Chodzili razem ulicami Wołczyna i świat dla nich nie istniał. Kończyli jeść lody w parku i zmierzali w kierunku Dwójki. Filip chciał jej pokazać ukończoną podstawówkę.
– Mogę? – Wzięła jego dłoń do swojej.
Speszył się bardzo i zawstydził, ale był bardzo szczęśliwy.
– Jesteś tego pewna? – Próbował się opanować.
– Czego? – Oparła głowę na jego ramieniu.
– Że chcesz ze mną chodzić na poważnie, bo myślałem, że tylko flirtujemy i na lodach się skończy?
– No też coś, przecież wykupiłeś wszystkie moje akcje? – Próbowała żartować.
– Czy to jest odpowiedź pozytywna? – Próbował ustalić fakty.
– Tak.
– A nie bawisz się ze mną w jakąś grę?
Zatrzymała go i stali twarzą w twarz.
– To nie jest żadna gra, chociaż wydaje mi się, że teraz śnię.
Objęła go ramionami i przytuliła się do niego. Filip podobnie ogarnął ją swoimi długimi ramionami.
Podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.
– Zakochałam się w tobie od pierwszego wejrzenia, kiedy zobaczyłam cię na basenie.
Jej wzrok go onieśmielał.
– Pocałujesz mnie? – Spytała.
– Nie wiem jak, nigdy nie całowałem się…
Nie dała mu dokończyć, przyciągnęła jego głowę do swojej i poczuł jej usta na swoich ustach.
Stali tak jakąś chwilę i żadne z nich nie chciało przerwać pocałunku.
– Bardzo mi się podobało – skonstatował nieprzytomnie. – Ale jedna jaskółka wiosny nie czyni…
Znowu pocałowali się, tym razem Filip przytulał ją mocniej i przejawiał większą inicjatywę.
– Na mistrzostwa w całowaniu jeszcze się nie nadaję, ale…
Przyciągnęła go i on ją także. Czuł jej piersi, dotykał pleców i zrozumiał szybko, że dłużej nie mogą tak stać.
– Razem nauczymy się całować, mamy przed sobą dużo czasu. – Mówiła z uśmiechem na twarzy.
Weszli na teren szkoły.
– Kiedy chodziłem do niej, wydawała mi się ogromna – wspominał. – Teraz skurczyła się bardzo. Niedługo pewnie zamkną ten budynek a szkołę przeniosą do Jedynki lub do nowego ogromnego gimnazjum. Uczniów jest coraz mniej w naszych szkołach i nie będzie potrzeby istnienia dwóch podstawówek.
– Jak zaradzimy temu niżowi demograficznemu? – Spytała namiętnie.
– Będziemy mieli dzieci w swoim czasie.
– Ile przewidujesz?
Spojrzał w niebo.
– Jeżeli nie będziemy stosować żadnych środków antykoncepcyjnych, to pewnie co roku będziemy mieć w domu chrzciny.
– Ci faceci! – Roześmiała się.
– Tak rozumiem mój patriotyzm.
Filip czuł się już całkiem swobodnie i tym razem on przyciągnął ją, aby swoje usta zatopić w jej wiśniowych i pachnących latem wargach.
Spacerowali koło szkoły, dotarli do parku z kortami tenisowymi, a Filip opowiadał jej historię szkoły i Wołczyna. Słuchała uważnie, choć zapewne od rodziców i babci słyszała o tych sprawach wielokrotnie.
Jakieś dwieście metrów na północ od Dwójki mieści się druga szkoła podstawowa w Wołczynie, nazywana Jedynką lub „Starą szkołą”. Została zbudowana przed wojną przez Niemców. Wołczyn i Kluczbork przed drugą wojną leżały w granicach Niemiec.
Mówiono, że wysoki budynek o dwóch skrzydłach z placem pośrodku i czerwoną dachówką to pierwotnie szpital, potem koszary wojskowe, a po wojnie znów szkoła, tyle, że już polska.
Dwójka ponoć została zbudowana na mokradłach, jak cały Wołczyn. Jak nieliczne budynki w mieście, w tym obecne przedszkole, jej mury zaczęły pękać a szkoła zapadać. Najlepiej było to widoczne po murach sali gimnastycznej.
– Już się zapadała, kiedy my chodziliśmy do niej, a jakoś stoi i widać ma się dobrze. Oby tak dalej.
– Lubiłeś ją? – Pytała przytulona do niego.
– Tak. Tutaj mama mnie przyprowadziła na rozmowę kwalifikacyjną do pierwszej klasy, pamiętam to. Pani kazała mi namalować jakiś obrazek, rozpoznać jakąś literę i potem nauka.
– Jak ci szło?
– Bardzo dobrze, dopóki się nie zakochałem, tak gdzieś na koniec czwartej klasy.
– Jestem bardzo zazdrosna i zamieniam się w słuch – zrobiła minę obrażonej, a potem wybaczającej damy.
