Rozdział 25
Trener Sokół zabrał swoją drużynę na dwudniowy turniej do Nysy z okazji okrągłej rocznicy istnienia miasta. Sponsorzy imprezy przygotowali kilka nagród, ale nie na tyle atrakcyjnych, aby zachęcić do udziału w turnieju siatkarzy pierwszoligowych. Zresztą liga rozgrywała mecze w tym czasie i drużyna nyska, sportowa chluba całego województwa opolskiego, grała mecz na wyjeździe.
W turnieju brały udział cztery drużyny, druga reprezentacja Nysy oraz dwa drugoligowe zespoły z Częstochowy i Kędzierzyna. Drużyna Sokoła dostała się na turniej na doczepkę dzięki staraniom trenera. Nie liczył w tym wypadku na wygraną, ale chciał pokazać drużynę i zareklamować chłopaków, którzy być może mieliby szanse na grę w lepszych klubach w następnym sezonie.
Mieli rozegrać trzy mecze. Wiekowo byli najmłodsi i to miał być ich najtrudniejszy sprawdzian.
Pierwszy mecz drużyna Filipa – był kapitanem – grała rano w sobotę przy niepełnej sali widowni. Na tak ogromnej sali jeszcze nie grali. Trener potrafił z nimi tak rozmawiać, że wcale nie bali się rywali i byli dobrze zmotywowani do gry. Nie mieli nic do stracenia, a wiele do zyskania.
Zawodnicy drugoligowca z Częstochowy zignorowali ich. Wydawało im się, że skoro to jakaś nieznana drużyna, w dodatku same żółtodzioby, to pójdzie im lekko.
Zagrywkę wygrali zawodnicy Sokoła, a Filip był w pierwszym atakującym. Medyk rozpoczął dynamiczną zagrywką i zdobył dla drużyny pięć punktów. Wówczas trener z Częstochowy poprosił o czas dla drużyny.
– Panowie, do jasnej cholery, gracie do dwóch wygranych setów. Ruszcie swoje cztery litery i weźcie się do roboty! – Krzyczał na nich.
Sokół w tym czasie spokojnie przechadzał się wśród swoich zawodników i zachęcał do picia płynów.
– Słuchajcie, to emeryci ze zwałami tłuszczu na pośladkach, nie mają z wami szans. Przyjechali tutaj odpocząć i nikt im nie zapłaci za zwycięstwo. To nie druga liga, to ich trzeci skład!
Mylił się, ale mówił tak celowo, aby tylko chłopcy nie stracili wiary w siebie.
Drużyna robiła swoje, a Filip atakował bardzo skutecznie. Zawodnicy z Częstochowy przejęli zagrywkę i zdobyli przy tym swój pierwszy punkt przy stanie siedem do zera. Strzelając atomowo ich zawodnik nie trafił w boisko i zepsuł zagrywkę. Przyszła kolej na zagrywkę Filipa. Miał wyćwiczoną mocne uderzenie i tak też zaryzykował. Poszło bardzo dobrze i zdobył następne dwa punkty dla drużyny.
Chłopcy wpadli w trans i grali śpiewająco. Częstochowianie nie nadążali z blokiem. Trener Sokół zauważył ten fakt i przy nadarzającej się okazji musiał zmienić taktykę.
Przy stanie czternaście do sześciu trener z Częstochowy poprosił o kolejny czas.
– Panowie, co wy do diabła robicie?! Jak chcecie spać, to spieprzajcie do hotelu! Dacie im jeszcze dwa punkty i pożegnacie się z grą, zastąpię was drugą szóstką!
Nie żartował. Drużyna przyjechała z rezerwowymi. Zazwyczaj zmiany rezerwowych dokonywał sporadycznie. Pierwsza szóstka rotacyjnie wymieniała rozgrywającego – rzadko i zbijających tylko wtedy, gdy panowie byli zmęczeni. Jednak teraz, patrząc na ich grę i brak zaangażowania miał zamiar pozwolić grać drugiej szóstce.
– Medyk – wyjaśniał taktykę Sokół – grasz na krótką do Filipa. Chłopcy, jak widać, emeryci są ospali i musicie to wykorzystać grając szybko na krótką i podwójną krótką z wyprzedzeniem ich bloku! A, jeszcze jedno, zagrywajcie lekko, nie walcie i nie traćcie zagrywki!
