Marcel bardzo chciał go pocieszyć w szkole, nawiązać kontakt. Filip przedstawiał sobą cień człowieka i widać było, że śmierć ojca wywarła na nim bardzo mocne piętno.
Podczas przerwy Marcel wspominał imprezę urodzinową Filipa.
– Wszyscy świetnie się bawili bez alkoholu.
– Komentowali to?
– Nie, no co ty, było ok. Nikt się nie skuł i nie zaległ pod stołem.
– Ja też się cieszę.
– Cześć, chłopaki! – Justyna przeszła korytarzem.
Marcel przypomniał sobie coś i roześmiał się.
– Z czego się śmiejesz?
– Nie słyszałeś o Justynie?
– Co miałem słyszeć?
– Człowieku, nie uwierzysz. Ktoś jej podłożył na wycieraczkę placek – roześmiał się.
– Placek? – Filip nie rozumiał.
– No, krowi placek, rozumiesz? Ktoś jej podrzucił na wycieraczkę krowie gówno.
– A… – Filip zdziwił się bardziej niż roześmiał. Chyba domyślał się, kto za tym psikusem stał.
Siedział na krześle w auli i patrzył na klasę przygotowującą się do odtańczenia na studniówce poloneza. Koleżanki i koledzy pląsali, niektórzy się denerwowali, inni chcieli wprowadzić zmiany do układu. Miał z nimi tańczyć, ale teraz studniówka w ogóle straciła sens. Miał żałobę i wcale nie chciało mu się świętować stu dni przed wyjściem z przedszkola.
Patrzył na swoich rówieśników i myślał o ostatnich miesiącach, które przeżył. Jego życie tak bardzo się zmieniło. Przez blisko dziewiętnaście lat chodził po świecie i właściwie nie wiedział, po co, czemu to ma służyć. Poza tym, że wierzył w Boga i przyszłe życie po śmierci, to celowość bycia na ziemi i życia tutaj i teraz wydawała mu się absurdalna. Dlatego wcześniej nawet nie podejmował podobnego tematu w swoich rozmyślaniach.
NNie mógł patrzeć na infantylne zachowanie i kłótnie koleżanek z byle powodu. Czuł do nich teraz jakiś dystans. Chłopcy byli niedojrzali, ale bardzo modni. Nasmarowani żelami, ze stojącymi wbrew prawom fizyki grzywkami wydawali się gotowi na podbój świata. Jednak żyli w świecie medialnej i wirtualnej rzeczywistości. Opowiadali reklamy telewizyjne, relacjonowali fragmenty filmów video czy divixów, komputerowej odmiany piractwa. Przechwalali się grami komputerowymi i nowinkami technicznymi z czasopism.
Wszyscy byli zakochani w telefonach komórkowych, nowych bóstwach techniki. Kto nie tańczył i nie ćwiczył na próbie poloneza, ten siedział i bawił się komórką.
Filip przypomniał sobie, jak jeszcze rok wcześniej zapadli na chorobę zwaną czatowaniem. Całymi dniami mogli siedzieć przed monitorami pecetów i prowadzić rozmowy w Internecie z młodzieżą całego kraju. Filip także uległ tej chorobie. Nauka flirtowania przez Internet nie szła Filipowi jednak najlepiej. Szybko też okazało się, że ludzie są nieszczerzy na czatach, podszywają się pod zupełnie inne osoby, grają kogoś, kim nie są, a spora część tylko świntuszy na temat seksu.
Czatowanie to było wspaniałe odkrycie i bardzo potrzebne. Można było zapomnieć o kompleksach i szczerze pogadać, wyjść poza znajomych ze swojej klasy, szkoły czy miasta. Każdy potrzebuje kontaktu z drugą osobą. Natomiast komórki to już coś innego. Większość młodzieży ma aparaty na kartę i nie stać ich na bardzo drogie rozmowy. Piszą więc krótkie komunikaty sms. Ostatnio prawdziwy hit to wysyłanie samego sygnału. Funkcja telefonu pokazująca numery ostatnich dzwoniących pozwala na wyświetlenie i odczytanie, kim jest osoba dzwoniąca, pod warunkiem, że numer osoby wysyłającej sygnał jest dobrze znany odbiorcy.
