Rozdział 3
Ewelina uległa namiętności. Było jej dobrze w ramionach Kamila, czuła się wspaniale, więc pozwalała sobie na chwilę zapomnienia, gdy poczuła rosnące w nim pożądanie.
– Cholera! – Oderwała usta od jego ust i szeroko otworzyła oczy. – Za godzinę się bronię! Możemy dokończyć to później?!
Mężczyzna stał oszołomiony i milczał. Nie znał odpowiedzi.
– Ale, później… – Nie oczekiwał na jakieś „później”. – To jakaś nieokreślona przyszłość?
– Wrócę do ciebie po obronie pracy i będziemy się kochać cały dzień i noc… – Pokazała w uśmiechu piękne zęby.
Zebrała trzy wydrukowane i zbindowane prace i wkładając je do torby, usiadła obok niego na sofie.
– Kamil, nie wiem, jak to będzie, mam mieszane odczucia związane z moją obroną. Bo zobacz, wybrałam sobie trudną dziedzinę i temat pracy. Siedziałam z zapałem nad nią dniami i nocami, całymi tygodniami i w końcu doszłam do pożądanych czy też zakładanych wniosków, przeprowadziłam dowód matematyczny. Czułam, że gdzieś popełniłam błąd i swoimi wątpliwościami podzieliłam się z promotorem.
Przerwała na moment i ich spojrzenia spotkały się.
– On mi powiedział, że wszystko jest w porządku. Zażartował, że nawet gdyby nie było, to komisja i tak nie zna się na macierzach, więc nikt nie znajdzie błędów. – Spojrzała na niego pełna ciepła i uznania, a następnie opuściła wzrok. – Dąbrowski, mój promotor, wyznał mi, że miał tylko jednego studenta przed laty, który to ogarniał i byłeś nim ty.
Kamil szybko skojarzył fakty, profesor Dąbrowski był jego opiekunem na indywidualnym toku studiów i promotorem.
– Widziałam twoją pracę magisterską w bibliotece. – Zawstydziła się. – Musiałam cię znaleźć. Byłam zaskoczona, gdy wygooglałam cię jako nauczyciela w zespole szkół średnich. Znałam cię wcześniej z widzenia, jeszcze z podstawówki. Nic się nie zmieniłeś, no, może oprócz brody i lekkiego brzuszka. Nadal jednak jesteś przystojniakiem z mojej przeszłości. Pamiętam, byłeś geniuszem matematycznym, obiektem zazdrości i wzorem dla innych?
Patrzył na nią jak na przyjaciółkę z dawnych lat, lecz nie kojarzył z żadnym wydarzeniem.
– No, cóż, nie wiem, co powiedzieć… – Był zakłopotany. – Nadal nim jestem, to znaczy geniuszem…
– Tak, wiem, widzę. – Wpadła mu w zdanie. – Skoro cię odnalazłam, wrócę, jeśli mi pozwolisz?
Był skołowany.
Ewelina wstała i uniosła torbę. Wyciągnęła portfel i zaczęła odliczać banknoty.
– Analiza i recenzja pracy, drukowanie i bindowanie, to razem…?!
Uśmiechnęła się do niego w oczekiwaniu na kwotę, jaką poda.
Przez chwilę zastanawiał się, w końcu wymienił jakąś sumę, połowę tego, ile brał od innych interesantów.
– Odliczam sprzątanie kuchni… – Tłumaczył się.
Przeliczyła banknoty i podała mu zwitek.
Kierowali się do wyjścia.
– Ewelina, ale czy nie jest za późno na zmiany w pracy magisterskiej, już ją oddałaś i masz zatwierdzoną?
– No co ty, Dąbrowski nawet do niej nie zajrzał! On pracuje na trzech uczelniach i jeszcze prowadzi szkolenia w prywatnej firmie. Analizowaliśmy mój dowód na seminarium, nic więcej. Podmieni je, później opieczętuje i po sprawie. W końcu lepsza taka, bez błędów niż z błędami, które i jego mogłyby kiedyś obciążyć.
