Na turniej jechali z trenerem jego prywatnym samochodem. Luiza siedziała z tyłu.
Rozmowa z matką polepszyła ich stosunki, Filip wiele rzeczy zrozumiał i miał teraz inny pogląd na wiele spraw rodzinnych.
Od czasu do czasu zerkał na trenera, chciał z nim powspominać.
– Byłem dobrym materiałem na boksera? – Spytał.
– Jak to byłeś, jesteś. – Komendant nie zrozumiał.
– Pytałem o dzieciństwo.
Juliusz Klar poczerwieniał.
– Już wiesz, matka ci powiedziała?
Kiwał potakująco głową.
– Za pierwszym razem nie, ale któregoś razu wydawało mi się, że pana znam. Kojarzyłem pana z wieloma sytuacjami z przeszłości, ale tak dokładnie to nie wiedziałem, z czym i w którym miejscu.
Trener uśmiechnął się pod nosem.
– Dawno, dawno temu, mówiłeś nawet do mnie wujku.
– Mogę wiedzieć, o czym mówicie? – Wtrąciła się Luiza.
– Pan Juliusz – odwrócił się do niej – był przyjacielem rodziny, nawet w dzieciństwie mówiłem do niego wujku.
– A to ciekawe. Co stało się później?
– Później? – Filip zastanowił się, nie wiedział, czy ma mówić o ojcu, czy ukryć to.
– Później – przerwał Klar – nasze drogi rozeszły się, ale pamiętam, jak trenowaliśmy Filipa. Właśnie skończył trzy lata, jak ojciec rozpoczął z nim regularne treningi.
– Trenowałeś w dzieciństwie, Filip?
– Tak – odpowiedział – jednak w ogóle tego nie pamiętałem, wydawało mi się, że to tylko sny z dzieciństwa.
– Dlaczego nikt ci nie powiedział i dlaczego ojciec przestał cię trenować?
– Siła wyższa, kiedyś opowiem ci dokładniej. Panie Juliuszu, dlaczego nie ożenił się pan z moją matką?
Pytanie było nieoczekiwane dla wszystkich. Komendant nabrał powietrza w usta, a Luizę zamurowało.
– Powinien pan teraz naprawić ten błąd – Filip nie wiedział, czy nie przekracza granicy osobistej tego człowieka, ale czuł, że musi to powiedzieć.
Matka pół nocy opowiadała o przeszłości. Filip zwrócił uwagę na sposób, w jaki mówiła o komendancie. Na początku Juliusz, a potem tylko Julek, na dźwięk tego imienia w jej oczach pojawiał się błysk.
Żal niespełnionej miłości to sprawa bardzo romantyczna. Podejrzewał, iż matka żyła z ojcem bez większego uczucia. Nigdy przy nich nie mówili o miłości. Może łączyła ich wcześniej, ale potem wszystko się zmieniło. W każdym razie do człowieka siedzącego obok czuła coś większego niż do ojca, skoro mimo wszystko uczucie to przetrwało tyle lat.
Od dwóch dni Klar nie pozwalał Filipowi trenować. Jego polecenie było wyraźne, spać i odpoczywać.
Na wieść, że Luiza ma jechać z nimi, zrobił minę rannego ptaka. Nie mogła z nimi jechać, bo chłopak nie będzie odpoczywał, tylko kombinował.
W ostateczności jednak przekonali go, Luiza będzie dopingować Filipa i trzymać ręczniki podczas walk. Wzięła ze sobą odpowiedni strój. Wynajmie sobie pokój i nie będzie przeszkadzać.
Był niedzielny ranek. Filip siedział z Luizą w pokoju, dziewczyna czytała gazetę, gdy wszedł Klar.
– Dzień dobry – przywitali się.
Usiadł i poprosił, aby Filip także to zrobił.
– Do godziny dziesiątej mamy zgłosić walki. W twojej kategorii ma wystartować czterech zawodników. Sprawdzałem ich dane, wszyscy są niżsi od ciebie i niemal na sto procent wypunktujesz ich lub pokonasz.
– To źle? – Spytała Luiza.
– Nie o to chodzi, ale o to, że Filip bardzo ciężko pracował i należy mu się poważny życiowy sprawdzian.
Patrzyli w próżnię i nie wiedzieli, co mają powiedzieć.