Dla Filipa zabawa telefonem komórkowym to dziecinada. Dziewczynom jednak miło jest mieć komórkę i dostawać sygnały za sygnałami. Kto dostaje sygnały lub sms, jest bardzo popularny, ma powodzenie i chodzi dumny jak paw.
Do końca dnia zostały jeszcze dwie lekcje. Miały odbyć się dwa sprawdziany, bardzo ważne. Klasa robiła jednak wszystko, aby nie iść na owe lekcje i nie pisać sprawdzianów. Niewielu przejmowało się nauką.
Nieubłaganie zbliżał się grudzień, miesiąc świąteczny i dla szkoły krótki. Wielkimi krokami zbliżała się studniówka. Nauka odeszła na drugi plan. Rozmawiano o balu i kreacjach.
– Gdzie jest klasa? – Pytała pani profesor.
– Nie wiem.
Filip stał przed gabinetem i czekał na zajęcia. Profesorka wpuściła go do środka i zamknęła drzwi. Jedyny siedzący w klasie uczeń wyjął kartkę gotowy do pisania sprawdzianu.
Pani milcząca spoglądała na zegarek.
– To co, chcesz pisać sprawdzian?
Kiwnął potakująco głową. Podeszła do niego i podała zadania. Zabrał się do pisania. Zadania nie były trudne, więc szybko skończył. Pani sprawdziła w milczeniu i pochwaliła go.
– Świetnie, wpisuję ci piątkę do dziennika. A nie wiesz gdzie podziała się klasa?
– Mieliśmy próbę poloneza, wszyscy siedzieli w auli. Po próbie przyszedłem tutaj, a reszta nie wiem.
Chciał dodać, że w ogóle go nie obchodzi, co inni robią ze swoim życiem, ale nie wiedział, czy to nie jest znowu przejaw jakiegoś buntu. W ubiegłym roku szkolnym uciekał na wagary, jak tylko padało hasło i nie trzeba było go do tego przekonywać. Razem z klasą buntował się przeciwko godzinom lekcyjnym, źle rozłożonemu planowi godzin, przeciwko nadmiarowi lekcji i sprawdzianów w jednym dniu, zresztą nie trzeba było jakiegoś ważnego powodu, aby się zbuntować.
Teraz uważał takie zachowanie za dziecinadę. Wszyscy razem na zajęciach liczyli miesiące nauki w ostatniej klasie i wychodziło, ze jeszcze grudzień, styczeń, marzec i to wszystko. W kwietniu mieli zdawać egzaminy zawodowe i do tego czasu miały być wystawione oceny. Drugi semestr zapowiadał się zatem na bardzo krótki. Materiału i programu do realizacji jak na normalny pięciomiesięczny semestr – tak przynajmniej mówili niektórzy profesorowie.
Filip nie wiedział, czy w grudniu będzie mógł chodzić do szkoły, miał przecież turniej, chciał zrobić sobie tydzień treningowy bez szkoły. Nie wiedział też, w jakim stanie będzie po turnieju. Zależało mu na jak najlepszych ocenach teraz.
Po dzwonku na przerwę Filip czekał pod kolejnym gabinetem. Sytuacja powtórzyła się. Wszedł z profesorką, wyciągnął kartkę i czekał.
– A gdzie reszta klasy?
– Dojrzewają, pani profesor.
Spojrzała na niego analizując wypowiedziane zdanie. Dała mu zadania i zaczął rozwiązywać je, gdy do klasy weszli inni uczniowie. Wkrótce cała klasa siedziała nad zadaniami.
Po sprawdzianie podeszła do niego przewodnicząca w asyście kilku dziewczyn.
– Byłeś na poprzedniej lekcji?
– Tak.
– Nie wiedziałeś, że uciekamy?
– Wiedziałem, ale nikt mnie nie pytał o zdanie.
– Jesteś łamistrajk, wiesz o tym?
– Czy ja oceniam twoje życie i postępowanie? – Filip miał nastrój polemiczny. – Możesz się nawet zakopać do ziemi i udawać fasolę, twoja sprawa. Moja szkoła to moja sprawa a nie klasowa, nie twoja i nie wasza.
