Rozdział 3
Obok wysokiego barmana pojawił się właściciel pubu Jakub Żak i powitał uśmiechem kibiców „NIEBIESKICH”. Był jednym z założycieli fanklubu i znał ich przywódcę Waldemara, którego wszyscy wołali zdrobnieniem Waldi. Rozmawiali ze sobą krótko, gdy do lokalu wszedł młodzieniec w czarnej dżinsowej kurtce i koszulce w biało-niebieską szachownicę. Wszyscy odwrócili się w jego kierunku. Miał podbite prawe oko, siny policzek, lekko spuchniętą górną wargę i kilka pasków plastrów na lewym łuku brwiowym.
Rozległy się brawa kibiców.
Gdy młodzieniec zbliżył się do grupy, ktoś podał mu szklankę z piwem.
– A oto nasz bohater Grzeczny Chłopiec! – Z entuzjazmem krzyknął Waldi, używając ksywki Martina.
Powitał poturbowanego przybysza, podając mu swoją dłoń.
– No i co tam, jak skomentujesz swoje wielkie zwycięstwo?! – Pytał rozpromieniony szef.
– To była pierwsza ustawka, na której w ogóle się nie bałem.
Zadudniła cisza. Kibice nie mogli zrozumieć, dlaczego ich wojownik wypowiedział słowo „strach”. Jedni przegapili pytanie, inni nie dosłyszeli, a niektórzy mieli na twarzy podziw.
– Kto się nie boi, ten może okazać się zarozumiały lub zbyt pewny siebie. – Podsumował Żak.
Martin gdzieś na chwilę „odpłynął”, ale szybko wrócił do rozmowy.
– Nie mylmy strachu z brakiem pewności we własne siły.
Zbyt zawiłe wyjaśnienia skutkowały milczeniem towarzystwa.
– Dobrze mówisz. Pamiętaj, że nie jesteś na polu bitwy sam. – Wtrącił Waldi i to był sygnał do wiwatów i braw.
Martin siedział, trzymając szklankę z piwem.
Kolejni koledzy podchodzili do niego z gratulacjami. Nie potrzebował aż takiego uznania, ale w duchu cieszył się. Wygranie pojedynku z pięcioma rywalami, najlepszymi z najlepszych w konkurencyjnym klubie musiało budzić respekt i uznanie nie tylko wśród kompanów.
– No, stary, tak skopać tyłek „BASTIONOWI”, nikt tego nie dokonał! – Chwalił go Żak, gdy tłum już kończył składać gratulacje. – Mów, jak to przeżyłeś?!
Martin siedział wygodnie na stołku barowym i nie wiedział, co powiedzieć.
– Waldi – rzucił okiem na szefa – umówił nas na ustawkę. Ostatnia przed wakacjami, no i mój pojedynek.
Zaciął się albo to już był koniec jego zwierzeń.
– No, kurwa, skromny jesteś! – Krzyknął Waldi nasrożony i przejął inicjatywę. – Przyszło ich więcej niż nas. Z tłumu wyskakiwali jak zajadłe psy, aby podstępnie rzucić się do gardła naszemu czempionowi, skurwysyny!
– Waldi! – Zareagował Żak. – Wyhamuj z przekleństwami, ludzie chcą w spokoju zjeść!
Uwaga ta nie umknęła zebranym przy barze kibicom. Czekali na reakcję charyzmatycznego przywódcy. Ten rozejrzał się po sali.
– Taaa, OK Kuba, nie przestraszymy ich! Martin, mów dalej!
Młodzieniec nie bardzo palił się do zwierzeń.
– Walczyłem z pięcioma, pokonałem ich, sam też oberwałem. Lubię walkę w zwarciu i w kotle. – Zamilkł, a słuchacze czekali na ciąg dalszy. – Wygraliśmy!
Rozległy się brawa, ale Waldi nie był zadowolony z tej relacji.
– Kurwa – skierował się w stronę Żaka – ja ci opowiem, bo Grzeczny Chłopiec jak zwykle ma problemy z koloryzacją. A tak na marginesie, ja pierdolę, Martin, jak ty obroniłeś pracę magisterską? Chyba im jakiś film puściłeś?!
Śmiali się, patrząc na Grzecznego Chłopca, który słynął ze skromności w mowie.