Na pozytywne wyniki tej taktyki nie trzeba było długo czekać. Medyk wystawiał Filipowi krótką, a ten punktował dla drużyny ani razu nie złapany na blok. Zagrywki juniorów przelatywały nad siatką i było gorąco, ale znowu blok Filipa i Skalskiego, a często potrójny z Banachem pozwalał zmniejszać straty wynikające z ataku przeciwników.
Pierwszy set zakończył się stanem dwadzieścia pięć do szesnastu. Po stronie przeciwników najbardziej zaangażowany w grę był trener, który zrobił tak, jak obiecał i do drugiego seta wystawił całkiem inny skład, rezerwowy.
Chłopcy Sokoła byli w transie. Rozgrzani, zmotywowani sukcesem bez euforii przystąpili do drugiego seta i rozgromili drugi skład z Częstochowy do dziewięciu. W trakcie meczu trener z Częstochowy poprosił tylko raz o czas, a potem poddał się. Odpuścił. Siedział na ławce uspokojony i obserwował grę. Podobał mu się szczególnie jeden zawodnik na boisku, w drużynie z Kluczborka z numerem trzy zbijał niejaki Dziubiński. Chłopak był nie do przejścia, tak szybko zbijał, że wyprzedzał blok rywali. Był genialny.
Po obiedzie i spacerze po ulicach Nysy chłopcy mieli rozegrać kolejny mecz z Kędzierzynem. Nastrój w drużynie był dobry, wszyscy cieszyli się, że nie skończą turnieju na ostatnim miejscu. Ich popołudniowi rywale rozegrali rano mecz z drugą Nysą i zostali rozgromieni.
– Wygląda na to, że tylko my tutaj przyjechaliśmy powalczyć, reszta na odpoczynek. – Komentował Sokół podczas spaceru.
W szatni przed drugim meczem usłyszeli informacje, że ich rywale to nie pierwszy skład Kędzierzyna i nawet nie drugi, ale jakieś dalekie rezerwy. Nie wiadomo na ile plotki te były prawdziwe, a na ile były to taktyczne posunięcia rywali, którzy chcieli zdekoncentrować przeciwników z Kluczborka.
Mocna zagrywka Medyka, Banacha, Jachima i niesamowita skuteczność ataku Filipa doprowadziła do przewagi punktowej drużyny w pierwszym secie. Wygrali go do ośmiu i zaczęli wierzyć, że grają ze zgrają z ulicy. Zawodnicy z Kędzierzyna nie wyglądali na juniorów, ale też nie grali na spodziewanym poziomie.
Trener Sokół nie bardzo wiedział, czy turniej ma charakter towarzyski, czy ich rywale nie kpią z nich. Te uwagi chował jednak jak zwykle na pomeczowe dywagacje.
Do drugiego seta weszli na boisko równie skoncentrowani jak do pierwszego.
– No, chłopaki, zróbcie z nimi porządek, bo czas iść na kolację. – Żartował.
Wygrali drugiego seta do czternastu, bo w końcówce zbytnio się rozluźnili. Sokół kiwał tylko palcem w stronę niektórych, ale nie brał czasu i nie strofował swoich. Chciał, aby mecz się zakończył, a chłopcy odpoczywali przed ciężkim prawdopodobnie finałem następnego dnia.
Filip wieczorem zadzwonił do Luizy.
– Kocham cię, tylko po to dzwonię, żeby ci to powiedzieć – mówił do niej cicho, bo aparat stał na środku korytarza koło recepcji niewielkiego hotelu.
– Ja ciebie też – usłyszał w odpowiedzi. – Bardzo tęsknię, ale zobaczymy się jutro. Przyjadę na wasz mecz, o której gracie?
– Dlaczego tak późno?
– Gramy finał – był dumny.
– Naprawdę, wygraliście dzisiaj dwa mecze?
– Tak.
– A jak tobie poszło, kochanie?
– Dobrze, a nawet bardzo dobrze.
– To bardzo ci gratuluję. Nie chcesz, żeby twoja dziewczyna jutro przyjechała na mecz i zabrała cię do domu?
– Nie, masz przecież tyle nauki, a o meczu ci opowiem. To do jutra, po przyjeździe zadzwonię, aby powiedzieć ci dobranoc.
– Dobrze, kapitanie. A może zostaniesz u nas na kolacji jutro?
– Nie, bardzo ci dziękuję, ale w poniedziałek mam wysłać znowu zlecenia i potrzebuję kilku godzin na przygotowanie oferty.
– W takim razie powodzenia jutro, będę słuchała wieści w radiu.
