Dzień był zimny, ale na szczęście nie było wiatru. Ani Filip, ani Luiza nie lubili chłodnego wiatru. Jechali do Częstochowy dużym samochodem. Z przodu rodzice Luizy, a z tyłu Filip, Luiza i Sandra. Ojciec Luizy pierwotnie chciał, aby Filip jechał z przodu z powodu długich nóg. Filip wyjaśnił, że bardzo mu zależy na siedzeniu z Luizą.
Kosowscy wyglądali na bardzo szczęśliwą parę mimo upływu lat. Filip zdał sobie sprawę z faktu, że swoich rodziców nigdy nie widział razem, nie okazywali sobie też tak uczuć i szacunku.
Podczas jazdy rozmawiali o pogodzie i o wielu innych codziennych sprawach. Filip siedział przy swojej ukochanej dziewczynie i w większości milczał. Ten stan odpowiadał mu zupełnie, przebywanie w towarzystwie tej rodziny działało na niego kojąco. Jakoś nie potrafił myśleć o przykrych sprawach, było mu dobrze, lubił ich wszystkich. Widział, jak Kosowski przekomarza się z Sandrą, a Luizą z matka, jak jest im razem ze sobą dobrze. Zazdrościł im tego.
W kościele Filip poszedł do spowiedzi. Wydawało mu się, że nie potrwa to długo, ale od słowa do słowa i zaczął opowiadać niewidocznemu słuchaczowi swoje stosunki z ojcem, który zmarł, a któremu nie mówił, jak bardzo go kocha. Gardził nim za pijaństwo, a ojciec pijakiem nie był.
Uspokojony wstał w końcu od konfesjonału z poczuciem ulgi. Był szczęśliwy, że w końcu mógł przyznać się głośno przed Bogiem i nazwać swoje zachowanie.
Kiedy usiadł obok Luizy, był odmieniony.
– Pomogło? – Szeptała do niego.
Kiwał głową i wpatrywał się w ołtarz.
Chciał jeszcze chwilę posiedzieć, kiedy cała rodzina Luizy wyszła na mury obronne.
Sandra biegała z mocno naciągniętą czapką, a Luiza stała z matką pod ramię. Ruszyli, gdy dołączył do nich Filip. W milczeniu spacerowali po murach twierdzy.
Ojciec Luizy został z tyłu i szedł z Filipem.
– Zaraz jedziemy – powiedział. Wyglądało na to, że chciał z nim porozmawiać, lecz nie wiedział, od czego zacząć.
– Jeszcze dzisiaj mam trening.
– Trenujesz nawet w niedzielę?
– Tak, proszę pana, mam wiele zaległości technicznych i muszę je wyćwiczyć, zanim stanę na ringu i będzie za późno.
– A kondycja?
– W porządku. Nie jestem pewien tylko dwóch rzeczy.
– Można wiedzieć, jakich, jeśli to nie tajemnica?
– Pierwsza sprawa to taka, że nie wiem, na ile jestem odporny na uderzenia? Może się okazać, że raz dostanę i po walce. Tego się boję. Po drugie natomiast nie wiem, czy w ogóle chcę boksować? Teraz widzę nieco jaśniej pewne sprawy.
– Teraz, po śmierci twojego taty?
– Tak – Filip zamyślił się. – Wydaje mi się, że zacząłem boksować, bo chciałem jemu coś udowodnić. W ogóle nie znałem go, chociaż żył obok mnie, nie było czasu, aby się zbliżyć. Wiecznie szkoła, nauka, siatkówka. Zazdroszczę panu, że potrafi pan znaleźć czas dla rodziny.
– Nie mówił ci, że chciałby, abyś boksował?
– Nie, mało zresztą rozmawialiśmy.
– Ale zaraz, przecież sam boksował, więc na pewno chciałby, abyś i ty boksował?
– Mój ojciec nie boksował – Filip zaprotestował.
– Wydaje mi się, że tak, ale mogę się mylić.
– Na pewno. – Przez pamięć przeleciał mu jednak obraz ojca stojącego przed workiem w rękawicach bokserskich.
Szli dalej, kobiety przed nimi posuwały się wolno naprzód. Luiza odwróciła się i uśmiechnęła do nich.
