rozdział 2 – zabawy
Przyszedł do mnie Kazio.
Stoimy razem z Justyną w przedpokoju i ubieramy się.
Mama wychyla się z kuchni.
– Dokąd idziecie?
– Na podwórko, jeszcze tam są jacyś ludzie.
– Justyna, nie wracajcie zbyt późno, już jest ciemno.
– To bardzo dobrze.
Justyna uśmiecha się do mnie porozumiewawczo. I chyba domyślam się, że chodzi o jakieś psoty.
– Nie myśl źle o mnie, kochany bracie- zastrzega szeptem.
– Obiecuję.
Wychodzimy z domu. Przed blokiem spotykamy Jurka i Dankę, naszych kuzynów.
– Co robicie?- Danka wydaje się znudzona.
– Nie mamy pojęcia, ale z chęcią poszlibyśmy porozrabiać- wyznaje Justyna.
– Dobra, to trzymcie się ściany, bo zaczynamy!
Idziemy wszyscy przez korytarz na Dworcową i kierujemy się w stronę rynku. Jurek to mój starszy kuzyn, który obecnie chodzi do klasy z Justyną, ale powinien ją już dawno skończyć. Sam mi kiedyś powiedział, że nauka i szkoła wcale go nie interesują, bo dla niego najważniejszy jest sport.
Faktycznie, Jurek, którego zna całe miasto pod przezwiskiem Jerzyk albo Karson, jest wyczynowcem. Niestety w negatywnym znaczeniu tego słowa, jego wyczyny zna policja. Raz z nudów ukradł motorower sprzed sklepu. Policjanci ścigali go aż do domu, ale nie dawał za wygrane. Wspiął się na dach i po dachach uciekał. W pewnym momencie musiał przeskoczyć na stromy i spadzisty dach domu połączonego z naszym blokiem. Uczepił się w ostatniej chwili komina, który nazajutrz runął na ziemię.
Poza tym Karson jest świetnym kumplem. Niejednokrotnie przekonałem się, iż gdy jest gdzieś w pobliżu, niczego się nie boję. Pozostali koledzy też odczuwają coś podobnego. Jest niesforny i niezdyscyplinowany wobec starszych, czasem nawet wulgarny, ale wobec nas zawsze jest miły i przyjaźnie nastawiony.
Jesteśmy na rynku, mijamy kawiarnię i restaurację. Przez wielki tunel wchodzimy na podwórko za restauracją.
Nie wiem, ale coś mnie tknęło, kiedy szliśmy przez tunel. Oglądałem balkony tego długaśnego bloku i coś mnie teraz w środku zakuło.
– Idźcie sami, ja na was poczekam na rynku.
– Wymiękasz brachu?!- Uśmiecha się Karson.- Nie ma sprawy ziomal, możesz na nas tam czekać, wrócimy szybciej niż ci się wydaje.
Stoję na rynku przy pomniku i wgapiam się w twarz ogromnego bloku. On coś do mnie mówił przed chwilą, ale ja to zignorowałem. Coś nie jest tak, jak powinno widocznie. Patrzę.
– Ale Syberia- słyszę za plecami głos jakiegoś człowieka.
Rzeczywiście teraz trochę czuję zimno.
Po lewej stronie na najwyższym piętrze.
Tak, patrzę tam i oczom nie wierzę. Albo to jakieś refleksy, albo to dziecko na balkonie szaleje. Wgapiam się dalej. To się porusza, na pewno. Widzę rączki i główkę dziecka wystające niebezpiecznie za barierki. A gdzie jego rodzice?!
Teraz już nie mam wątpliwości. Trzeba kogoś zaalarmować, bo może być nieszczęście.
Biegnę w stronę tunelu. Zderzam się z kimś. Czuję ból uderzenia głowy o głowę i piersi o pierś.
– Boże, to ty Justyna?!- Jestem zdenerwowany ale jednocześnie czuję w sobie narastającą falę lęku, że nie zdążę wypełnić swojego zadania.
– Gazu stąd, nie czekajcie!- Krzyczy Karson.