Lubił, kiedy mówiła do niego „kapitanie” i nie chodziło o to, że był kapitanem drużyny. Pojęcie to kojarzyło mu się nieodparcie ze statkiem i ogromną odpowiedzialnością za rejs i pasażerów. W marzeniach porównywał swój związek do takiego statku i rejsu. Chciał nim dowodzić i być za niego odpowiedzialny, bardzo tego pragnął.
Jechali do sali niewielkim autobusem, ale im bliżej byli celu, tym bardziej kierowca musiał zwalniać prędkość. Przed wielką salą parking był cały zajęty, a ludzi po prostu całe mrowie.
– Co to za impreza tutaj się teraz odbywa? – Filip pytał Medyka siedzącego obok.
Do meczu pozostawała jeszcze godzina. Chłopcy przyjechali wcześniej na rozgrzewkę i trening taktyczny przed meczem. Nie mogli wiedzieć, że to finał siatkówki stał się imprezą numer jeden niedzielnych obchodów rocznicowych. Postawa siatkarzy Sokoła tak spodobała się publiczności, a po mieście gruchnęły takie zachwalające recenzje, że każdy chciał zobaczyć decydujący mecz.
Rozpoczął się szum medialny wywołany przez kibiców oglądających sobotnie rozgrywki. Lokalne opolskie radio nękane telefonami nyskich słuchaczy zrezygnowało z ramówki, aby relacjonować na żywo mecz siatkarski i w ostatniej chwili przygotowywało stanowisko dla swego sprawozdawcy.
Telewizja regionalna z Wrocławia przygotowująca materiał z obchodów rocznicowych dla regionu uaktywniła swoje poczynania. Redaktor prowadzący prace w Nysie otrzymał telefonicznie polecenie przygotowania relacji z meczu, który swoją obecnością miała zaszczycić delegacja niemieckiego i polskiego parlamentu.
Im bliżej meczu, tym więcej ciekawostek i plotek dochodziło do uszu trenujących młodych siatkarzy, którzy nagle znaleźli się w centrum zainteresowania. Widownia zapełniła się po brzegi, pojawiła się na rozgrzewce drużyna z Nysy. Sędziowie zajęli miejsca i przywołano kapitanów. Jeszcze chwila i mecz miał się zacząć.
Sokół zebrał podopiecznych na ostatnią naradę.
– Gramy tak samo jak wczoraj, gdyby taktyka nie skutkowała, zobaczymy. Uważam – mówił ostrożnie – że skoro wygraliśmy dwa mecze, nic nie stoi na przeszkodzie, aby wygrać dzisiejszy.
Pierwszy skład z kapitanem znalazł się już na boisku, odbyło się losowanie stron i przywitanie drużyn, sędzia odgwizdał i zagrywką rozpoczęła Nysa.
Wrzawa na sali nagle zamieniła się w ciszę. Atomowa zagrywka drugoligowca z Nysy i punkt. Jeszcze jedna i nieudana próba odbioru, punkt. Trzecia atomowa zagrywka i siatka, punkt dla chłopaków Sokoła. Lekki serwis Jachima i atak Nysy, niemal bez bloku i punkt dla rywala.
Przy stanie cztery do jednego na niekorzyść Sokół skoncentrowany patrzył w swoich i oczami czarował piłkę. Chciał wziąć czas, aby przerwać dobrą passę przeciwników, ale czekał. To nie on ma przerwać tę passę, ale jego zawodnicy. Jeśli się nie przebudzą, jeśli nie przeprowadzą skutecznej akcji, to nie uwierzą w siebie i nie zaczną punktować.
Atomowa zagrywka Nysy i przypadkowy odbiór na jeden do Filipa. Atak po przekątnej na trzeci metr bez bloku. Punkt. Mocna zagrywka Banacha, odbiór i atak rywali, potrójny blok z Filipem i fantastyczna obrona, piłka w polu i kolejny punkt. Ponownie zagrywka i darmowa piłka, atak Filipa z krótkiej piłki ze środka siatki i punkt.
Skoncentrowany na grze tłum nagle ryknął z radości.
Przy stanie remisowym publiczność zaczęła kibicować teoretycznie słabszej drużyny, która przecież nie powinna zagrozić tak znakomitym graczom. Sobotnie mecze pokazały jednak, że młodzież z Kluczborka potrafi grać jak równy z równym.
