rozdział 7 – randka
Tato nie jest zbyt zadowolony ze stanu mojego zdrowia. Bada mnie w swoim gabinecie i coś zapisuje. Mierzy mi ciśnienie krwi. Robi to raz w tygodniu.
– Robert, uważaj na siebie.
– Mieliśmy eliminacje do drużyny klasowej. W przyszłym tygodniu turniej i chcemy jakoś.
Tato wypisuje mi skierowanie na badanie.
– Jutro rano pójdziesz ze mną na badanie krwi.
– To w niedzielę laboratorium jest otwarte?- Udaję zdziwienie.
– Owszem.
– Przecież czuję się dobrze?
– Ogólnie jesteś zdrowy, martwi mnie podwyższone ciśnienie.
– Jest nienormalne?
– Jeżeli zwykle masz bardo niskie, to podwyższenie może być niebezpieczne.
– Dla mojego mózgu?
Przytulił mnie jak się przytula małe dziecko.
Pierwszy raz straciłem przytomność, jak wiem z opowiadania taty, kiedy skończyłem dwa latka. Nikt nie wiedział, co się stało, bo akurat ani się nie uderzyłem, ani nic, po prostu zemdlałem.
To w ogóle nie jest po męsku mdleć i roztkliwiać się nad sobą.
My, mężczyźni musimy być twardzi…
Nie mogli mnie ocucić. Mama się wtedy bardzo przestraszyła, a tata rutynowo wsadził mnie w samochód i popędził do szpitala. Cucił mnie wraz z kolegami na oddziale intensywnej terapii.
Już byłem niemal cały siny, gdy im się udało przywrócić pracę mojego mózgu.
Miałem ponowne narodziny, a sytuacja wyglądała poważnie. Tata nie miał zamiaru pozostawić sprawy samej sobie. Zabrał mnie do swojego profesora, który orzekł, że najwidoczniej mam jakąś usterkę wewnątrz mózgu.
Powinni wtedy zażądać naprawy gwarancyjnej…
Kilka lat później zdarzyło się to samo. Brr…
Nie chcę o tym nawet myśleć…
Zbliżam się do bloku Karoliny.
Muszę głupio wyglądać z kwiatkiem. Może by go gdzieś wyrzucić?
Nie, skoro rozpocząłem tę sprawę, to muszę ją zakończyć po męsku. Kwestia honoru.
A jeżeli Karolina się rozmyśli?
Trudno, ja muszę dać jej kwiatka i wziąć ją za rękę.
A jeżeli odtrąci rękę?
Trudno. Muszę to jakoś przetrwać.
Jeżeli puści moją rękę, ja tego nie przeżyję!
Honor i poczucie godności nie pozwala mi z tego zrezygnować.
Boże, wzdycham do Karoliny i kocham się w niej już od wieków, a teraz jeszcze się zastanawiam, czy mam z nią chodzić, czy też nie. A cóż to ja jestem Justyna? O, jej to dobrze. Właściwie to nie wiadomo, kto wymyślił, że pierwszy krok należy do chłopaków.
Nie wiem dlaczego tak jest. Może dlatego, że właściwie cały ciężar poważnego związku, w rodzinie, spada na kobiety, więc mężczyźni mogą się pogimnastykować przed. Chodzić na niepewne i starać się o ukochaną, zabawiać, aby się nie nudziła, obsypywać kwiatami i prosić.
A po osiągnięciu celu?
Szczęście.
Być na zawsze z Karoliną to szczyt moich marzeń.
Justyna twierdzi, że chodzić z jednym chłopakiem dłużej niż miesiąc to przesada. Słyszała o tym pewnie w jakimś amerykańskim filmie.
Na ostatnie Walentynki dostała tylko sześć kartek z serduszkami. Była niepocieszona. Całe popołudnie chodziła po domu z grzebieniem i wróżyła sobie z niego jak z kwiatka: kocha, nie kocha.
A jeżeli Karolina też tak myśli jak Justyna?
Tragedia, nie chcę być tylko od kwiatków i kartek walentynkowych. Czuję, że Karolina to ta jedyna dziewczyna mojego życia. Tak właśnie o niej myślę.
No, Justyna mówi, że nigdy nic nie wiadomo i nie można decydować o całym życiu, kiedy się ma naście lat.
Nie zgadzam się. Niby czym się różnimy teraz i za pięć lat? Logicznie myśląc przy założeniu, że człowiek nie może być niczego pewny i przez całe życie się uczy, to przecież i za pięć lub dziesięć lat nie będę pewny właściwości wyboru ukochanej.
– A jeśli on jest teraz piękny i mądry, a za pięć lat wypadną mu zęby i włosy, to co wtedy?
