Pierwszy tydzień nauki po feriach pełnych wrażeń okazał się bardzo nudny. Filip siedział na lekcjach i czuł się wypalony. Jego plecak z książkami bardzo schudł, bo wypadły z niego segregatory z konkursowymi informacjami o firmach giełdowych. Z niechęcią i żalem zapełniał to miejsce wypożyczonymi w bibliotece szkolnej lekturami, których nie przeczytał kiedyś, ale w tym semestrze musi je poznać, bo przecież za sto dni matura.
Cała klasa witała go serdecznie, a on dziękował koleżankom, że były we Wrocławiu na jego turnieju talentów. Gratulowali Filipowi i zachęcali do dalszego trenowania.
Jednak najważniejsze wydarzenie klasowe to studniówka. Najważniejsza plotka, którą potwierdziła Justyna, to fakt, iż zaprosiła na bal studniówkowy Szymona. Marcel, niedoszła ofiara kompanów Szymona, twierdził, iż grudniowa zawodowa walka Szymona nie doszła do skutku, bo nie zmieścił się w limicie wagowym, zaczął tyć biedaczysko. Dopiero w styczniu ponoć będzie walczył, lecz Marcel w to nie wierzy. Widział go z Justyną i nie wyglądał na kogoś, kto zrzuca wagę, raczej przybiera.
Styczeń to nauka i oceny semestralne, więc niektórzy biegali do profesorów i próbowali poprawiać oceny, zdawać źle napisane sprawdziany i ratować się jakoś przed gniewem ufających im rodziców.
W obliczu zbliżającej się studniówki i tematów kreacji, sprzątania sali, strojenia jej i tak dalej Filip nie widział sensu chodzenia do szkoły. Pierwszego dnia po feriach przyszedł do sali na trening siatkówki. Witali go serdecznie zawodnicy i trener Sokół.
– Jak tam, przyszedłeś pograć? – Pytał Sokół.
– Niestety, jeszcze nie jestem tak sprawny, żebra mi się zrastają po turnieju.
– A, gratulacje, czytałem, wiem! Pisali, że byłeś największym objawieniem, przyszły mistrz. Dawno nie widzieli, aby bokser myślał w ringu, miał stalowe nerwy i takiego prawego sierpa, jak ty.
– Wszystko dzięki treningowi siatkówki i pan także ma w tym swój udział. Refleks i szybkość to dała mi siatkówka, siłę mam w prawym ramieniu po ojcu.
– Tak, pamiętam go, niezły był z niego gość. W twoim wieku rozbijał nosy na zwołanie.
Sokół zamyślił się.
– Miło, że tak mówisz, że pamiętasz o mnie i o drużynie, która przychodzi na salę już całkiem bezinteresownie.
– To kiedyś było całe moje życie.
– Jednak można bez tego żyć?
– Tego nie wiem. Od momentu zawieszenia treningów w sali byłem tak bardzo zajęty, że nie mogłem się nad tym zastanowić.
Milczeli przez chwilę, a chłopcy zaczęli trening od rozgrzewki.
– A jak tam wzrost, przybyło kilka centymetrów? – Trener uśmiechał się.
– Nie wiem, nie mierzyłem się dawno, ale rozciągam się i podciągam na drążku.
– Z twoim naskokiem i zasięgiem ramion nie musisz już rosnąć, ale chodź, zmierzę cię dla twojego spokoju.
Podeszli pod filar z namalowaną skalą w centymetrach. Zwykle służyła do pomiaru naskoku.
– Prawie dwa metry!
Potem trener zwrócił się do drużyny i rozpoczął z nimi pracę, a Filip usiadł na ławeczce i przyglądał się im.
Wszystko, każdy element tej sali i treningu podobał się Filipowi. Nawet zapach i brud. Pamiętał to wszystko, co tutaj się działo, kolegów, którzy razem z nim zaczynali, sposoby treningu a nawet różne rodzaje gwizdków, które kupowali trenerowi przy byle okazjach. Był tutaj u siebie i tęsknił za tym miejscem bardzo.
Zrobił sobie tydzień wspomnień i refleksji zamiast chodzić do szkoły. Następnego dnia odwiedził salę bokserską. Był sam i siedział to na ławce, to wchodził na ring i rozglądał się dokoła, zapalił jedynie niewielką lampkę.
Tutaj też zostawił trochę potu i to miejsce wydawało się przyjazne. Przypominało mu ojca, szczenięce lata treningów, nieporadność, z jaką trenował zakładając za duże rękawice ojca i rzucał je po całym domu, a potem biegał za nimi i krzyczał „Nokaut, nokaut!”.
Wyciągnął jedną z lektur, siedział na ringu i czytał. Po pewnym czasie zorientował się, że niczego z niej nie rozumie i czyta będąc daleko myślami. Daleko od lektury i jej akcji, blisko ringu.
Bardzo się cieszył, że jego praca nie poszła na marne, że wkrótce ma dostać powołanie i być może osiągnie jakiś sukces. Nie wiedział jednak, czy tego pragnie. Pamiętał twarze zawodników, z którymi walczył i nie żal mu było tylko jednego z nich. Właściwie on nie chciał się bić, on chciał zabić Filipa w ringu. Tak przynajmniej się zachowywał.
