Obudził się wcześniej niż zwykle i wziął prysznic. Kiedy wrócił do pokoju, stwierdził, że jeszcze za wcześnie na wstawanie i położył się na łóżku. Nie chciał spać, marzył, jak by to było dobrze mieć dużo rzeczy, samochód, komórkę i sławę. Tak, żeby dziewczyny widziały w nim dobrą partię. Na dyskotekach najlepsze wzięcie mieli chłopcy z niezłymi brykami.
Zastanawiał się nad Luizą. Mógł poznać ją bliżej, zaczekać, nie pędzić tak szybko. Trudno.
– Kurczę pieczone – mówił sam do siebie – zawsze tak się dzieje, zawsze tylko to cholerne „trudno”, niczego więcej nie potrafię!
Usłyszał pukanie do drzwi.
– Tak, proszę.
Weszła matka. Rozglądnęła się po pokoju i usiadła na krześle.
– Chciałam z tobą porozmawiać o tym, co się stało na basenie.
Filip usiadł przykryty kołdra.
– To był wypadek, nie chciałem go uderzyć, ale jakoś tak wyszło.
– Chciałabym, abyś wyrósł na dobrego człowieka. Wychowuję cię od dzieciństwa i nigdy nic takiego ci się nie przytrafiło. Proszę cię pohamuj swoje wzburzenie i trzymaj nerwy na wodzy.
– Ale tu nie chodzi o nerwy…
– Syneczku – przerwała mu wątek – bycie dobrym człowiekiem to właśnie umiejętność zapanowania nad sobą. Bardzo cię proszę, panuj nad sobą.
Wstała z krzesła i zmierzała do wyjścia. Jeszcze raz rozglądnęła się po pokoju.
– Mógłbyś od czasu do czasu posprzątać w tym pokoju.
Rzeczywiście, bałagan na półkach i podłodze był widoczny. Wszędzie pełno dziecięcych zabawek, gazet i jego garderoby. Filip jakoś nie bardzo garnął się do prac porządkowych w domu. Wyjątkowo poodkurzał, gdy mama o to poprosiła, ale sam nigdy by na to nie wpadł. Bałaganiarz i leń to słowa obce mu jedynie na treningach siatkówki.
Już zasypiał rozmarzony, gdy do pokoju wbiegła Ania.
– Ubieraj się, idziemy do kościoła!
– To już czas?
Podpierając filar podczas kościelnego kazania był duchem gdzie indziej. Stał przed „Syreną” i rozmawiał z Luizą. Opowiadał o zawodach siatkówki i o swojej szkole, a ona uśmiechała się do niego. Potem poszli razem objęci na spacer, a za nimi ich rodzeństwo.
W marzeniu widział, jak wszyscy oglądają się za nimi, a oni idą do domu. Jedzą razem obiad, potem wsiadają do pięknego dużego samochodu, zabierają rodzeństwo i jadą nad piękne jezioro. Wszystko wokół nich było takie piękne.
Przed kościołem czekał na rodzeństwo. Ania zobaczyła go pierwsza i podchodząc, podała mu ufnie rękę.
– Ale nie spałaś na kazaniu? – Spojrzał na nią podejrzliwie z uśmiechem.
– Nie, mogę ci wszystko opowiedzieć, co się działo i co ksiądz mówił.
Nie musiała, Filip wierzył jej na słowo. Od kiedy kazania prowadził ksiądz Mateusz, nikt w kościele nie spał. To były prawdziwe spektakle teatralne i konwersacje z dziećmi, a nie nudne katechezy. Niewielki wzrostem, za to o bogatej osobowości i otwarty ksiądz natychmiast zdobył sobie poważanie i szacunek u dzieci. U młodzieży już nie tak bezgranicznie, gimnazjaliści na przykład nie szanują nawet siebie.
Kamil szedł w ich stronę a z nim znajoma dziewczynka.
– Patrzcie, kto mnie rozpoznał w kościele?
– Sama tu jesteś? – Filipowi zabiło mocniej serce. To była siostra Luizy.
Dziewczynka kiwnęła potakująco głową.
– Jak ty masz właściwie na imię?
– Sandra.
– No to chodź Sandra, odprowadzimy cię do domu.
– Nie musicie, bo to zaraz tutaj, ale możecie pójść ze mną na karuzelę.
– To świetny pomysł! – Niemal krzyknęła z radości Ania.
– No, dobra – Kamil mruknął niechętnie, wiadomo, jak karuzela, to on będzie musiał kręcić dzieci.