Asekuracja. Jeżeli się kogoś kocha, to na dobre i złe. Zęby i włosy mogą wypaść mojej ukochanej równie dobrze za dziesięć lat jak za trzydzieści. A ja ją i tak będę kochał.
Na pewno?
Już siódma, Karolina powinna zejść, czas.
Muszę zadzwonić przez domofon.
– Dzień dobry, czy jest Karolina?
– Już schodzę.
O matko, za chwilę przyjdzie, jeszcze mam czas uciec…
Brr…
Honor, duma, nie, nie to, szczęście, że będę z nią…
A jeżeli powie, że w cukierni przy koleżankach mówiła tak tylko, aby zamknąć im usta albo że tylko żartowała…
Boże, wyjdę na kretyna!!!
Co wtedy z moim honorem i dumą, co z moim sercem i miłością?
Nie, nie może mi tego zrobić.
To jej koleżanki zapytały przecież, czy to jest ten Robert, czy to jest ten, o którym niby ona im wciąż opowiada.
Ona o mnie opowiadała koleżankom, to znaczy, że mnie lubi.
Co najmniej! Pocieszam się.
Słyszę kroki na schodach.
To ona.
– Cześć- wita mnie.
– Cześć, to dla ciebie- daję jej różyczkę i całuję ją w dłoń, jak mówiłem w cukierni.
Jest mi duszno, drżą mi wszystkie mięśnie i nie mogę zapanować nad moją gębą.
Wstydzę się spojrzeć na Karolinę.
– Idziemy?
– Tak- odwracam się. Oblewają mnie chyba wszystkie poty świata i strasznie mi gorąco.
Myślałem, że jej dłoń musnęła o moją przypadkowo, ale nie. Karolina po prostu wsunęła do mojej dłoni swoją i idziemy trzymając się za ręce.
Szok. Idę z moją ukochaną trzymając ją za dłoń.
I nie mam nawet odwagi na nią popatrzeć…
Boże, dziękuję Ci, że spełniły się moje marzenia. Tyle szczęścia mi dajesz…
Nawet nie wiem, kiedy doszliśmy do dyskoteki.
Zapłaciłem i wchodzimy do środka.
Nie byłem tutaj od wieków. Dyskoteka nie jest miejscem dla mnie. Czuję się tu obco. Ale z domem kultury wiążę miłe wspomnienia. Po raz pierwszy w życiu ktoś obcy powiedział mi wtedy komplement. Nie byłem do tego przyzwyczajony.
To był jakiś bal, na którym byliśmy razem z Kaziem, mimo że on chodził do innej szkoły. Byli tu uczniowie wszystkich szkół.
Dodam sobie otuchy, to był bal dla najlepszych uczniów, na który dostaliśmy imienne zaproszenia.
Wchodzimy z Kaziem, a tu jakaś pani woła do niego:
– Co to za kolega jest z tobą, Kaziu?
– Robert…
– Masz bardzo ładnego kolegę- wpadła mu w słowo.
Wtedy mnie to nie obchodziło, ale teraz… Dlaczego ona tak powiedziała, nikt nigdy nie mówił, że jestem brzydki czy ładny. Wtedy nie miało to dla mnie znaczenia, ale teraz… Teraz jestem z Karoliną. Ona jest taka piękna, a ja…
Rodzice dali mi dużo wiary w siebie, a mój poziom samooceny nie jest niski.
Spotykamy jakichś znajomych, moich kolegów z podwórka i klasy, jej koleżanki, ale do mnie to nie dociera. Owszem, niektórzy dziwnie się gapią, inni mi gratulują nie wiadomo czego, ale ja ze szczęścia w środku skaczę i nie ma mnie nigdzie indziej tylko przy mojej ukochanej.
Chętnie bym się gdzieś schował, do jakiejś dziupli lub nory.
Trzeba być odważnym.
Łatwo powiedzieć.
Wszyscy na nas patrzą. Jesteśmy na sali. Tańczymy. Ona metr ode mnie, a ja nie tańczę zbyt dobrze.
Pomiędzy nami tanecznym krokiem wirują obcy ludzie. Jesteśmy od siebie ze dwa metry teraz. Trochę się uspokajam i tańczę swoje, o ile takie kroczki można nazwać tańcem.
Staram się utrzymać rytm.
Zmiana piosenki. Cała sala zawyła z wrażenia. Ulubieńcy. Znam ich z telewizji, fajni chłopcy i świetnie tańczą. Przypominam ich sobie. Oglądałem koncert z nimi, który się odbył bodaj w Hanowerze lub Berlinie.