– Jak chcesz. – Dziewczyny nie miały argumentów i odeszły.
Tacy byli właśnie maturzyści, jego koleżanki i koledzy. Nie zapytali go na przykład, jakie zadania były na sprawdzianie, a mogliby się do niego lepiej przygotować, ale mieli jemu za złe, że poszedł i wyłamał się z grupy.
Tak, do tej pory nigdy wcześniej nie wyłamywał się z grupy i zawsze podporządkowywał.
Podczas przerwy podszedł do profesora z języka polskiego.
– Co jest Filip?! – Uśmiechał się do niego młody i przystojny nauczyciel.
– Chciałem zdać kilka lektur, bo nie wiem, czy będę w przyszłym tygodniu na zajęciach.
– Ale ja zaraz wychodzę, a ty skończyłeś lekcje? – Pytał uprzejmie.
– Tak.
– To czekaj, pójdziemy razem.
Szli chodnikiem, profesor pytał o różne lektury, a Filip odpowiadał. Na początku zdziwił się, że profesor będzie go pytał poza szkołą, ale teraz rozumiał już wszystko lepiej. Szkoła to nie jest zamknięte pudełko, tygiel z programami, książkami, nauczycielami i uczniami zamkniętymi i skazanymi na siebie. Szkoła to po prostu zakład pracy i życie.
Wcześniej miał inne zdanie o szkole. Kiedy wychodził ze szkoły, zostawiał w niej wszystkie problemy szkolne, podobnie jak w domu wszystkie problemy rodzinne. Nikomu o nich nie mówił, nikogo w tych sprawach się nie radził. Nie prowadził podwójnego życia jak wielu rówieśników. Mieli jedną twarz na użytek szkoły, drugą dla rodziców, jeszcze inną dla przyjaciół. Potrafili kłamać w żywe oczy nauczycieli, a okłamywać rodziców to już cała historia i sztuka, to prawie gałąź nauki wymyślonej przez uczniów.
Na rogu Krakowskiej czekała na niego Luiza.
– Dzień dobry – powiedziała, gdy ich zobaczyła.
– Dzień dobry – zerknął na nią profesor. – Bardzo dobrze, Filip, zaliczam ci wszystkie dzisiaj zdawane lektury, masz jeszcze coś do zdania?
– Nie, to już wszystko.
– To do zobaczenia – pożegnał się i poszedł.
Luiza wzięła go za rękę.
– Jak ci minął dzień?
– W porządku – opowiedział jej o sprawdzianach.
Stali na przystanku i czekali na autobus.
– Luiza, nie obraź się czasem, ale wiesz, wcale nie chce mi się iść na nasze studniówki. Zrozumiesz mnie, jeśli zrezygnujemy z tych imprez?
– Nie ma sprawy, też o tym myślałam i nie przejmuj się, jeszcze wiele zabaw przed nami.
Przytulił ją, dziękował Bogu, że zesłał mu tego anioła.
– Wiem coś o tobie – szeptał jej do ucha.
– Co takiego?
– Coś zostawiłaś na wycieraczce Justyny – uśmiechał się.
Popatrzyła mu w oczy rozbawiona.
– Więc rozumiesz, jak bardzo cię kocham i wierzysz?
– Tak, ja też bardzo cię kocham.
Przez chwilę milczeli.
– Filip, będziesz miał czas w weekend?
– Nie, ale w niedzielę będę cały dzień odpoczywał i pracował nad giełdą.
– To świetnie. Chciałam cię zaprosić na wycieczkę. Moi rodzice obchodzą rocznicę ślubu i postanowili uczcić to pielgrzymką do Częstochowy. Moglibyśmy pojechać z nimi samochodem, mamy swoje intencje, ty masz turniej niedługo, potem maturę. Co ty na to?
– Ale wrócimy po południu?
– Postaramy się.
Stali przytuleni pod dachem dworca, a wokół nich tętniło życie. Z nieba padał drobny śnieg, zwiastun zbliżającej się zimy i mrozów.