Niepozorny młodzieniec był jednym z gigantów wydziału fizyki i informatyki, a także dumą politechniki. Poza znaną wszystkim pasją do dronów interesował się fizyką i astronomią. Zwyciężył kilka prestiżowych konkursów z dziedziny projektów nazywanych gwiezdnymi. Chodziło o zastosowanie nowych technologii informatycznych w eksploracji kosmosu.
Waldi prawie się nie pomylił, mówiąc o projekcji filmu podczas obrony pracy magisterskiej Martina. Rzeczywiście napisał program sterujący łazikiem gwiezdnym i wykonał symulację jego zastosowania na Marsie, co miało dużo wspólnego z filmem, ponieważ było zapisem pracy na symulatorze graficznym. Dla wszystkich obecnych pokaz ten mógł kojarzyć się z filmem nagranym podczas prowadzenia popularnych gier sieciowych, na których youtuberzy zarabiają krocie.
Po projekcji płynnie uruchomił symulator na przyniesionym laptopie. Podłączył pada i zaprosił zebranych do próby sterowania łazikiem. Po półgodzinnej zabawie promotora i dziekana zaczęła się część pytań. Jeden z profesorów, trzeci członek komisji, zadał Martinowi pytanie, w jaki sposób wpadł na pomysł swoich rozwiązań, co go inspirowało? Wówczas magistrant podszedł do okna i otworzył je. Wyciągnął z torby urządzenie przypominające konsolę i ją włączył. Dwie minuty później w oknie dziekanatu pojawił się OKO1, dron sterowany przez Martina. Wleciał do sali i wykonał polecenie lądowania na katedrze. Ówczesny magistrant wyjaśnił, że od wielu lat system tworzenia i sterowania dronami śnił mu się po nocach. Planował jego montaż i zapisywał w pamięci strukturę oprogramowania. Całą tą wiedzę i doświadczenie jako konstruktor i producent dronów wykorzystał do projektu symulatora łazika, który tylko tym się różni od drona, że nie lata. Profesor zapytał, jak to możliwe, że w ciągu dwóch lat Martin posiadł wiedzę, której nie są w stanie ogarnąć jego studenci w ciągu pięciu lat? Odpowiedział, że tego nie wie.
– Gdy czytamy wyraz, po pierwszej sylabie domyślamy się dalszego ciągu. Niektórzy po pierwszej scenie filmu wiedzą, jaki będzie dalszy ciąg. Ja tak mam z nauką.
Naukowiec patrzył z niedowierzaniem i dopytywał.
– Po pierwszym rozdziale książki, wie pan, co będzie dalej?
– Po spisie treści. – Martin był bardzo poważny i konkretny.
– Pan żartuje?
– Nie. Nauka opiera się o specyficzny harmonogram zdarzeń. Badania poprzedza hipoteza i ona już sama w sobie zawiera najważniejszy element twórczy, dalej następuje określony łańcuch prób i błędów zapisany w spisie treści. Jeszcze niedawno pochłaniałem całe tomy opisów badań, a teraz tylko interesują mnie wyniki.
– Może się pan ich domyślać ze spisu treści? – Drążył profesor.
– Owszem. Teza lub hipoteza to klucz do badań, nagłówki dotyczące badań wskazują czy eksperyment się powiódł i jakie zastosowano metody badawcze. Jeśli badanie poniosło fiasko, cóż, szkoda czasu na zagłębianie się w lekturę, chyba że prowadzimy podobne badania i chcemy uniknąć błędów poprzedników.
– Czyli jednak musi pan czytać wyniki?
– Tak, tabele z danymi, treść i opis niekoniecznie, ale jeśli chcemy poznać efekt końcowy badań, sukces lub porażkę, to jest on zapisany w spisie treści.
– Ile opracowań czy książek potrzebował pan do swojej pracy magisterskiej?
– Dwanaście.
– W jakiej części przydały się panu w pracy nad symulatorem?
– Po pierwsze wykorzystałem opis Marsa, szczegóły badań prowadzonych przez NASA, po drugie zapoznałem się z konstrukcjami łazików amerykańskich, angielskich, francuskich i rosyjskich.
– Jakieś wspólne cechy?