Jego miłością była Gabrysia. Drobna i śliczna jego zdaniem blondyneczka. Była najlepszą uczennicą i tym zwróciła na siebie jego uwagę. Kiedy szła do odpowiedzi, nie mógł od niej oczu oderwać, bardzo mu się podobała. Często na przerwach rozmawiali ze sobą i lubił przebywać w jej towarzystwie.
Miał wtedy kolegę Marka, który siedział z Gabrysią w ławce, bo ponoć łączyło ich jakieś pokrewieństwo. Odkrył, że to było kłamstwo, gdy kiedyś na podwórku szkolnym kolega wyznał, że Gabrysia wpadła mu w oko i nie jest jego żadną kuzynką, tylko matki się znają i chciały, aby razem siedzieli.
Filip stracił wówczas w osobie Marka kolegę, a zyskał wroga, gdyż tylko jemu dziewczyna mogła się podobać i był o nią zazdrosny. Ponieważ jednak Marek górował wzrostem, urósł prędzej, Filip musiał działać po partyzancku. Podkładał mu do torby żaby i Marek nosił je całymi dniami. Raz niestety żaba wyskoczyła na ławkę i przestraszyła Gabrysię i panią podczas lekcji. Wszystkie dziewczyny wskoczyły na ławki i zaczęły piszczeć wniebogłosy.
Odwaga i miłość kazały mu się przyznać przed panią. Była w szkole mama i rozmowa w cztery oczy w domu. Przysięgał, żaby już nie podłoży koledze. Ale w przysiędze nie było mowy o innych przedmiotach. Zatem od czasu do czasu kolega Marek wracał do domu z cegłówką w tornistrze lub przedmiotami będącymi na wyposażeniu szkoły.
Trochę się bał konsekwencji swoich psikusów, ale pod koniec czwartej klasy zaczął gwałtownie rosnąć. Szybko wzrostem przeskoczył Marka i znalazł inne sposoby zwracania uwagi dziewczyny na siebie. Gabrysia do towarzystwa dostała koleżankę Beatę, Marek, o ironio, został przesadzony do Filipa.
W miłosnym zaangażowaniu szło mu tak dobrze, że zwykle razem szli do szkoły, razem wracali. Był w niej bardzo zakochany i zapomniał, że chodzi do szkoły. Przypomniało Filipowi o tym świadectwo na koniec czwartej klasy, zapamiętał dzień rozdania świadectw.
Kiedy wrócił do domu ze świadectwem, matka oglądała je i rozpłakała się. Pytała, dlaczego się nie uczył, dlaczego zrobił jej taki zawód, przecież nauka to jedyne jego zajęcie i ona w niego tak wierzyła. Odpowiedział jej wtedy, że jest zakochany i nie mógł się uczyć tak pilnie, jak tego oczekiwała.
– Wiesz, Luiza, ja pamiętam to świadectwo. Na sześć bodaj przedmiotów miałem dwie czwórki, reszta piątki. W ogóle nie rozumiałem, dlaczego jej tak zależy na tych ocenach, ale solennie sobie przyrzekłem, że nie będzie już więcej płakała z powodu mojej nauki.
– I dotrzymałeś przyrzeczenia – stwierdziła.
– Z wielkim trudem i wielkimi wysiłkami, bo miłość rosła razem ze mną. Natomiast mama zrozumiała kiedyś tam, że czwórka to też dobra ocena i chyba w ogóle zapomniała o tym wydarzeniu. Pewnego dnia patrząc na świadectwo Kamila z trójką i czwórkami przypomniałem jej o wymaganiach wobec mnie. Wyparła się i powiedziała, że chyba mi się przyśniło.
W ósmej klasie coraz częściej chodzili z Gabrysią na spacery, siedzieli na ławkach przed jej blokiem. Filip był wówczas siatkarzem i do tego ministrantem, miał dużo zajęć, więc jego uczucia nieco złagodniały. Myślał o niej jednak zawsze i to ona stanowiła dla niego wzór dziewczyny, no, już prawie kobiety.
Pewnego razu jego kolega z bloku zaśmiewał się z niego i jego miłości do Gabrysi. Widocznie koledzy już wiedzieli, jak ją kocha. Kolega Kazio mówił, że to równa dziewczyna gładząc się po klatce piersiowej. Analizując później jego zachowanie w domu Filip doszedł do wniosku, że to zachowanie Kazika i aluzja dotyczy piersi Gabrysi. W ósmej klasie dziewczyny już mają piersi, ale niektórym rosną powoli innym szybko.
Kilka dni później w szkole Filip przyglądał się Gabrysi i ze zdumieniem zauważył, że jest płaska. Inne dziewczyny mają większe lub mniejsze piersi, jej Bóg poskąpił.
Był zbulwersowany odkryciem tego faktu.
Także z opóźnieniem do niego dotarło, że Kazio obraził jego idealną dziewczynę. Kaziowi zapisał wtedy kreskę za chamstwo.
