Wieczerza wigilijna była już przygotowana, stół w głównym pokoju nakryty, choinka ubrana, potrawy stały na niewielkim gazie i domownicy odpowiednio ubrani czekali na gości.
Rodzice Luizy mieli inne plany i gości wigilijnych, ale bardzo dziękowali za zaproszenie. Natomiast Luiza obiecała, że będzie.
Ktoś zadzwonił do drzwi, otworzyła Dziubińska.
– Dobry wieczór – przywitał się Klar.
– Wejdź, proszę.
Przyniósł jej bukiet kwiatów. Zdejmował kurtkę policyjną i w pewnym momencie wydało mu się, że to jego dom i jego przedpokój, a witająca go kobieta to jego żona. Pragnął tego od młodości, życie chciało jednak inaczej.
Z pokoju od dzieci wyszedł Filip.
– Kamil, Ania – zawołał ich – chodźcie się przywitać z wujkiem!
KKomendant speszył się i spuścił oczy, Dziubińska poczerwieniała na twarzy.
Dzie>ci przypędziły szybko, aby zobaczyć, co to za wujek. Stanęły w przedpokoju skonsternowane, rozpoznały policjanta, który kilka miesięcy wstecz gościł je na posterunku.
– Pozwólcie, że wam przedstawię – kontynuował Filip, a w jego głosie nie było najmniejszej nuty ironii. – Pan Juliusz Klar, wieloletni przyjaciel naszego taty i mamy, razem trenowali boks, razem w dzieciństwie trenowali mnie, także razem kiedyś pracowali. Kiedy ja byłem mały, taki jak ty, Aniu, to do pana Klara zwracałem się mówiąc mu wujku. Teraz mówię trenerze, ale wy możecie mówić wujku.
Przemowa Filipa rozładowała atmosferę. Trener i matka byli zadowoleni z obrotu sprawy.
– Zapraszam – matka zabrała go ze sobą – czekamy jeszcze na Luizę, dziewczynę Filipa.
– Znam ją, znam, bardzo dobra i piękna dziewczyna – weszli do pokoju i dzieci już ich nie słyszały. – Masz wspaniałe dzieci.
W końcu weszła Luiza owinięta szalikiem i sycząca z zimna. Filip pomagał jej zdjąć okrycie.
– Boże, co za podróż, wszędzie zaspy i pada śnieg, zimno i jeszcze wysiadło mi ogrzewanie w samochodzie.
Pocałowali się na powitanie. Luiza przyniosła ze sobą prezenty i siatkę z nimi wręczyła Filipowi, a sama przeglądała się w lustrze.
– Wyglądasz bardzo ładnie – szepnął Filip.
Weszli razem do pokoju, dziewczyna witała wszystkich i rozdawała grzeczne uśmiechy, następnie usiedli za stołem.
– Chciałabym bardzo – Dziubińska mówiła siedząc – podziękować Bogu za to, że nas nie opuszcza i czuwa nad nami. Chcę także prosić Go o opiekę nad jednym z członków naszej rodziny, który niedawno od nas odszedł. A teraz podzielmy się opłatkiem.
Filip nagle wstał.
– Jeszcze ja chciałem coś powiedzieć, zanim będziemy dzielić się opłatkiem. Mam tutaj zaskakującą pewnie dla was, lecz przemyślaną i szczerą prośbę do mojej ukochanej dziewczyny.
Zapadła grobowa cisza. Filip otworzył pudełeczko ze złotym pierścionkiem i uklęknął przed nią na oba kolana.
– Kochana Luizo, zaprosiłem cię tutaj celowo, mając na uwadze poważne zamiary co do ciebie. – Czerwienił się i był speszony. – Chciałbym bardzo, abyś została moją żoną po skończeniu przeze mnie dwudziestu jeden lat, ponieważ bardzo cię kocham i nie widzę świata poza tobą.
Luiza zaskoczona treścią i formą oświadczyn w miarę, jak Filip mówił, stawała się czerwona, to znów żółta, ale w jej oczach widać było szczęście.
– Zgadzam się zostać twoją żoną, ponieważ kocham cię równie mocno i też nie chcę żyć bez ciebie.
Filip wstał, Luiza założyła pierścionek i pocałowała go.
– Dziękuję, a teraz podzielmy się opłatkiem.
Kamil włączył kolędy.
Wszyscy stali skonsternowani i przez chwilę zapomnieli, po co się tutaj zgromadzili i w czym uczestniczą. Ania pierwsza wzięła opłatek i pobiegła z nim do Filipa złożyć mu życzenia. Następnie podszedł do niego Kamil i ponieważ byli z dala od innych, szeptał zamiast życzeń pytania.
– Filip, to znaczy, że musisz się żenić?
– Tak – Filip wziął od niego kawałek opłatka.
– To znaczy, że będę wujkiem?
– Tak, ale za kilka lat.
Z drugiej strony pokoju Klar dzielił się opłatkiem z Dziubińską.
– My nie byliśmy tacy odważni – szeptała komentując zaręczyny syna.
– Tak, ale być może jest dla nas jakaś wspólna przyszłość? – Pytał drżącym głosem.
– Jest – odpowiedziała.
– To najlepsze życzenia – pocałował ją w rękę.
Kolacja przebiegała w miłej atmosferze, którą popsuła Luiza informacją, że niestety niedługo będzie musiała wracać do domu.