– Co pan proponuje, trenerze?
– Ufasz mi, Filip? – Brzmiało nieco dramatycznie.
– Tak, dlaczego pan pyta?
– Zapisałem cię do dwóch kategorii.
Zapadło milczenie.
– Co to znaczy? – Luiza czuła się odpowiedzialna za swojego chłopaka. – Czy Filip będzie mógł walczyć w dwóch kategoriach?
– Tak. W swojej wadze ma czterech niższych zawodników. Do wagi otwartej, najcięższej zgłoszono tylko dwóch zawodników i obaj są równi wzrostem lub nieco niżsi od Filipa.
– A ile ważą?
– Obaj ponad sto kilo.
– Ale nie stanie mu się żadna krzywda?
– Nie obawiaj się, będziemy z nim i wszystko będzie pod kontrolą.
– Kiedy mam pierwszą walkę? – Odezwał się w końcu zainteresowany.
– Za dwie godziny wychodzimy, masz walkę o dwunastej i potem godzinę przerwy, druga walka, wieczorem trzecia. Jutro rano będziesz walczył ostatni raz w swojej kategorii, po południu w najcięższej wadze. Jeśli będziesz czuł się zmęczony, to zrezygnujemy z dodatkowych walk i już jutro wrócimy do domu.
Turniej odbywał się w dużej sportowej hali. Filip poczuł się swojsko, ponieważ ring ustawiono na środku boiska do piłki siatkowej. Zatęsknił nawet za meczami i kolegami z drużyny, którym szło bardzo dobrze, jak mówił mu w autobusie Medyk, ale z Filipem mogło być jeszcze lepiej.
Niewiele osób było na widowni. Prawdopodobnie rodzice, dziewczyny i znajomi walczących akurat chłopaków.
Wokół ringu siedzieli sędziowie, a całość zawodów prowadziło tylko dwóch trenerów ringowych.
Filip oglądał z Luizą kilka walk.
– Podoba ci się ten sport? – Pytał ją.
– No, wiesz, mam mieszane uczucia, nie obraź się. Widać, że to są amatorzy.
Faktycznie, niektórzy młócili powietrze zupełnie nie kontrolując sytuacji.
Stał gotowy do walki w narożniku i wreszcie doczekał się pierwszego w życiu poważnego gongu.
Rozpoczął pierwszą walkę i cały świat przestał istnieć. Był tylko on i ruszający się przeciwnik.
Taktyka na ten pojedynek była przejrzysta. Filip miał lewym prostym trzymać dystans i po ogólnej orientacji możliwości rywala zaatakować.
Miał o wiele większy zasięg ramion i nie było żadnych problemów z utrzymaniem dystansu. Przeciwnik najwyraźniej bał się go.
W pewnym momencie Filip zaatakował, po dwóch lewych prostych rozbijających gardę wysłał na szczękę rywala prawy prosty i ledwo go musnął. Trener ze zdziwieniem zobaczył, że jego podopieczny przestał boksować i sam wycofał się do neutralnego narożnika. Nie wiedział, co się dzieje, sędzia ringowy również nie zrozumiał sytuacji.
Filip zauważył, że jego cios spowodował zamroczenie przeciwnika, jego oczy zaszły mgłą. Sędzia tego nie zauważył. Jednak, gdy podszedł do zawodnika i uniósł jego rękawice, w tym momencie chłopak runął na ring. Sędzia liczył go, ale tamten tylko usiadł i siedział, nie wiedział, gdzie jest.
To był nokaut. Walka trwała niecałe dwie minuty. Sędzia podniósł ramię Filipa do góry. Chłopak nie szalał z radości, nie podskakiwał, miał normalny wyraz twarzy i tylko Luiza widziała, jak puszcza do niej oczko. Uśmiechnęła się do niego.
– Z tobą lepiej nie zaczynać. – Mówiła, gdy siedzieli na widowni i oglądali kolejne walki.
– Masz cios po ojcu, nie ma co. – Cieszył się trener.
– Trenerze, niech pan powie, ojciec był lepszy od pana?
– O, no pewnie, jasne, chociaż raz udało mi się go pokonać, a nawet ośmieszyć.
– Wiem, słyszałem – chłopak uśmiechnął się. – Jaka taktyka na drugą walkę?
