Rozdział 1
Nasłonecznione ławki w parku Kościuszki były opustoszałe, za to w zacienionych miejscach tętniło życie towarzyskie. Państwo Marynowscy wracali z pracy, gdy żona zaproponowała mężowi, aby usiedli na słońcu. Uwielbiała wygrzewać się, wykorzystując letnią porę.
– Usiądźmy choć na chwilę, bo w domu nie mamy słońca.
– Ale tylko na moment, jeżeli nie chcesz, abym się roztopił.
Kobieta położyła torbę obok siebie i zdjęła słoneczne okulary, aby ustawić twarz do słońca. Mężczyzna z siwizną na skroniach i aktówką zajął miejsce przy niej, siadając bokiem do żony. Nie przepadał za opalaniem się, wolał zacisze własnego mieszkania. W dodatku nie czuł się tutaj komfortowo.
– Jak długo tu będziemy? – Rozglądał się wokół.
– Dziesięć minut, dobrze?
Pochylił głowę i otworzył aktówkę. Wyciągnął z niej gazetę i czytał pierwszą stronę.
– Słońce mnie oślepia. – Utyskiwał, próbując zniechęcić żonę do opalania się. Przeglądał reklamy mebli i coś mu się przypomniało. – Słuchaj, jedźmy do sklepu meblowego takiego z prawdziwego zdarzenia, na pewno coś wybierzemy?
– Ale ty nie chcesz mnie zabrać do galerii handlowej w wielkim mieście. – Odpowiedziała mężowi z wdziękiem, nie otwierając oczu.
Oboje usłyszeli głosy nadchodzących od wschodu nastolatków. Marynowski spojrzał przez ramię a następnie wrócił do lektury gazety.
– Nie lubię takich publicznych pokazów – był zdegustowany i zawiedziony. – Masz, idzie jakaś banda, tego jeszcze brakowało.
– Przestań, zaraz przejdą i wróci cisza.
Trzej młodzieńcy szli alejką, robiąc wokół siebie wiele hałasu. Gdy przechodzili przed ławką małżonków, dało się słyszeć wulgaryzmy.
– No, kurwa, a ja myślałem, że ten głupi chuj poda do bramkarza i już szykowałem się do startu! – Mówił za głośno nastolatek w krótkich czerwonych spodenkach.
– Ja, kurwa, biegłem na niego. – Odpowiadał chłopak w jasnych spodenkach. – Kurwa, mijałem obrońcę, a ten jak mi nie przypierdoli haka, że niby, kurwa, sędzia nie widzi, bo był zasłonięty…
Pan Marynowski nie wytrzymał.
– A może by tak mniej przekleństw szanowna młodzieży?! – Krzyknął do mijających ich nastolatków.
Szli dalej, na moment tylko zwalniając kroku i zwracając się do siedzącego na ławce. Byli w swoim świecie i nie dopuszczali myśli, że ktoś mógłby krytykować ich zachowanie. W końcu jeden z chłopców, najwyższy, w wypuszczonej na jasne spodenki koszuli zatrzymał grupkę.
– Coś nie pasi, kurwa!? – Zwrócił się do siedzącego Marynowskiego. – To, kurwa, do nas ta gadka?!
Żona mężczyzny przestała się opalać i usiadła, patrząc spokojnie na rozwój wydarzeń.
Trzej młodzieńcy zawadiacko postąpili dwa kroki do ławki, nieco srożąc się i może dziwiąc, bo nie byli do tego przyzwyczajeni.
Marynowski nie przestraszył się ich reakcji, wręcz przeciwnie. Wstał energicznie z ławki i wykonał dwa kroki w stronę chłopców. Był wyższy od dwójki z nich. Szerokie barki mężczyzny zrobiły wrażenie na chłopcach.
– Wyobraź sobie, młodzieńcze, że nie pasi, nie pasi! Przebywacie w miejscu publicznym i nie zapominajcie się. – Badał ich odwagę i inteligencję. – Używanie wulgaryzmów może być interpretowane jako przejaw agresji?!
Nie bardzo wiedzieli, co odpowiedzieć? Jeden patrzył na drugiego porozumiewawczo.
– Ale że niby, kurwa, co, że nasz język się panu nie podoba?! – Najwyższy burknął, nie wiedząc jeszcze, o co chodzi, gdy pozostali dwaj ryknęli śmiechem.
Marynowski zaatakował werbalnie, nie zwlekając.
– Widzę, że do was nie dociera, więc powiem tak… – Wzmocnił głos, ale nie groził, tłumaczył, wyciągając z kieszeni komórkę. – To jest telefon z włączonym dyktafonem. Nagrywam tutaj ptaki i przypadkiem waszą rozmowę pełną wulgaryzmów. Mam też obraz z kamery za nami. Przestańcie zachowywać się, jakbyście byli tutaj sami. Jeśli chcecie kląć i krzyczeć, róbcie to w swoim domu, nie w przestrzeni publicznej. Dotarło?!
Chłopcy patrzyli na niego zdziwieni.
– Ok, dobra, trza było tak od razu! – Najwyższy zmienił ton, a pozostali dwaj nie śmiali się już. – Przepraszamy, co złego to, kur…, nie my.
Popędzili dalej.
Marynowski odwrócił się do żony i jakąś chwilę stał plecami do słońca.
– Nikt nie wychowuje dzisiaj dzieci… – Westchnął.
– Nie wiem, czy do nich cokolwiek dociera? – Marynowska znów oparła się i ustawiła twarz do opalania.
Mąż kiwał głową porozumiewawczo.
– Zaraz do nich dotrze, ale jak zwykle nie to, co potrzeba.
Ledwie to powiedział, gdy z wejścia parku dało się słyszeć krzyk. Zerknął w tamtą stronę. Młodzieńcy odgrażali się, że zabiorą mu dyktafon i „Wsadzą mu prosto w dupę!”, a potem jeszcze inne groźby.
– Chuj w czerwonych skarpetkach!!! Chuj w czerwonych skarpetkach!!! – Powtarzali kilka razy.
Marynowski uśmiechnął się pod nosem.
– No widzisz – powiedział spokojnie do żony – zapamiętali tylko kolor skarpetek.
Marynowska wstała z ławki z uśmiechem na twarzy. Stali razem i skierowali wzrok w stronę trzech krzykaczy. Ci jeszcze wydarli z gardeł: „– Pierdol się kutasie!!!” – po czym czmychnęli za zakręt z prędkością światła.
– Mówiłam ci, że twoje skarpetki zrobią furorę? – Żartowała, a potem spoważniała. – Naprawdę nagrywałeś ich rozmowę?!
Spojrzał na nią badawczo.
– Wolałbym nagrać ciebie, jak…
– Nie kończ! – Wpadła mu w zdanie.
Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3