Tak, jeden z nich tak się poruszał, próbuję go naśladować…
Nie jest źle. Karolina tańczy skromnie, ale widać po niej, że potrafi.
– Pełen podziw- próbuję dotrzeć do niej z komplementem.
– Co mówiłeś?!- Zbliżyła się do mnie na kilkanaście centymetrów.
– Mówiłem, że świetnie tańczysz -czy mogę ją w ten sposób oceniać?- To znaczy, bardzo mi się podoba jak tańczysz, też bym tak chciał!
Musiało to wypaść bardzo sztucznie. Karolina chyba się nie obrazi?
-Dziękuję!- krzyczy do mnie.
Ulżyło mi.
Świat wiruje wokół nas, wszyscy dosłownie oszaleli w podskokach i pląsach. Nie bardzo rozumiem dlaczego tak się dzieje, ale też sobie skaczę.
Człowiek żaba!
Nie będę siebie dołował… Staram się jak mogę.
Z zewnątrz inaczej to wygląda.
Robię z siebie głupka?
Nie do końca, ale prawie…
Ale dlaczego, przecież wszyscy tańczą?
O ile to można tak nazwać…
Po prostu szał, bo prowadzący zapowiedział jakąś znaną piosenkę. Wszyscy nagle stanęli w bezruchu.
Zaczyna się. Szykuję się do nowych podskoków.
Karolina dotyka mojej ręki. Drugą dłoń kładzie na moim ramieniu.
– Będziemy to razem tańczyć?- Pytam ją do ucha.
– A nie chcesz?
– Chcę, tylko czy potrafię?
Mięczak.
Piosenka rozpoczyna się dość wolno, większość dziewczyn siada na krzesłach, a chłopcy szukają czegoś.
Wybierają. To będzie, to jest wolny kawałek.
Rozumiem. Karolina zna ten utwór.
O, teraz mi się też przypomina.
Jest spokojnie na parkiecie.
Same pary tańczą.
– Widziałeś teledysk?
– Zdaje się, że tak- chyba widziałem.
– To jest piosenka o dziewczynie, której chłopak ginie w wypadku.
– Pamiętam- faktycznie sobie przypominam- bardzo smutna piosenka. Nie wiem, czy wypada ją tańczyć.
Karolina uśmiechnęła się do mnie i popatrzyła mi prosto w oczy. Położyła głowę na moim ramieniu. Pierwszy raz w życiu spotkało mnie coś takiego.
Chciałbym, aby ta piosenka trwała wiecznie.
– Nie przeżyłabym twojej śmierci…- wyszeptała nieoczekiwanie.
Patrzę na nią, co też ona mówi?
Ona spogląda na mnie i nasze oczy spotykają się.
Karolina płacze, po ślicznych policzkach spływają jej łzy…
Boże, moja dziewczyna wyznaje mi miłość…
Jestem cały czerwony i gdyby zaświecili światło, pewnie spaliłbym się ze wstydu.
Pocałowałem ją w usta.
To wyszło jakoś samo, od siebie, to znaczy po tym co mi powiedziała i te łzy na jej policzkach…
Ślamazarnie i nieudolnie.
Chyba nikt nigdy nikomu w taki sposób nie wyznał miłości.
Ja też bym nie przeżył jej śmierci. Nie mogę tego powiedzieć. Gotowa pomyśleć, że chcę jej się po prostu zrewanżować. Jednak czuję to samo.
Niech mi ktoś pomoże, zaraz skończy się piosenka, jak ja mam jej powiedzieć, że też ją tak bardzo kocham.
Jak mam to zrobić, ratunku!
No i ta moja gęba, wiecznie uśmiechnięta, sztuczna i głupia.
Mięczak.
– Karolina, ja też bardzo ciebie kocham- wyszeptałem jej do ucha, gdy akurat piosenka się skończyła i nastała chwila ciszy. Musiała to słyszeć.
Poczułem jak ściska mocniej moją dłoń. Odsunęła głowę z mojego ramienia i spojrzała mi prosto w oczy.
Uśmiechnęła się do mnie i z powrotem położyła głowę na moim ramieniu.
Jest mi wspaniale, unoszę się wraz z Karoliną ponad ziemią. Nie ma nas tutaj…
Sala wrze. Już kolejny mega hit a my tańczymy sobie w parze jeden na jeden, kroczek po kroczku. Nie mam zamiaru puszczać jej dłoni i tańczyć w oddaleniu. Chcę być blisko niej…
Karolina też nie ma zamiaru tańczyć solo.
Muzyka zbliża ludzi.
Ochłonąłem już.
Mogę powiedzieć, że wróciłem do rzeczywistości. Jest mi bardzo dobrze, niech te chwile trwają jak najdłużej.