Drugi przeciwnik stał w narożniku pewny siebie i był lepiej zbudowany od Filipa. Jednak był niższy o głowę, a to powodowało, iż znowu taktyka na dystans będzie dobrym środkiem do zwycięstwa.
Od pierwszej chwili rywal rzucił się na Filipa i potężnymi ramionami młócił powietrze gdzie popadnie. Kiedy jego ciosy spadły na gardę Filipa, poczuł, iż przeciwnik dysponuję ogromną siłą. Słyszał, jak trener woła z narożnika „Dystans, dystans!” Ale Filip klinczował i doprowadzał do zwarcia, w ogóle nie atakował, tylko się bronił.
– Co ty do cholery wyrabiasz, Filip?! – Trener niemal krzyczał na niego podczas przerwy w narożniku.
– Doskonalę swoje techniki obronne i uniki…
Gong rozpoczął drugą rundę.
Przeciwnik z przeświadczeniem o rozgrywaniu walki według własnego scenariusza ruszył z impetem na Filipa, który spokojnie czekał na niego w okolicy środka ringu.
Sygnalizowany zamaszysty prawy sierp osiłka zawisł w powietrzu i nagle jego ramiona opadły wzdłuż ciała. Filip wykonał zwód i krok do przodu, witając rywala prawym prostym. Potem momentalnie wycofał się do neutralnego narożnika. Rywal runął na ring. Sędzia nie liczył go, tylko wzywał sekundantów i lekarza, którzy szybko stawiali chłopaka na nogi.
Podczas trzeciej walki przed Filipem stanął najwyższy z dotychczasowych rywali.
Zmierzyli się ze sobą na środku ringu. Tamten przyjął taktykę obronną i prawdopodobnie wolno miał zamiar poznawać przeciwnika. Tym razem Filip zaatakował pierwszy, aby wypróbować jedną z kombinacji. Dwa lewe proste, dwa prawe sierpy na ucho i prawy hak na szczękę. Nieszczęśliwie dla rywala trzy ostatnie ciosy były bardzo szybkie i celne. Rozłożył się na ringu jak długi.
Szli spacerem do hotelu, Luiza przytulała się do Filipa, a trener niósł torbę ze sprzętem.
– Muszę zadzwonić do mamy, obiecałem jej to – mówił Filip.
– Masz iść zaraz spać, Filip, ja zadzwonię.
Luiza nie odzywała się, nie mogła się wydać, dzwoniła z telefonu komórkowego do swoich rodziców i pani Dziubińskiej. Powiedziała o tym Filipowi dopiero na korytarzu przed drzwiami jego pokoju.
– I co mama powiedziała?
– Bardzo się cieszy z twojego sukcesu i trzyma kciuki za jutrzejszy dzień.
Pocałował ją.
– A co ty myślisz o swoich walkach?
Zastanowił się chwilę.
– Teraz widzę, że mordercze treningi opłacały się. Te z dzieciństwa również, to ojciec układał mi prawą rękę, lewą pan Juliusz. Wiedziałem, że zrobili dobrą robotę.
– Jesteś zadowolony?
– Tak, chociaż nie przeceniałbym tego sukcesu, to są amatorzy, którym dopiero, tak jak mi, marzy się wielki sukces. Prawdziwe walki to liga.
– Nie musiałeś mi tego mówić – przytuliła się do niego.
– Luiza, tylko mistrzowie chyba są zadowoleni z siebie.
– No dobrze, może masz rację, ale ty jesteś moim mistrzem, kapitanie.
– W takim razie jestem bardzo szczęśliwy.
Odeszła już do drzwi naprzeciwko, ale wróciła i ponownie przytuliła się do Filipa.
– Wiesz, twoją drugą walkę oglądało więcej ludzi, a na trzecią przyszło najwięcej.
Już chciał powiedzieć, że to przypadek, ludzie nudzili się w domach, ale ugryzł się w język. Nie chciał jej psuć samopoczucia. Bardzo ją kochał.
Przed zaśnięciem analizował walki i cieszył się, że udało mu się być takim rozsądnym i opanowanym. Były momenty, kiedy miał ochotę młócić powietrze, jak niektórzy to robią, ale przez cały czas zależało mu na utrzymaniu pewnej klasy i kultury bokserskiej. Czytał o tym w książkach, wzorem byli dla niego polscy pięściarze powojenni i zawodowi mistrzowie boksu.