Wszyscy ruszyli przez ulicę i zatrzymali się koło bloku na ulicy Dworcowej naprzeciwko Urzędu Gminy. Faktycznie, kilkanaście kroków od kościoła.
Stojąc, czekali na decyzję Filipa.
– Dobra, ale tylko na kilka minut, mama będzie się martwić.
– Ja tylko powiem babci! – Sandra pomknęła pierwsza do klatki schodowej, przez którą musieli przejść na podwórze z karuzelą.
Filip przechodząc przez półpiętro zauważył drzwi zamykane od wewnątrz przez dziewczynkę.
Nie zdążyli jeszcze wyjść z klatki schodowej, a Sandra już zbiegała po schodach.
Dziewczynki podały sobie dłonie i raźno pobiegły do karuzeli, aby zająć najlepsze miejsca.
Kiedy Kamil z Filipem nadeszli, Ania i Sandra już się niecierpliwiły.
– Ja chcę mocniej! – Wołała Ania do Kamila, który biegał za metalowymi krzesełkami, rozkręcał karuzelę i wskakiwał na nią, aby pokręcić się z dziewczynami.
Filip patrzył na bloki mieszkalne wokół wielkiego podwórka. Spoglądał w stronę okien parteru, w którym mieszka babcia Sandry. Okna nowe, wymienione, pod oknami dużo kwiatów, koło bloku ławka.
Był ciekaw, co teraz robi Luiza? Może wyjdzie do nich? Pewnie nie, została na pikniku do późna i teraz odsypia.
– A Luiza nie była w kościele z tobą?! – Ciekawość nie dawała mu spokoju.
– Była wcześniej z babcią – odpowiedziała rozbawiona.
Miał jeszcze wiele pytań.
– Jutro do szkoły, co, idziecie do szkoły jutro!? – Użył liczby mnogiej, aby się dowiedzieć o starszą siostrę.
– Tak, ja do zerówki! – Śmiała się Sandra.
– Ja też, ja też! – Odpowiadała śmiechem Ania.
Zastanawiał się, jakie jeszcze wybrać pytanie, aby nie okazać się dla Sandry nachalnym nudziarzem.
– Ale wy nie jesteście stąd?! – Niby nie pytał, stwierdzał.
Sandra nie słyszała, Kamil rozkręcał je coraz mocniej i dziewczynki chichotały z radości.
– Teraz w drugą stronę – zachwalał się Kamil. – Może teraz Filip nas pokręci?!
Chcąc nie chcąc Filip musiał ich trochę pokręcić. Złapał za metalową obręcz krzesełka i przebiegł rozpędzając karuzelę pół obwodu, następnie mocno ją puścił. Rozległ się jeden pisk radości.
W ich stronę zbliżała się Luiza, Filip zauważył to i z radości rozkręcił dzieci jeszcze raz tak mocno.
Luiza stanęła za plecami Filipa i przytkała mu palec złożony na kształt pistoletu.
– Nie wolno ci się poruszyć, chyba że zgadniesz, kto stoi za tobą?
– Luiza, Luiza! – Krzyczały chórem dziewczynki.
– Luiza? – Filip odwrócił się do niej bokiem.
– Cześć, Filip – podała mu dłoń.
– Cześć.
Wydawało mu się, że nie zabiera dłoni tak szybko, jak to się robi.
Była piękna. Ubranie miała to samo, co poprzedniego popołudnia i tak ładnie pachniała.
Filipowi wydawało się, że stoją tak tutaj od wczoraj.
Karuzela już bardzo zwolniła, a dziewczynki domagały się powtórnego kręcenia.
– Teraz Luiza, Luiza pokręć nas! – Wołała Ania.
– Tak, tak, teraz Luiza, kręć nas, kręć! – Wtórowała jej Sandra.
Dziewczyna nie miała wyjścia.
Rozkręcała karuzelę, a Filip patrzył za nią i mierzył od stóp do głów. Podobała mu się bardzo, była zgrabna i ładnie zbudowana. Na szyi miała srebrny łańcuszek, w uszach srebrne kolczyki. Na prawej ręce miała niewielki zegarek na białym pasku.
Wszystko w niej było idealne. Tak, to ta dziewczyna, na którą czekał całe życie i to jej szukał.
Serce biło mu jak młot. Nie miał pojęcia, jak i co teraz robić, aby ta idealna dziewczyna nie zniknęła mu z oczu.
Zmęczona podeszłą do niego i oboje przypatrywali się kręcącej się karuzeli.
– Ania, Kamil, musimy już iść, bo mama będzie się niepokoić! – Nie, nie to chciał powiedzieć!