Stanęli przy drzwiach.
– W sumie… – Wyczuwał rosnące napięcie. Nie wiedział, co mówić i jak się zachować.
Przekręcając i otwierając zamek, poczuł zapach jej perfum, gdy ona stojąc na korytarzu, spojrzała mu prosto w oczy.
– Wrócę do ciebie, słyszysz? – Patrzyła na niego ze stanowczym wyrazem twarzy.
– Tak – był zagubiony, zaskoczony, onieśmielony, spanikowany i zażenowany – słyszałem…
Popatrzył jej prosto w oczy, chciał zamknąć drzwi, ale stała i nie spuszczała z niego wzroku. Czekała na znak, prosiła wymownym spojrzeniem o jakąś deklarację z jego strony.
– Dobrze, wróć, będę czekał – wydusił z siebie.
Uśmiechnęła się i podeszła bliżej.
– W ogóle się nie zmieniłeś. Zawsze taki kulturalny i łagodny jak… zefir, prawda? To przezwisko towarzyszy ci od zawsze. – Pocałowała go w policzek. – Nie zmieniaj się, mój geniuszu i czekaj na mnie dzisiaj, dobrze?
– Y… no, jasne, ale…
Chciał zapytać o godzinę, bo miał jakieś plany, chciał dać jej numer telefonu, lecz nie zdążył… Odeszła, zniknęła na schodach. Pomknął do okna wychodzącego na parking przed domem. Czekał chwilę i wreszcie ją zobaczył. Otworzyła drzwi luksusowego auta, włożyła torebkę i następnie wsiadła za kierownicę.
Gdy dotarł do sofy w pracowni, był zdezorientowany. Zerknął na zegar. Nieznajoma była u niego może trochę ponad godzinę, a tyle przez te chwile się działo. Musiał to przeanalizować na spokojnie, osłupiał jednak, zdrętwiał i zamarł. Gapił się na fotel, w którym siedziała i zupełnie przestał istnieć. Zrobiła na nim niesamowite wrażenie: kobieta – huragan! Posprzątała kuchnię, naniosła poprawki, wydrukowała trzy prace, zbindowała je, wypiła kawę i nie straciła głowy. Pełna kontrola lub pulsująca energia życiowa.
Mówiła takim tonem, jakby mieli po piętnaście lat…
Uznał kilkakrotnie powtórzoną przez kobietę obietnicę, że wróci do niego, za żart, głupotę lub wyraz arogancji. Poczuł się przedmiotem jej działań. Ale też od lat nikt nie traktował go jak mężczyzny, atrakcyjnego faceta z potrzebami i pragnieniami. Dla uczniów był nauczycielem, dla znajomych kolegą, dla swoich dzieci ojcem, dla żony kimś obcym i tak dalej. Już zapomniał, co oznacza być mężczyzną, ponieważ otoczenie nakazywało mu o tym zapomnieć.
Ona nie traktowała go jak nauczyciela, korepetytora, usługodawcę…, chociaż też, lecz potem pieściła jego włosy, całowała w usta, przytulała i omal by nie doszło do czegoś więcej.
Myślał, że to jakaś naciągaczka. Zakręciła się, nasłodziła, wykorzystała, pocałowała, a potem odeszła. Ale nie, za wszystko zapłaciła.
– To jakaś drwina z losu, science fiction, ukryta kamera? – Pytał sam siebie, rozglądając się dokoła. – I to wszystko akurat w takim dniu?!
Momentami czuł się przy niej jak głaskane zwierzę, pies czy koń, o! – albo jak dokarmiana na wybiegu w ZOO koza. Bolesne znieważenie?
Z drugiej strony jednak przez wiele lat czekał, aby ktoś go pieścił w ten sposób.
– No tak – rozważał głośno – ale po pierwszej, drugiej randce, a nie tak obcesowo?!
Owszem, nie znał Eweliny, działała za szybko i poza przyjętymi konwenansami, ale czy usychające rośliny mają pretensje do deszczu, że spadł tak nagle, bez zapowiedzenia?
Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3