Ostatnia walka w kategorii wagowej Filipa to znów popis jego kultury bokserskiej. Przeciwnik wypadł na niego jak byk na torreadora, ale został zatrzymany w miejscu lewym prostym i znokautowany prawym hakiem w żołądek. Po prostu stracił oddech i zwijał się po ringu.
Sędzia wyliczył go i chłopak zdążył wstać. Pokazał swoją gotowość do walki i teraz już nie szarżował. Starał się doprowadzić do półdystansu, aby zbliżyć się do rywala, ale tym razem trafił na przypadkowy lewy sierp, który rozwiał wszystkie wątpliwości.
Filip znowu nie atakował, tylko odsunął się od oszołomionego rywala. Sędzia wyliczał go, ale chłopak miał mgłę na oczach i nie wiedział, co się dzieje. Sędzia ogłosił zwycięstwo Filipa.
Luiza bardzo się cieszyła, a trener pokazał tylko na lewą rękę i wskazał, że to jego robota.
Filip miał w odstępie trzech godzin stoczyć dwie walki w wadze ciężkiej, najbardziej cenionej na zawodowym ringu. W wadze tej występują najwyżsi zawodnicy, najciężsi i najlepiej opłacani.
Była poobiednia pora, i wydawało mu się, że oto przed nim najważniejsza próba. Jeśli był coś wart, to mógł się o tym przekonać w walkach z najlepszymi i najsilniejszymi.
– Jak się czujesz, boisz się? – Pytała Luiza w szatni.
– Nie, nie jestem ze szkła, nie potłukę się.
Pocałowała go, gdy wychodzili do walki.
– Zobacz, ilu ludzi przyszło na twoją walkę – mówiła Luiza, kiedy szli do ringu.
Rozglądnął się, rzeczywiście, było dwa razy więcej kibiców niż poprzedniego dnia i rankiem. Było dużo młodzieży.
Filip zauważył, że pewnie przyszli tu na wagary.
Zrobiło mu się raźniej. Całkiem swojsko się poczuł, gdy po wejściu na ring usłyszał skandowane własne imię: „Filip, Filip!”
Przypatrzył się teraz grupie kibiców. To niemożliwe, rozpoznał ich, to była jego klasa, dziewczyny i chłopcy. A to niespodzianka. Spojrzał porozumiewawczo na Luizę.
– Dzwoniłaś do nich?! – Uśmiechał się.
Zrobiła minę niewinnego dziecka.
– Nie tylko do nich – wtrącił trener. – Rano miałem telefony z różnych gazet z pytaniami o ciebie. Później o tym pogadamy, teraz walka.
Spojrzał na narożnik przeciwnika i zobaczył wysokiego jak on chłopaka, ale z widoczną nadwagą, był gruby.
– Ten to potrafi uderzyć. – Powiedział sam do siebie.
Rywal widocznie ufny w swoje możliwości doczłapał do środka ringu i czekał na Filipa.
Filip zauważył z bliska jego potężne bicepsy i chciał sprawdzić, jaką mają szybkość. Zasłonięty za podwójną gardą zbliżył się na odległość ramion rywala. Nagle poczuł na rękawicach potężny cios i wiedział, że gdyby nie rękawice i odskok, taki cios mógłby go pozbawić wszelkich złudzeń. Teraz sprawdzał refleks i szybkość przeciwnika stosując uniki. Znowu słyszał za sobą „Dystans, dystans!” Odskoczył, zaufał szerszemu niż jego spojrzeniu trenera.
Rywal nie trafiał, był wolniejszy i cięższy. Czasem puszczał serię ciosów, niby młócił zboże, lecz były to bardzo trudne do obrony. Z tego powodu Filip wolał walczyć w dystansie. Nie atakował z wyjątkiem zaczepnych lewych, prawą wciąż zasłaniał szczękę.
– Ma pan jakiś pomysł na walkę? – Pytał trenera podczas przerwy.
– Mam.
Krótko wyjaśnił mu.
Filip wyszedł później do ringu, rywal czekał na niego niecierpliwie i widać było, że przypuści szturm na Filipa.