Coś w nim pękało z gniewu i żalu, przecież chciał tak stać tutaj z nią choćby do końca świata.
– Odprowadzimy was – powiedziała Luiza.
Spojrzał na nią. Uśmiechała się do niego. Miała takie białe i piękne zęby.
– Mieszkamy na Osiedlu Młodych.
– To świetnie, bardzo je lubię – znów się do niego uśmiechała.
Szli razem w milczeniu. Ania z Sandrą trzymały się za ręce, a Kamil zrywał przerośniętą trawę i próbował łaskotać nią dziewczynki po szyjach i uszach.
– Nie jesteście stąd, prawda? – Przełamał milczenie.
– Nasi rodzice są stąd, więc my także. Do dziesiątego roku życia i ja tu mieszkałam, ale teraz mieszkamy i pracujemy w Kluczborku.
– Szkoda. – Filipowi wymknęło się z ust.
Spojrzała na niego i on to wyczuł.
Przechodzili obok kiosku warzywnego, za którym na Dworcowej znajdowała się cukiernia „Fiołki”.
– Filip, może lody?! – Pytała Ania.
– Nie mieliśmy tego w planach, nie mam przy sobie pieniędzy.
– A ty, Luiza, masz jakieś?! – Nie dawała za wygrane Sandra.
Luiza już od chwili zerkała do kieszeni, podobnie jak Filip. Stanęli naprzeciwko siebie koło kiosku warzywnego.
– Ja mam tylko dwa złote – przeliczał drobne Filip.
– Ja też coś koło tego – odpowiedziała Luiza i przesypała pieniądze do dłoni Filipa.
Podeszli do cukierni.
Filip po chwili wyszedł z trzema lodami, które rozdał młodszemu rodzeństwu i Sandrze.
– Dla nas nie wystarczyło, niestety – uśmiechał się do Luizy.
– Nie szkodzi – uśmiechnęła się.
Przekalkulował wpływy i wydatki, także drobne pieniądze reszty i wyszło na to, że jest winny Luizie.
– Przepraszam, wygląda na to, że dopłaciłaś do lodów moich dzieciaków. – Czerwienił się oddając jej drobne.
– Nie szkodzi, postawisz mi loda innym razem.
– Oczywiście, kiedy tylko sobie życzysz.
Stała oparta o dawny most i w promieniach słońca wyglądała ślicznie.
Filip zauważył kilka rzeczy, kiedy stał obok niej i razem czekali, aż dzieci zjedzą lody. Po pierwsze wszyscy się im przyglądali, to znaczy jej. Po drugie, miała spięte z tyłu długie włosy złotą spinką, no i po trzecie miała dżinsową spódniczkę z paskiem dżinsowym, czego wcześniej nie zauważył. Złoto dodawało blasku jej brązowej opaleniźnie, a spódniczka seksapilu.
Szli w stronę osiedla, a Filipowi mocno biło serce. Nie wiedział, co ma mówić, a czas ich rozstania nieubłaganie się zbliżał.
Doszli do huśtawek stojących przed ich klatką. Dziewczyny i Kamil zajęli je.
Po chwili w otwartym oknie na pierwszym piętrze zobaczyli ojca.
– Obiad, dzieciaki, ruchy! – Powiedział przez okno.
– Musimy już iść, Sandra. Do zobaczenia – Ania żegnała się pierwsza.
Kamil także podał rękę Sandrze i znikał. Filip nie chciał się żegnać.
– No, to na mnie już ten…
– To, kiedy? – Pytała odważnie Luiza.
– Co? – Wstydził się patrzeć jej prosto w oczy.
– No, lody, kiedy zapraszasz mnie na lody?
– A, tak, oczywiście. – Myślał intensywnie. – Może po obiedzie?
– Niestety, pewnie wyjeżdżamy.
Stali przez chwilę.
– Może jutro po rozpoczęciu roku? – Zaproponowała pierwsza. – Chyba uczysz się w Kluczborku tak jak ja?
– – Tak, na Skłodowskiej w ekonomiku, a ty?
– W ogólniaku na Mickiewicza, więc może na rynku o jedenastej?
– Dobrze, mi pasuje.
Pierwsza podała dłoń na pożegnanie.
– Może popatrzysz mi w oczy na dowód, że masz uczciwe zamiary i dotrzymasz słowa?
Zmieszał się i poczerwieniał.
– Jasne – trzymał jej dłoń, z trudem patrzył na nią i nie wiadomo skąd przyplątał się na jego twarzy głupi uśmiech.
– Mi też było miło. – Sandra przerwała ich milczące spojrzenia.