Okazji, aby sprawdzić się w roli twardziela miał w swoim życiu niewiele. Jeśli chodzi o pojedynki na pięści, to może by się znalazły ze trzy i to z podstawówki. Pierwszy i chyba najpoważniejszy stoczył na początku piątej klasy. Chodziło oczywiście o Gabrysię, a walczył z Piotrkiem, któremu coś nie pasowało i wyzwał go na podwórko, a ściślej na śnieg.
Był listopad i wcześnie spadł biały puch. Wychodząc z Dwójki na pojedynek wziął z kurtki grube skórzane rękawice z jednym palcem i grubym futrem. Piotrek miał gołe pięści. Filip walczył wciąż w ruchu i Piotrek nie mógł go trafić. W pewnym momencie z obrony przeszedł do ataku i trafił kolegę koło prawego ucha. Cios był szybki i zbiegł się w czasie z dzwonkiem na lekcję. Cała sekundująca klasa pobiegła do szkoły. Piotrek nieco zamroczony przyszedł kilkanaście minut po dzwonku. Już nigdy nie wchodził Filipowi w drogę.
Pewnego razu przyszli do szkoły w mundurkach harcerskich. Jeden z kolegów, miał na imię Patryk, pociągnął za łańcuch harcerski Filipa i wyrwał z przytrzymującej go sprzączki. Filip wyzwał rywala na pięści za śmietnik. Zanim tam jednak doszli, odechciało im się walki, bo okazało się, że wyrwanie sznura nastąpiło mimochodem, a nie złośliwie. Kolegowali się ze sobą dalej bez żadnych dąsów.
Matka Piotrka któregoś dnia spotkała w kościele matkę Filipa. Naskarżyła na chłopaka, że zawadiaka i że pobił bardzo jej syna. W domu była poważna rozmowa z ojcem i uroczysta przysięga. Już nigdy nikogo nie miał uderzyć. W przypadku złamania obietnicy będzie spał przez tydzień w ogrodowej altance z dala od ludzi.
Pech chciał, iż następnego dnia była jakaś akademia i nadepnął kolegę. Ten wiele nie myśląc wyzwał go za szkołę. Ze zwieszoną głową Filip musiał pójść i stanąć. Tłumaczył się, że nie może się bić i nawet nie podniósł ramion. Tamten chcąc sprawdzić prawdziwość jego słów, uderzył go w twarz otwartą dłonią. Na tym się skończyło.
Od tego czasu nie zdarzyło się, aby Filip zaczepiał kogoś i rozbijał się, wyzywał chłopaków na pojedynki. Potem sytuacja się zmieniła, przerastał chłopaków a wzrost oznaczał brak chęci z ich strony do demonstrowania własnej siły.
Nie wiadomo, dlaczego spotkania sam na sam sprawiały mu przyjemność. Kiedy stawał z pięściami podniesionymi do góry, odzywał się w nim jakiś inny człowiek, odważny i waleczny. Ten stan emocjonalny bardzo mu się podobał.
– Panie trenerze, możemy porozmawiać chwilę? – Filip stał za trenerem w sali.
Klar odwrócił się do niego twarzą.
– Przyszedłeś potrenować?
– Chciałbym z panem porozmawiać.
Weszli do biura i usiedli przy stoliku. Komendant odwrócił się na bok i z szafki zdjął kilka książek.
– Przyniosłem je tu, abyś je przeczytał.
Filip obejrzał jedną po drugiej, wszystkie mówiły o boksie.
– Skąd pan wiedział, że przyjdę?
– Po prostu wiedziałem.
– Ale…
– Ale jak każdy młody człowiek nie wiesz, czy chcesz się tym zajmować?
– Właśnie. Jestem w klasie maturalnej i mam mało czasu, ale nie wyobrażam sobie życia bez sportu.
– Czasu to żaden z was nie ma, najchętniej śpicie, ale każdy chciałby być najlepszy. Najlepiej wychodzi wam jednak gadanie. – Roześmiał się. – Trener Sokół prosił mnie, abym nie podbierał mu zawodnika.
– To panowie rozmawiali o mnie?
– Tak, znam dobrze twojego trenera, ale do rzeczy, w czym ci pomóc?
– Może to zabrzmi głupio, ale chciałbym się sprawdzić. To znaczy, chciałbym wycisnąć tu jakąś rzekę potu, a potem sprawdzić na jakichś zawodach z innymi.
– Takimi jak Marek?
– O, co do niego, nie mam wątpliwości, że był poinstruowany przez pana.
Roześmiali się obaj.
– Oczywiście – Klar był szczery. – Miał przegrać, ale miał też trochę poboksować i trafić cię parę razy. Rozczarował mnie.
– Dlaczego?
– Nie umawiałem się z nim, że da się w głupi sposób trafić – wstał i podszedł do Filipa. – Bardzo mi się podobało, co powiedziałeś. Sądzę, że najdalej w grudniu lub styczniu będą możliwe prawdziwe ringowe pojedynki, a tymczasem będziesz przychodził na treningi.
– Ale wie pan, nie chciałbym rezygnować z siatkówki.
– Wszystko będzie dobrze, nie martw się.
Chłopak wstał i razem wyszli.
– Od czego zaczniemy dzisiaj?
