniem.
Komendant mimo wszystko wpatrywał się w nią odważnie.
Na twarz Dziubińskiej padały ostatnie promienie słońca. Dla niego nic się nie zmieniło. Nadal była najpiękniejszą kobietą, jaką znał. Mimo upływu lat od początków ich znajomości kochał ją.
Kiedy wstała, on zerwał się za nią, aby otworzyć drzwi.
– Czy Filip trenował po tym wszystkim boks z ojcem? – Pytał tylko po to, aby jeszcze na chwilę ją zatrzymać.
– Gra w siatkówkę od piątej klasy podstawówki.
Ich spojrzenia spotkały się w tej chwili.
– A boks?
– Filip był chrzczony na worku treningowym, nawet na nim spał. – Westchnęła. – Jeszcze nie umiał dobrze mówić, a już walczył. Trenowali razem. Potem była ta tragedia i wszystko się zmieniło.
– Przykro mi, że tak się stało. – Komendant otwierał drzwi. – Masz wspaniałe dzieci.
– Dziękuję.
Stanęła w progu. Klar wziął jej dłoń i pocałował na pożegnanie.
– Juliusz, czy Filip bardzo pobił tego mężczyznę?
– Właściwie uderzył go tylko raz. Lekarz stwierdził połamanie kilku żeber i krwiak podskórny. Twierdził też, że to niemożliwe, aby taki młody chłopak miał taką siłę.
Zamilkł na moment wpatrując się w jej oczy.
– My jednak pamiętamy Andrzeja z młodości.
Wstrzymał oddech.
– Gdyby ten cios oddał na głowę lub twarz – kontynuował – mógłby go poważnie uszkodzić.
Mówił to głosem autorytatywnym, od lat zajmował się boksem i Dziubińska czuła, że ma rację.
Stał w napięciu, chciał jeszcze dodać jedno zdanie. Obawiał się, że zdanie to może zaboleć lub poruszyć sfery intymne życia rodziny Dziubińskiej, ale musiał to zrobić.
– Filip wyznał, że zaatakował mężczyznę wtedy, gdy wyczuł woń alkoholu.
Dziubińska stała zraniona. Po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Była zrozpaczona i chciała tę rozpacz ukryć przed Juliuszem.
Wyciągnęła z torebki chusteczkę i zakryła nią niemal całą twarz.
– Do widzenia.