Fizyczna konfrontacja z Kaziem była niemożliwa, dlatego że rodzice obu chłopców kolegowali się ze sobą. To były jeszcze czasy, kiedy sąsiad z sąsiadem żyli ze sobą jak rodzina. Wychodzili na podwórka, pili kawę, przynosili ciasto, wszystkim się dzielili, obchodzili rocznice ślubu, organizowali ogniska, w zimie kuligi dla dzieci, grali w różnego rodzaju gry ze sobą, od bierek do szachów. Z tego powodu Filip musiał działać konspiracyjnie.
Pewnego wieczoru poszli razem z Kaziem na dyskotekę. Wymawiając się zmęczeniem Filip wyszedł z niej pierwszy. Zanim kolega miał wracać, pobiegł na pole za kinem, na którym wypasano krowy. Przyniósł w worku minę poślizgową. Tak nazywali krowie łajno. Położył je na wycieraczce Kazia i poszedł do domu.
Noc była cicha i spokojna. Kazio wrócił w końcu z dyskoteki, a co było później, Filip pamięta z relacji nieświadomego Kazia i hałasów w bloku nazajutrz.
Kazik, wracając, nie zapalał światła na korytarzu, tylko pewnym krokiem zdążał do góry. Znał przecież swój teren. Otwierając kluczem drzwi stał po kostki w minie, ale tego nie wiedział. W przedpokoju też nie zapalał światła, aby nie zbudzić rodziców. Po ciemku podnosił obie nogi i ściągał rękami buty. Wyczuł, że ma czymś oblepione ręce, ale nie chciał się tłuc po nocy w łazience, więc wytarł ręce w szmatę wiszącą na wieszaku i poszedł spać.
Rano ojciec zrobił mu pobudkę i awanturę, budząc wszystkich w kamienicy. Wisząca szmata okazała się być marynarką ojca, którą miał ubrać właśnie do kościoła. Pod adresem syna ciskał gromy i oskarżał go, że wala się po polach a nie po dyskotekach i ma szlaban na dyskoteki przez miesiąc.
Tak, kto wówczas choćby złe słówko powiedział o Gabrysi, miał przechlapane.
– I na tym się skończyło, to właściwie była miłość platoniczna, a my tacy niewinni – Kończył wątek Filip. – Był jeszcze pożegnalny bal na zakończenie ósmej klasy i nawet z nią tańczyłem, czując, że bardzo mnie kocha i ja ją.
– Musiałeś bardzo cierpieć po rozstaniu? – Była poważna.
– Tak, bardzo. Za każdym razem, kiedy wychodziłem z domu, pragnąłem ją spotkać. Niestety. Niespełna miesiąc temu podczas wakacji wychodziła przede mną z kościoła, więc po drodze ją dogoniłem, chciałem zobaczyć, jaka jest po kilku latach niewidzenia.
– I co, jaka była, urosły jej piersi?
– No wiesz, nie zdziwiłbym się, gdyby to pytanie zadał mi Kazio lub inny kolega, ale ty? Co ciebie jej piersi obchodzą?
– To pierwsza twoja miłość i idealna dziewczyna, więc zależy mi na tym, aby mieć lepsze niż ona warunki. No, wiesz, na przykład ładniejsze piersi – roześmiała się. – No, więc jak było?
– Więc podchodzę do niej, a ona mnie nie poznaje i pyta, kim jestem? Ja się jej przedstawiam, że Filip, że chodziliśmy razem do podstawówki i nie tylko, a co u niej słychać i w ogóle chciałem z nią nawiązać jakiś dialog. A ona, że nie bardzo mnie pamięta, bo to wtedy tylko uczyła się i uczyła, a poza tym śpieszy się do domu, bo jutro wyjeżdża. No to ja zatrzymuję się, pełna kultura, mówię do zobaczenia i miłych wakacji. I w tym momencie patrzę, a po drugiej stronie Dworcowej chodnikiem idzie Kazio.
– Nie mów, że ona z nim…
– Ja bym na to nie wpadł, a skąd ty to wiesz, śliczna dziewczyno?
Pocałowała go za ten komplement.
– Przeciwności czasem się przyciągają.
– Zgadza się. Więc wyglądało to tak, Kazio z jakimś długim papierosem w ręce dymi, a Gabrysia za nim przez ulicę pędzi co tchu. On nie zwraca na nią uwagi, tylko spacerkiem dalej, a ona zatrzymuje go, Boże, łasi się do niego i uśmiecha, a on dymi papierosem i nie ma dla niej czasu.
– I co, obudził się z miną poślizgową na wycieraczce?
– Tak jest, to była moja mina pożegnalna dla niego i dla tej miłości do dziewczyny, która mnie nawet nie rozpoznała.
– Zdarza się i tak – zrobiło jej się żal Filipa – ale ja cię rozpoznam.
Pocałował ją w głowę, w pachnące włosy.
– Wiesz, Luiza, jeszcze kilka lat temu dałbym się zabić za jeden jej uśmiech taki, jakim strzelała do Kazia, który w ogóle się nią nie interesował.
– A za mój uśmiech? Już mi tego nie mów, już nie ma Gabrysi, jestem ja i jestem bardzo zazdrosna, więc niech wszystkie uważają. – Przytuliła się do jego ramienia.