Był wychowywany przez matkę, szkołę i kościół w duchu szacunku do życia i drugiego człowieka. Nigdy wcześniej nie wyobrażał sobie sytuacji, w której musiałby bić kogoś. Dlatego miał opory niszczyć rywali w ringu. Kiedy tylko wyczuł, że jego cios był mocny i rywal jest oszołomiony, wówczas wycofywał się. Niektórzy mogli to odczytać jako jego zarozumialstwo i pewność siebie, ale on znał prawdę. Jeszcze jeden cios i oszołomiony człowiek mógł już nigdy się nie obudzić.
Ojciec też zadał o jeden cios za dużo. Nie mógł pogodzić się z tym, ani dalej żyć. Pewnie dlatego staczał się w osamotnienie, nie rozmawiał z nimi, aż w końcu skoczył ze schodów. Stromy wiadukt, metalowe stopnie dawały gwarancję, iż samobójstwo się uda. Jednak nie zginął wtedy, dla świata zginął przed laty, kiedy zabił. Filip nie chciał iść w jego ślady. Czuł, że jest obdarzony ciosem mogącym zabić, dlatego zawsze będzie musiał się kontrolować w ringu i poza nim.
Rozmyślanie w półmroku sali przerwał sygnał telefonu. Przeczytał sms. Luiza zapraszała go do siebie, bardzo tęskniła i nie mogła bez niego żyć. Bardzo ją kochał. Chciał odpisać, lecz usłyszał jakiś hałas przed salą.
Najpierw raz a w chwilę później po raz drugi ktoś uderzył w drzwi sali. Filip schował telefon do kurtki, wziął plecak z książkami i szedł w kierunku drzwi. Łomot w drzwi się powtórzył.
Otworzył drzwi i widok przeraził go. Po lewej stronie leżał skulony i zasłaniający twarz ramionami Klar, a wysoki napastnik w kominiarce na głowie kopał go z całej siły w żebra.
Filip momentalnie wypuścił plecak z ręki i zrzucił kurtkę. Parowało mu z ust na mrozie, kiedy mówił i oddychał.
– Ej, twardzielu, może tak ze mną?! – Krzyknął, aby przerwać bijatykę.
Stanął twarzą do bandyty i podniósł ramiona do walki. Usłyszał, jak komendant ciężko oddycha.
Napastnik w kominiarce był wyższy od niego i wyglądał na wielkiego siłacza. Tym bardziej Filip uznał wyzwanie za godne uwagi. Zupełnie jak ojciec.
Podbiegł do niego i chciał wyprowadzić lewą ręką cios, lecz tamten nagle przyjął postawę boksera walczącego z odwrotnej pozycji i cios przeleciał w powietrzu. Ripostą był jego potężny lewy na korpus, aż Filip jęknął i ledwie odskoczył, o mało nie padając. Połamane żebra właśnie się zrastały i były owinięte bandażem, lecz niespodziewane uderzenie złamało je ponownie.
Tak, to musiał być bokser i to dobry bokser. Filip w pierwszej chwili pomyślał, że ma do czynienia ze zwykłym rabusiem, ale teraz już znał prawdę.
Żadnego przeciwnika nie można ignorować.
Czuł uderzenie w żebra i starał się zapomnieć o bólu, lecz prawe ramię samoistnie zasłaniało je zsuwając się niżej. Nie wiedział, czy będzie mógł użyć lewej ręki w walce.
Bandyta zaatakował seriami prostymi i Filip z trudem, ale konsekwentnie ich unikał. Nie widział jeszcze boksera tak sprawnie walczącego seriami lewym prostym, na dół i na górę, kilkakrotnie. Raz trafił go mocno w twarz, ale Filip przetrzymał cios.
Kiedy tylko Filip chciał dojść bliżej, trafiał na zaporę w postaci prawego prostego. W tej sytuacji instynkt podpowiedział mu, aby zaatakował z obrony, więc czekał.
Bandyta teraz zignorował go i nie przewidział mających nastąpić wypadków. Zaatakował prawym prostym, po którym miał zadać serię lewych, tego spodziewał się Filip i na to czekał. Unikiem pod lewym prostym zaatakował potężnymi dwoma sierpami w korpus. Za drugim razem zatrzeszczały łamane kości przeciwnika, który nagle zgiął się na lewo i cofając opuścił gardę nastawiając prawy bark jako ostatni element obrony.
Nie zdążył się obronić przed lewym sierpowym Filipa, ale ten cios miał tylko rozproszyć jego uwagę, prawdziwy atak poszedł błyskawicznie prawym prostym w skroń rywala. Filip odskoczył po ciosie.
Trafił go, dobrze trafił i wiedział o tym.
Przeciwnik runął na trawnik jak długi.
Filip stał przez chwilę i patrzył wokół siebie. Wreszcie podszedł do komendanta i pomógł mu usiąść.
– Ktoś na pana wysłał niezłego zawodowca – wysapał, był wyraźnie zmęczony. – Ma pan kajdanki?
Klar mokrą od krwi dłonią wyciągnął kajdanki i podał je Filipowi.
Podszedł do leżącego i przewrócił go na wznak. Wziął najpierw jedno ramię, potem drugie i coś go tknęło.
Natychmiast zdjął mu kominiarkę z twarzy i nie patrząc, kim jest, dotknął jego tętnicy szyjnej.
Filip zbladł, pożółkł i zaniemówił.
– Boże, trenerze, szybko, on nie żyje!!! – Krzyknął histerycznie i błagająco, miał nadzieję, że Bóg wysłucha tego błagania.