Zaatakował i posłał serię ciosów przypominającą falę. Filip jednak jakby zanurkował pod nią, a kiedy się wynurzył, odskoczył do neutralnego narożnika. Przeciwnik dostał potężne trafienie prawym podbródkowym z wykrokiem i runął na środku ringu jak ścięty.
W sali zapanowała wrzawa, koleżanki z klasy piszczały, chłopcy gwizdali, a pozostali bili brawa. Sekundanci przeciwnika ściągali go z ringu i cucili. Filip po raz pierwszy przestraszył się, że zrobił komuś krzywdę.
Wyszedł na środek ringu, sędzia podniósł jego ramię do góry, potem Filip ukłonił się skromnie publiczności i podszedł do narożnika przeciwnika. Lekarze ocucili go, ale chłopak nie wstawał, odpoczywał, bardzo wolno dochodził do siebie.
Filip siedział załamany na widowni, chociaż Marcel i dziewczyny bardzo mu gratulowali zwycięstwa.
– Już nie przejmuj się tak, nic mu nie będzie – pocieszał go trener. – Na pewno nieraz oberwał na dyskotekach bardziej i jakoś żyje, daj już spokój.
Łatwo powiedzieć, trudno zrozumieć. Przez myśl przemknęły mu wspomnienia z opowieści matki, jak to do ojca przylgnęło określenie „morderca” i jak bardzo zaważyło to na jego życiu. Nie chciał tak skończyć, nie chciał krzywdzić ludzi.
To tylko sport, tak, wiedział. Chłopaki poprzyjeżdżali tu, aby spróbować swoich sił. Większość to pewnie rozbójnicy, jak niegdyś jego ojciec, to prawda lub nie. Jednak nie chciał zabijać.
Luiza rozumiała jego stan, trzymała go za rękę i nie puszczała. Nie odzywała się prawie wcale.
– Jestem z tobą i kocham cię – tylko tyle i aż tyle.
W zupełności jej słowa wystarczały, aby czuł się lepiej. Obiecał sobie jednak, że po ostatniej walce odwiedzi znokautowanego zawodnika w hotelu.
Klar miał coś ważnego do powiedzenia o zainteresowaniu jego walkami, ale wolał odłożyć to na później.
Patrzyła na niego, jak wchodził na ring do ostatniej swojej walki w całym turnieju. Wystarczyło, że na nią spojrzał, a wiedział wszystko. Liczyła na niego, ale dla niej nie musiał wygrywać, miał wygrywać dla siebie. Chciał odnieść jakiś sukces i miał teraz okazję.
Wygrał swoją wagę i z tego powinien się cieszyć najbardziej.
Na ringu zobaczył prawdziwego gladiatora, czekał już na niego po przeciwnej stronie. Był to chłopak wysoki i szeroki w barach o postawnych nogach i wielkich pięściach.
Filip wcale się nie bał. Po gongu wszedł na ring, przeciwnik natarł z furią. Wielkie pięści zadawały bolesne ciosy w tułów i w pewnym momencie Filip aż jęknął. Dostał zawrotów głowy. Udało mu się jednak uciec ze zwarcia, nogi pracowały bez zarzutu.
Był skoncentrowany na walce i starał się trzymać przeciwnika na dystans, ale ten jakby kpił z jego długich chudych ramion. Odtrącał jego lewą prostą i pędził do przodu. Filip był defensywie przez całą rundę i dochodził do siebie po mocnym tłuczeniu w żebra. Nie zadał wielu ciosów i oszczędzał się. Bał się, aby podczas ataku nie otrzymać kolejnego ciosu w żebra.
Wreszcie upragniony gong.
– Filip, ten chłopak opuszcza lewe ramię, dlatego punktuj prawym sierpem i odskok. Wygląda na słabszego kondycyjnie niż ty.
Tak, trener miał rację, z boku widać to pewnie lepiej, ale następny cios w żebra może Filipa zmiażdżyć.
W drugiej rundzie realizował taktykę trenera. Faktycznie, przeciwnik o pięściach jak młoty opuszczał lewe ramię krótko przed i po ataku.