Punkt za punkt, tak wyglądała rozgrywka i przebieg seta. Ani jedna, ani druga drużyna nie potrafiła odskoczyć dalej niż na jeden, góra dwa punkty. Filip bardzo skutecznie z kolegami stawiał blok, a każda próba potrójnego bloku była witana przez publiczność owacyjnie. To publiczność bardzo świadoma i wyrobiona.
Młodzi siatkarze z Wołczyna stawali na wysokości zadania i bardzo ciężko pracowali na każdy punkt. Ciężki wysiłek dał znać o sobie w drugim secie, który drużyna Sokoła przegrała do dziewiętnastu, pierwszy zaś do dwudziestu dwóch. Musieli uznać jednak wyższość drużyny lepszej, bardziej doświadczonej i zawodowej.
Jednak swoją postawą i ambicją w grze chłopcy zachwycili wszystkich na sali. Dali temu wyraz również sponsorzy. Trzy z pięciu najważniejszych nagród i wyróżnień otrzymali zawodnicy z nikomu wcześniej nie znanej drużyny. Filip zyskał uznanie jako najlepszy zbijający turnieju i najlepszy zawodnik turnieju. Otrzymał za to dwa puchary, dyplomy, a także nagrody pieniężne. Dodatkowo od sponsorów również dostał nagrodę pieniężną. Wszyscy zawodnicy otrzymali drobne upominki od sponsorów.
W pewnej chwili na sali podszedł do niego jakiś dziennikarz z mikrofonem i kamerzysta.
– Rozmawiam z Filipem Dziubińskim, najlepszym zbijającym i najlepszym siatkarzem turnieju. Proszę powiedzieć, jaka była taktyka drużyny na ten mecz? – Spytał z zainteresowaniem.
– Taka jak zawsze, wygrać, o szczegóły proszę zapytać trenera, najlepiej panu wyjaśni – odpowiedział Filip.
– Co by pan chciał powiedzieć wszystkim kibicom z Nysy, którzy tak bardzo was dopingowali?
– To rewelacyjna publiczność, bardzo dziękujemy za doping.
– Jakie macie plany na przyszłość?
Zjeść obiad i wyspać się, jeśli chodzi o najbliższą przyszłość. Jeśli chodzi o przyszłość drużyny, to klub rozpada się, nie ma pieniędzy działalność sportową.
– Rozumiem, dziękuję – pożegnał go dziennikarz.
Autobus z drużyną zatrzymał się za miastem na dużej stacji paliwowej z obszerną restauracją.
– Panie trenerze, stawiam wszystkim jedzenie – Filip wyciągnął jedną z nagród od sponsorów. – Na wielkie żarcie dla wszystkich nie wystarczy, ale po dwa hamburgery, frytki i cola powinno. Zapraszam!
Wracali zmęczeni do domu, przeżyli piękną przygodę i te wrażenia zabierali ze sobą. Potrafili wygrać z drużynami lepszymi od siebie i nawiązać równorzędną walkę z renomowaną drużyną drugoligową. To był największy ich sukces w ciągu wielu lat działania.
Byli zachwyceni przyjęciem ich w Nysie. Trener siedział jednak zamyślony.
– Czym się pan martwi, trenerze? – Filip przechylił się między fotelami.
– A tam, to niesprawiedliwe…
Filip przesiadł się bliżej, aby lepiej słyszeć trenera.
– Nie mogliśmy wygrać, bo nie mieliśmy żadnej bazy, nic. Oni podczas przerw mieli zawodowych masażystów, odżywki wspomagające i witaminy, a my jak to mięso armatnie.
– Klub nie ma pieniędzy. To dobrze, że gospodarze dali wam chociaż wodę mineralną.
– Wie pan, zawsze jest szansa, że nas ktoś zobaczy – Filip był ciekaw, czy pojawiły się jakieś rozmowy na temat zawodników.
– Pytał o ciebie trener z Częstochowy. Ma do ciebie dzwonić. – Zabrzmiało jak kłamstwo i Filip zrozumiał.
Cała drużyna drzemała zmęczona. W pewnym momencie Filip obudził się. Wyczuł, że nieznana ciecz wypływa mu z nosa.
Kiedy dotknął nosa, a następnie spojrzał na palce, dostrzegł krew. Płynęła mu niewielkim ciurkiem.
Szturchnął łokciem Medyka.
– Masz chusteczkę, krew mi leci?
Przestraszył się i wycierał nos. Odchylił głowę do góry na oparcie i starał się zahamować krwotok. W takiej też pozycji ponownie zasnął.