– Wiesz – zaczął z powagą jej ojciec – Luiza jest teraz całkiem innym człowiekiem, odkąd poznała ciebie. Jej życie nabrało sensu i radości.
– Naprawdę? – Spytał zawstydzony Filip. – Moje życie też nagle pobiegło sprintem naprzód, podczas gdy do tej pory ślimaczyło się.
– Trzymamy za ciebie kciuki, abyś wygrał ten turniej i wracał w glorii do domu. Chcielibyśmy cię też zaprosić na Wigilię do nas, ale obawiamy się, że nie zechcesz z powodu…, sam rozumiesz?
– Tak – zastanawiał się. – Ta Wigilia będzie ciężka dla mojej rodziny.
Całe popołudnie i połowę nocy Filip miał zamiar spędzić nad papierami. Jego inwestycje stawały się coraz pewniejsze i bardziej profesjonalne, chociaż sam uważał, iż jest zwykłym laikiem, który niewiele wie o giełdzie. Dopiero lata treningu pozwalały mu zmieniać zdanie o sobie. Nie wierzył w sukces, jeżeli przychodził zbyt łatwo.
Gdy matka zawołała go późnym wieczorem do telefonu, myślał, że dzwoni Luiza.
– Tu Marcel, poznajesz kumpla z klasy? – Ledwo go słyszał.
– Tak, ale słabo cię słyszę! – Podniósł głos.
– Słuchaj, jestem z dziewczyną w pubie u was, miałeś tutaj urodziny.
– To świetnie.
– Tak, ale kilku osiłków czeka na mnie przed lokalem, chcą się bić, pomożesz?
– Zaraz tam będę!
Szybko ubrał buty i wziął kurtkę. Zerknął do pokoju, w którym matka oglądała telewizję.
– Mamo, idę do „Artusa”, mój kolega mnie potrzebuje. Wracam za pół godziny.
Szalik i rękawiczki ubierał w biegu.
Gdy dotarł do lokalu, zauważył przed nim dwóch nieznajomych. Wszedł do środka i wyglądało, że zdążył na czas.
Nieznajomy stojący tyłem do niego właśnie stał przy Marcelu i tarmosił go. Nalegał, aby wyszedł z nim na zewnątrz, bo inaczej weźmie go siłą razem ze stolikiem. Dziewczyna Marcela prosiła, aby zostawił go w spokoju, przecież niczego złego nie zrobił. Ale napastnikowi nie podobał się uśmiech Marcela.
– Może ze mną wyjdziesz?! – Filip krzyknął i zorientował się, że cała sytuacja przypomina scenariusz westernu.
Porównanie rozbawiło go nieco.
Przeciwnik odwrócił się do niego twarzą i ze zdumieniem rozpoznał w nim twarz swojego niedawnego sparing partnera, Marka.
– A, to ty, cześć, Marek! – Filip wyciągnął dłoń na powitanie.
– A, to ty! – Wykrzywił się tamten ironizując. – Więc teraz tobą się zasłania, mięczaku?!
Filip zorientował się, że nie ma przed sobą przyjaciela z sali treningowej, ale wrogo usposobionego boksera, który napada na chłopaków dla szpanu. Momentalnie zablokował entuzjazm, a jego organizm przestawił się na stan podwyższonej gotowości.
– Nie ma żadnego powodu – mówił spokojnie, ale dobitnie – abyś go bił lub wyzywał mnie. Jeśli koniecznie chcesz się bić, to wybierz mnie, on jest cywilem.
– Cywilem!? – Znowu ironicznie odpowiedział Marek.
– Wiesz, o co mi chodzi. Wyjdźmy w końcu na dwór, może oprzytomniejesz i pozbędziesz się swojego jadu!?
Napastnik był bardzo pewny siebie. Stanął blisko Filipa, był od niego niższy, za to szerszy w barkach i lepiej umięśniony.
– To mówisz, że chcesz poświęcić swoje cenne uzębienie dla kolegi?
– Nic nie mówię – odparł groźnie – to ty paplasz cały czas, jakby ci za to płacili, wychodź w końcu.
Wyszli razem, a za nimi Marcel z dziewczyną i całe towarzystwo z pubu. Filip zauważył, że Marek był z dwoma kolegami stojącymi obok brązowego mercedesa. Poznał ten samochód po trójkątnej naklejce na szybie. To Szymon ich przysłał, czuł to, każda szara komórka wołała jego imię.