Flip zaczął taniec wokół niego. Przeciwnik atakował, Filip robił wszystko, aby unikać jego ciosów, następnie Filip celował prawym sierpem i wysyłał go w okolice ucha rywala. Ten, wydawało się, jakoś amortyzował cios i znowu atakował. Filip odskakiwał i ponawiał atak.
Z początku prawe nie trafiały, ale z czasem taktyka sprawdzała się. W pewnym momencie zauważył, iż przeciwnik stanął po jego prawym. Doskoczył i puścił lewego prostego w brodę. Zawodnik osunął się na kolana, a Filip zaskoczony odskoczył, chociaż miał uderzyć jeszcze prawym. Ochłonął w narożniku, podczas gdy sędzia wyliczał siedzącego.
Podjęli ponownie walkę. Przeciwnik wpadł w taką furię i złość, że jego praca nie przypominała boksu a bójkę uliczną. Sędzia próbował go jakoś uspokoić, lecz tamten odpychał sędziego przeklinając i złorzecząc Filipowi, że zaraz go zabije.
Filip w takich sytuacjach wykazywał stalowe nerwy i wyjątkowe opanowanie. Przypomniał sobie, jak to przed laty pan Juliusz ośmieszył jego ojca i zastosował tę samą technikę.
Rywal w furii młócił powietrze, a Filip doskakiwał i zadawał prawe sierpy i haki na korpus. Był nie do trafienia, a publiczność zaczęła nawet skandować „Ole!”, kiedy tamten nie trafiał.
Tuż przed samym gongiem namierzył lewą prostą stojąc zupełnie z boku zaskoczonego zawodnika i prawą niszczącą w szczękę posłał go na deski. Rozbrzmiały brawa. Walka podobała się dziewczynom z klasy aż piszczały, a sędzia wyliczał leżącego.
Miał mocną głowę, usiadł i wydawało się, że zaraz wstanie i znów zaatakuje, lecz nie, gong przerwał walkę.
Filip siedział w narożniku.
– Bardzo ładnie, tak dalej – chwalił go trener i wycierał mu twarz ręcznikiem.
Klar przestraszył się widoku nacierającego olbrzyma na jego chłopaka. Myślał, że Filip też przestraszy się i będzie uciekał, ale nie, miał widocznie charakter po ojcu, Andrzej, gdy widział mocniejszego od siebie, nigdy nie ustępował, dopiero włączał się w nim instynkt łowcy.
Po gongu Filip wyszedł na środek ringu, lecz sekundant przeciwnika poddał go. Sędzia ogłosił werdykt, a Filip ukłonił się wszystkim.
Zszedł z ringu i padł w objęcia ukochanej. Cieszył się, że ona tu przez cały czas była. Szli podziękować klasie, a następnie do szatni.
– Wiesz, jak się bałam o ciebie? – Szeptała. – Myślałam, że zrobi ci krzywdę.
– Prawie, w pierwszej rundzie tak mnie uderzył po żebrach, że chyba mi popękały. Jutro idę do lekarza, nie mogę się tam dotknąć.
Przez następne dni Filip nie schodził z ust szkolnego koleżeństwa. Wygrał turniej talentów w dwóch kategoriach. Zarobił na tym trochę pieniędzy, nagrody od sponsorów, puchary i dyplomy, a także połamane żebra i trochę doświadczenia.
W domu powitano go jak wielkiego zwycięzcę, a Ania przygotowała bratu piękny rysunek.
Zjadł obiad w towarzystwie matki i rodzeństwa, a następnie poszedł do swojego pokoju. Kamil wydrukował mu z Internetu trochę danych, które musiał przestudiować i wysłać swoje oferty giełdowe najpóźniej do północy. Filip zajmował dwunastą lokatę w konkursie giełdowej i wydawało mu się, że do końca grudnia będzie mógł jeszcze przesunąć się o miejsce.
Szybko uwinął się z pracą i poszedł spać. Matka chciała z nim jeszcze porozmawiać, ale poprosił, aby tę rozmowę przełożyć, dopóki nie wstanie. Poprosił także, aby rano w miarę możliwości nie budzili go, ponieważ ma zamiar spać długo, jak tylko organizm tego potrzebuje.
Był bardzo zmęczony i tylko przyłożył głowę do poduszki, a natychmiast zasnął. Jęczał z bólu, gdy bezwiednie kładł się na prawym boku, ale się nie budził.