– Podobieństwo założeń struktury planet i w związku z tym wymagania stawiane łazikom, a także budowa mechanizmów opartych na wykorzystaniu energii elektrycznej. Odległości wykluczają serwis gwarancyjny i pogwarancyjny. – Zażartował czym wywołał uśmiech na twarzach zebranej komisji.
– Z jakiej energii będzie korzystał pana łazik?
– Podobnie jak większość, z energii elektrycznej odnawialnej poprzez panele słoneczne i stację dokującą.
Rozmowy naukowe prowadzone z Martinem miały zupełnie inne oblicze niż te towarzyskie z rówieśnikami czy kolegami. Wśród ludzi znających się na tematyce jego pasji czuł się najlepiej.
– Gratulacje – kończył egzamin dziekan. – Wspaniała praca i świetnie się z panem rozmawia.
– Dziękuję panie profesorze.
– Z niecierpliwością czekamy na obronę pracy doktorskiej. Co będzie jej tematem?
– Czarne dziury.
– O, widzę, że tajemnice kosmosu są pana paliwem napędowym? Cieszę się bardzo i do zobaczenia za ile lat?
– Najwyżej dwa.
– Wszystko ma pan zaplanowane i wyliczone?
– Tak proszę pana, zdecydowanie.
Gdyby ktoś z autorytetów uczelnianych zobaczył Martina na ustawce, nie uwierzyłby…
– Takiego mocarza nie mają kibice w Polsce, nawet ultrasi Legii! – Kończył Waldi. – Grzeczny Chłopiec to geniusz sztuk walki!
Słuchacze ryknęli z dumą i padły brawa. Waldi, kończąc zdanie, spojrzał z podziwem na Martina.
– No powiedz, jak tego dokonałeś?
– Byłem szybszy, fizyka! – Odpowiedział Martin.
Milczenie kibiców trwało chwilę i pobudzało niecierpliwość słuchających.
– Ja pierdolę, Martin, możesz to jakoś rozwinąć?! – Domagał się siedzący nieco dalej Tomek.
– Dajcie mu spokój! Chłopakowi jeszcze dzwoni w uszach! – Usprawiedliwiał go Waldi.
Nagle jeden z kibiców dawał sygnały, aby zamilkli.
– E, słuchajcie, kurwa, dostałem esa od ziomka z „BASTIONU”!!! – Zapadła cisza. – Pisze, że ich szef Bogdan ma złamaną rękę, a troje gości z pojedynku ma połamane żebra i nosy! Są u chirurga, słyszycie?!
Kibice ryknęli wspólnie gromkim – Aaaa! – i następnie bili brawo.
– Kurwa, Martin, masz moc, ja pierdolę!!! – Ucieszył się jeden z obecnych.
– Dobrze tak skurwysynom! Nasi też mają połamane żebra i rozkwaszone nosy!
Niektórzy podeszli, aby jeszcze raz poklepać bohatera po plecach.
– Dzisiaj masz darmowe piwo, gratuluję! – Pochwalił Martina Żak, nie ukrywając radości. – Za moich czasów były zwarcia z kibolami „BASTIONU”, dobrze się bronili i często wygrywali pojedynki. Mieli mistrzów boksu u siebie.
– Tym większy szacun dla ciebie Martin! – Padały głosy.
– Kurwa, w ostatnich ustawkach dostawaliśmy minimalnie większy wpierdol od nich, dwa razy przegraliśmy kaucję, pamiętacie?! – Wspominał siedzący blisko Martina.
– To już przeszłość! Prowadzimy w tym roku trzy do dwóch! – Cieszył się Waldi.
Rozległy się brawa.
Wibracje w kieszeni Martina dawały sygnał, że dzwoni telefon. Odszedł na bok, aby odebrać.
– Co tam Aśka?! – Trzymał przy uchu smartfona i poprawiał spodnie.
Wsłuchiwał się w kobiecy głos.
– Jak to, zmarł? – Martin nie zmieniał wyrazu twarzy. – Rozumiem. Kiedy? Jaki różaniec? Będę… Tak, przyjadę… Nie zamulaj siostro…
Po zakończeniu rozmowy wrócił do baru.
– Jakieś dobre wieści? – Pytał Waldi.
– Raczej tak. – Uśmiechnął się sztucznie.
Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3