Nie rozumiał, o co chodzi Szymonowi? Biada temu bandycie, jeśli w jakiś sposób myślał o Luizie.
Starał się skoncentrować przed walką. Zdjął kurtkę i niezauważalnie dla obecnych wetknął między zęby ochraniacz. Marek bardzo teatralnie zdejmował długi skórzany płaszcz i wręczał go kolegom.
Stanęli naprzeciwko siebie, Filip złożył ręce i ustawił bokiem do przeciwnika. Zeszła z niego cała złość, cały gniew, koncentrował się teraz nie przed workiem i urządzeniami, jak kilka godzin wcześniej na treningu.
A zatem to miał być sparing.
Marek zaatakował go nie ręką, ale kopnięciem. Filip był zaskoczony, nie wiedział, jak blokować kopnięcia, więc odskakiwał. Przeciwnik ponawiał kopnięcia i przez moment wyglądali dość zabawnie. Jeden kopał, drugi odskakiwał.
Bandyta roześmiał się i lekceważąco odwrócił głowę do kolegów. Ci zawtórowali mu śmiechem. Popełnił błąd, Filip miał go w zasięgu ramion, gdy odwrócił się, zobaczył go, ale nie miał czasu na wycofanie się. Filip pozorował atak lewym prostym, wysłał w stronę jego tułowia dwa takie ciosy, które nie doszły do celu, ale następne dwa prawe sierpy błyskawicznie wylądowały na szczęce rywala, przy czym drugi prawy dotarł do celu już w momencie, kiedy Marek padał na plecy po pierwszym prawym.
Betonowy parking bardzo twardo przyjął jego ciało.
Filip zwrócił się w stronę mercedesa. Podbiegł do pierwszego z kolegów leżącego.
– Ty, stawaj teraz, twardzielu, nie musisz zakładać kominiarki!
Tamten nie chciał wyjść na środek. Filip usilnie zachęcał go do tego, podniósł jego ramiona do góry.
– Broń się, no chodź, cwaniaku! Tacy jesteście dobrzy we trójkę z kijami baseballowymi?
W końcu ruszyli na niego we dwóch. Filip nie czekał, aż do niego podejdą. Wykonał dwa kroki naprzód w stronę pierwszego przeciwnika i uderzył go lewym prostym w brzuch. Tamten stracił oddech i osunął się na ziemię. Prawym hakiem trafił w szczękę, drugiego przeciwnika.
Nie mieli tego wieczoru dobrej passy i długo się zbierali, zanim wsiedli do mercedesa i odjechali.
Przez kolejne dni cała klasa huczała od nowości. Marcel opowiedział chłopakom oraz koleżankom, jak to Filip uratował jemu i jego dziewczynie życie ryzykując własne. Wiadomości dotarły także do Luizy, której koleżanka była świadkiem wydarzeń razem z Marcelem.
– Wiesz, to budujące – komentowała Luiza, gdy odprowadzała Filipa.
– Co takiego?
– Fakt, że Marcel zadzwonił do ciebie, widocznie uważają cię za wielkiego twardziela.
– O, niedługo będą mówić, że zadajesz się z bandytą.
– Mam nadzieję, że nie.
– Ja także.
Ostrzegł ją przed Szymonem. To jego kolesie gonili ich mercedesem i teraz na nich się natknął. Opowiadał także o rozmowie z trenerem, propozycji walki z Szymonem i jego groźbach wobec ojca.
– Do tej walki z pewnością nie dojdzie, chyba, że nieoficjalnie, tutaj w sali bokserskiej.
– Jak myślisz, masz szansę z nim w ringu?
– Niewielkie, jeśli prawdą jest, że wygrał tyle spotkań i ma bogate doświadczenie. Jednak w boksie, jak w każdym innym sporcie, nie zawsze się wygrywa. Pewnie, każdy chce wygrać, ale jestem przygotowany także na porażki.
– Ty nigdy w siebie nie wierzysz, Filip – to był wyrzut.
– Jestem realistą – spojrzał na nią. – I tak bardziej w siebie wierzę niż przed tym, zanim poznałem ciebie.