– Jezu, moja głowa- Justyna szlocha, musiało ją naprawdę boleć.
Stoimy skonsternowani i oszołomieni bólem, podczas gdy Karson, Danka i Kazik już dawno z drugiej strony rynku.
-Justyna, chodź ze mną szybko!
Łapię moją starszą siostrę za rękę i ciągnę w stronę wyjścia z tunelu.
-Co robisz wariacie – szepcze do mnie- chcesz, aby nas złapali?
-Chodźmy!
Wbiegamy szybko do klatki schodowej. Boże, na najwyższe piętro trzeba wbiec jak najszybciej, czy zdążymy.
Pierwsze, drugie i sapiemy…
Trzecie piętro, jeszcze krok i na czwartym już jestem sam. Justyna została na półpiętrze.
Dopadam do drzwi i dzwonię. Milczenie. Pukam. Nic.
Walę. Dudni w całej klatce schodowej.
Otwierają się drzwi.
Justyna stoi obok mnie.
W drzwiach stoi jakaś pani w fartuszku i w gumowych rękawicach.
– Co się stało?
Zamurowało mnie. Dosłownie nie mogę wyksztusić z siebie słowa. Zaraz chyba się rozbeczę z tego wszystkiego.
– Balkon, na balkonie dziecko zaraz wyleci przez kratkę…
Nie zdążyłem dopowiedzieć, gdy pani znikła. Stoimy z Justyną, a ja czuję jak całe napięcie po mnie spływa i wszystko staje mi się obojętne.
-Wejdźcie!- Obca pani krzyczy do nas z głębi swojego mieszkania.
Justyna spojrzała na mnie i wchodzimy. Zamykamy za sobą drzwi i ściągamy buty. Wchodzimy do pokoju. Na środku pani przytula do siebie dziecko, ma łzy w oczach.
– Dziękuję wam. Gdy poszłam na balkon, Dawid już prawie przecisnął się przez kratę i pewnie by wypadł. Nawet nie słyszałam, jak wyszedł tam, prałam w łazience.
Rozpłakała się. Justyna też. Ja prawie.
Jesteśmy na dole. W tunelu prowadzącym do rynku kilkoro ludzi.
– Stójcie no!- Podchodzi do nas jakiś pan- Skąd jesteście?
– A dlaczego pan pyta?- Odważnie zaskoczyła nieznajomego Justyna.
– Skoro nie chcecie odpowiedzieć, to zaprowadzimy was na policję!
– A to jakim prawem?- Oponuje Justyna.
Już ludzie zbierali się przy nas i nie mieli pokojowych nastrojów, kiedy zacząłem nas tłumaczyć.
– Nazywamy się Robert i Justyna Sobieraj, mieszkamy na ulicy Dworcowej. Byliśmy na rynku na spacerze, kiedy zauważyliśmy dziecko przeciskające się przez balustradę. Dlatego przybiegliśmy tutaj jak najszybciej, aby zaalarmować rodziców tego dziecka. To wszystko.
Powiedziałem to tak szybko, jakby od owej szybkości miało zależeć nasze życie.
Zgromadzeni ludzie po moich wyjaśnieniach zostawili nas w spokoju, więc mogliśmy spokojnie przejść przez tunel. Kiedy przechodziliśmy tamtędy jeden ze starszych lokatorów dość głośno odgrażał się komuś.
– Ja panu mówię, że to robota jakichś szczeniaków. Już ja ich dorwę w swoje ręce, ja im popukam i podzwonię do domów, ja im pozawiązuję klamki, że ich rodzona matka nie pozna!
– Ręce i nogi takiej gadzinie trzeba by pourywać, a i to mało- mówił inny głos.
– Skaranie boskie z tymi dziećmi. Dzisiejsza młodzież to pokolenie bez wychowania. To wina nauczycieli…
– A co też pani opowiada- wtrąca starsza pani -jeśli w domu chamstwo, to i szkoła nie pomoże.
Domyślam się oczywiście, kto za tym wszystkim stoi.