Gdyby nie muzyka i dyskoteka dzisiaj, pewnie nie odważyłbym się jej powiedzieć prawdy. Ona chyba też. A tak to strasznie wyglądało, tak te marzenia wydawały się nieosiągalne.
Mam dla niej wiersze. Pisałem je po nocach, w myślach. Potem, kiedy rano wstawałem, zapisywałem je na kartkach papieru. W większości przypadków nabierały innego znaczenia. Były jakieś zbyt ogólne.
Kiedy pierwszy raz napisałem wiersz miłosny dla Karoliny, wydał mi się płytki i powierzchowny. Zaczynał się od słów:
„Kiedy na niebo patrzę pełen wiary, widzę oczy twoje
zatroskane i spoglądam w nie jakbyś była blaskiem Boga…”
Rano nie wiedziałem, dlaczego jej oczy w tym wierszu są zatroskane, zmartwione, natomiast pamiętałem, że właśnie kojarzą mi się z Bożą łaską. Długo się zastanawiałem nad tymi dwoma wersami, bo nie chciałem, aby wiersz wydał się smutny. W istocie chodziło o wyrażenie prawdy o tym, iż poprzez miłość do niej spoglądam na cały świat stworzony przez Boga, a na moją Karolinę patrzę jak na anioła zesłanego przez Niego na świat. Ale dlaczego zatroskane? Nie wiem. Wydaje mi się, ale nie jestem pewny, że chciałem wyrazić jak bardzo Bogu na nas zależy i że rzeczywiście zesłał ją na ziemię w imię niesienia miłości światu.
Ale czy dobrze się wyraziłem? Nie wiem, w każdym razie nie potrafiłem zmienić tego wiersza i chociaż miałem na myśli sprawy optymistyczne, wyszło chyba pesymistycznie.
Poezja!
Dlaczego jest tak, że te same myśli zapisane na kartce papieru brzmią inaczej niż się zamierzało. Ale najgorsze rozczarowanie spotkało mnie wówczas, gdy głośno podczas lekcji rozmawialiśmy o jednym z wierszy miłosnych. Dyskusja nad wierszem zamieniła się w konkurs typu: „Najśmieszniejsze skojarzenie”. Lekcja była ciekawa i zabawna, lecz wyszło na to, iż sprofanowaliśmy uczucia poety, który zapewne pisał pod natchnieniem chwili, więc miłości do ukochanej.
Jak to jest, że ludzie potrafią kochać tak mocno, z drugiej jednak strony mówienie o uczuciach uchodzi za obnażanie się i przybiera ton śmieszności.
To właśnie tego bałem się, tak, właśnie tego najbardziej się obawiałem, aby Karolina nie śmiała się z moich uczuć. Z pewnością nie zostałbym już nigdy pisarzem. Zapewne straciłbym ochotę do pisania czegokolwiek.
– O czym myślisz?- Szepnęła do mnie Karolina wyrywając mnie z zamyślenia.
– O poezji- uśmiechnęła się do mnie.- Zastanawiałem się właśnie nad tym, dlaczego ludzie nie szanują poezji.
– Ja szanuję i myślę, że trochę przesadzasz.
– To znaczy chodzi mi o samą poezję, o treść poezji. Są to dzieła o ludzkich uczuciach. Dlaczego tak jest, a może się mylę, że potrafimy kochać, ale gdy przyjdzie mówić o miłości, to każdy uważa ten temat za płytki?
– Ja nie- jej słowa koją moją duszę znękanego poety domowego.
Zamurowało mnie.
Uśmiechnęła się do mnie.
– Będziesz się mną opiekował?- Szepnęła mi do ucha.
Nie wiem, co mam powiedzieć, co to znaczy opiekować się. Czy to znaczy, że będę z nią chodził, razem odrabiał zadanie, oglądał filmy i tak dalej?
– Tak, zawsze będę się tobą opiekował.
– Kocham cię, wiesz?
– Ja ciebie nad życie.
Tańczymy i chyba oboje jesteśmy bardzo szczęśliwi.
– A co by było, gdybym zginął jak ten chłopak na teledysku?
Spojrzała na mnie dopiero po chwili. W oczach miała łzy. Boże, co ja narobiłem?
Przytuliła się do mnie.
– Ty nie możesz zginąć, nie możesz umrzeć, jesteś moim mężczyzną.
Wyrastam ponad tłum, z każdym jej słowem widzę świat z większej wysokości. Jak to możliwe?
– A gdybym jednak musiał wyjechać daleko stąd?
Spojrzała mi w oczy.
– Jeśli nie tu, to tam będziemy razem.