Po kolacji były prezenty i tym razem dzieci były bardzo szczęśliwe. Kamil aż krzyknął z radości, kiedy odpakował konsolę do gry, a Ania całą rodzinę lalek, domek dla nich i wózek. Luiza dostała od Filipa złote kolczyki.
– Boże, to musiało kosztować majątek?! – Chyba przesadzała.
– Bardzo ładnie ci w złocie. – Tłumaczył się Filip.
Dziubińska była szczęśliwa z zestawu nierdzewnych naczyń, w których można gotować wszystko bez wody. Był także prezent dla Filipa, telefon komórkowy od Luizy. Bardzo się z niego ucieszył. Trener dostał piękny zegarek elektroniczny z różnymi dodatkami i funkcjami.
– Ale ja nie byłem na to przygotowany – patrzył na piękny zegarek – przecież ten zegarek kosztował majątek!
– Panie trenerze, to dzięki panu i ojcu osiągnąłem sukces. Dostałem za to pieniądze, a pan niczego nie dostał. Proszę więc przyjąć ten prezent i niech odmierza wolno dobry czas, szybko zły.
Wszyscy siedzieli szczęśliwi i uśmiechnięci.
Luiza z Filipem byli zajęci uruchamianiem komórki na kartę, sprawdzali sygnały i wysyłali do siebie sygnały. Wpisywali do książki telefonicznej swoje numery.
– Wreszcie mam cię na smyczy – żartowała.
– Ja ciebie też.
Zerkała na swój zegarek i pierścionek.
– Wiesz, chyba przesadziłeś z pieniędzmi na prezenty dla mnie?
– Nie mówiłem ci czasem, że pieniądze nie są dla mnie ważne?
– Jak to, a za co chcesz utrzymać dzieci i żonę?
– Jeszcze nie wiem, może znajdą się sponsorzy i zarobię na waleniu innych facetów po szczękach?
– Naprawdę?
– Nie wiem. Kiedy wszedłem do sali, w której odbywał się turniej i zobaczyłem linie boiska do siatkówki, zrobiło mi się żal. Tęsknię za drużyną.
Dziubińska żegnała Luizę, wszyscy jej dziękowali, że przyjechała i za prezenty dla dzieci.
Kiedy pojechała, wrócili do stołu, pomagali matce zanosić naczynia do kuchni. Potem rozeszli się po pokojach, zostawiając trenera z matką w kuchni. Z podkasanymi rękawami koszuli wycierał ściereczką talerzyki.
Filip siedział w swoim pokoju i czytał papiery. Przeskoczył o kilka miejsc do góry w rankingu i miał jeszcze przed sobą trzy zlecenia. Koniec roku to nie jest dobry moment dla giełdy i nie spodziewał się przełomowych inwestycji.
W pewnej chwili odezwał się jego nowy telefon. Myślał, że Luiza z domu daje mu sygnał, ale telefon dzwonił już trzeci raz. Zerwał się więc z krzesła i wziął z szafki telefon.
– Tak?
– Filip, mówi Luiza, wpadłam do rowu, nikt nie zginął, ale zaraz zemdleję, ratuj mnie… – Przerwała.
– Gdzie jesteś?
Cisza.
– Jeśli jesteś na Markotowie, powiedz „A”.
– A – usłyszał w słuchawce.
– Nie umieraj, trzymaj się ciepło, zaraz tam będę!
W chwilę później pędzili policyjnym samochodem komendanta na sygnale. Na szczęście był z nimi, na szczęście też jego policyjny wóz miał opony zimowe i łańcuchy przeciwśnieżne.
Klar wzywał karetkę pogotowia z Kluczborka. Nie wiedzieli, ile samochodów utknęło w rowie i ile osób.
Filip czuwał przy telefonie, a Luiza nie rozłączała się, najwyraźniej nie miała sił.
– Bardzo cię kocham – wołał do telefonu – już do ciebie jadę, czekaj na mnie i nie zasypiaj, bo mi zamarzniesz. Jeśli mnie słyszysz, powiedz moje ulubione „A”.
– A – usłyszał ją w słuchawce. Czuł, że ona cierpi.
Samochód wdrapywał się na dość duże wzniesienie, na którego wierzchołku czeka na kierowców „zakręt śmierci”. Tak mówią o nim potocznie, gdyż pochłonął już około dziesięciu istnień ludzkich. Jest oznakowany specjalnymi żółtymi tablicami informacyjnymi, na odcinku zakrętu obowiązuje ograniczenie prędkości, ale ludzie giną. Fatalnie wyprofilowany szeroki łuk sprawia wrażenie łagodnego, lecz kto się rozpędzi, szczególnie na śliskiej nawierzchni, wypada z drogi.
– Już prawie jesteśmy, trzymaj się Luiza, kocham cię!
Za zakrętem na dość długiej prostej zobaczyli dwa pojazdy w rowie, po obu stronach jezdni.
Klar włączył dodatkowe światło szperacza i wycelował je w wóz po prawej stronie.
Filip wyskoczył z pojazdu i biegł co sił. Samochód Luizy leżał wbity tyłem w śnieg. Na szczęście pobocze nie było tam głębokie.
– Luiza, Luiza! – Wołał, zanim jeszcze dotarł do pojazdu.
Czuł, że z jego organizmem dzieje się to samo, co przed walką w ringu. Koncentruje się na celu i nie ma żadnych barier wysiłku. Teraz celem był ratunek dla jego ukochanej.
Otworzył drzwi jej samochodu i zajrzał do środka. Była tam.