– Zobaczymy twój lewy prosty.
Filip zażarcie trenował na worku. Trener stał za nim i poprawiał jego lewy prosty.
– Nie możesz bić od niechcenia lub ignorować przeciwnika. Bez lewego prostego żaden pięściarz nie wychodzi na ring. Masz mieć dwie ręce i nad nimi panować.
Na swojej dłoni bez rękawicy pokazywał mu, jak prawidłowo palce i dłoń mają być ułożone. Momentami wydawało się, że Filip bije worek otwartą dłonią, co groziło poważnym urazem, a nawet złamaniem ręki. Podczas walki na ringu taki nawyk może kosztować utratę punktów lub nawet dyskwalifikacją.
Trener nakazał powtórne uderzenia lewym prostym. Raz, potem kilkakrotnie. Nie wyglądało to najlepiej.
– Stop! Niektórzy piłkarze potrafią kopać obiema nogami, ale pewnie strzelają gole zwykle jedną, tą, którą mózg lepiej rozpoznaje. Ja nie chcę, żebyś bił lewą tak dobrze jak prawą, ale twoja lewa musi pracować i to mocno, pewnie, a przede wszystkim celnie.
Wziął parciany pasek i przepasał nim Filipa. Następnie rozwiązał sznurowadła prawej rękawicy i przywiązał ją za plecami chłopca.
– Twoja lewa ręka jest leniwa – Klar uśmiechał się, tłumaczył, bo widział, że chłopak chce walczyć i bardzo uważnie słucha – a nerwy wolno wysyłają impulsy do mózgu, ponieważ mówiąc ogólnie, zadanie szybkiego bicia przypisały prawej. Masz kilka miesięcy, aby twój mózg zaczął poważnie traktować lewą rękę, inaczej podłączymy go do prądu.
Już na pierwszym treningu i reżyserowanej walce zauważył, że prawa ręka Filipa urodziła się do zwycięstw, takiej prawej nie było nigdy w tej sali. Przewyższała też prawą jego ojca.
Lewa ręka chłopca młóciła powietrze jak cep, nad którym nikt nie panuje. Każdy rywal mógł ją obejść i stuknąć go jakimkolwiek ciosem, chyba, że będzie tkwić nieruchomo jako garda. Najlepiej przylepiona do szczęki.
– Prostować przeciwnika lewym prostym, rozbijać jego obronę, a potem prawą go niszczyć – tego chciał nauczyć Filipa.
Trafił na podatny grunt.
Filip zażarcie i energicznie walczył, aby zniszczyć przeciwnika.
Męczyły go wyrzuty sumienia, że całą swoją dotychczasową młodość przesiedział w sali gimnastycznej i walił piłką o ścianę. Mógł trochę się rozejrzeć i znaleźć sobie także inne zainteresowania. Na co komu teraz siatkówka?
Luiza pokazała mu, że to w książkach jest siła i postęp, a nie na sali.
W dodatku znajdował się teraz na innej sali, najwidoczniej nadaje się tylko do sali.
Wewnętrzny głos podpowiadał mu, że coś jest nie tak, ale Filip nie słyszał.
Tracił panowanie nad sobą.
Walił na oślep w worek mocno i jeszcze mocniej. Prawe ramię wyrwało się z uwięzi i dołączyło do lewego. Ciosy prawe proste były tak mocne, że worek, choć ciężki, rozkołysał się bardzo niebezpiecznie. Filip zatrzymywał go podeszwą wyprostowanej nogi i nadal atakował tak zażarcie, że oczy zaszły mu łzami.
Skoncentrowany na worku do ciosów dołączył krzyk. Nie był to jednak krzyk wydzierający się z gardła wygrywającego wojownika, lecz raczej jęk przegranego.
Trwało to dość długą chwilę, zauważył to trener i dwóch innych trenujących chłopców. Odeszli od swoich zajęć przerażeni widokiem i patrzyli wymownie w stronę trenera, aby coś zrobił.
Ten jednak nie robił nic, stał i patrzył się, jak Filip próbuje zdemolować worek.
Nagle rozpędzony worek minął wyprostowaną nogę załzawionego Filipa i uderzył go mocno w brzuch. Padał na deski po ciosie olbrzymiego skórzanego przeciwnika zupełnie zamroczony. Czuł tylko, jak cały świat wiruje wokół niego, a zmysły opuszczają go.
Nie widział już nic i nie czuł. Za to słyszał wszystko.
Słyszał, jak szybki wiatr przebiega przez lufcik otwartego okienka, a także świst daleko gwiżdżącej lokomotywy.
– Bądź jak wulkan gorący, co zmienia świat od milionów lat! – Powiedział do niego głos ojca z dzieciństwa.
Było to jedno zdanie, ale powtarzane setki i tysiące razy przez wszystkie komórki i nerwy mózgu. Zdawało mu się, że leży w pięknej i czystej przestrzeni, której nie mógł zdefiniować, nie było to żadno znane mu miejsce ani pomieszczenie.
Trener i dwaj chłopcy stali obok leżącego na plecach Filipa, który niesiony uderzeniem worka szczęśliwie upadł kilka kroków dalej, tak że głową na szczęście trafił na leżący tam materac.
Chłopcy chcieli pomóc mu wstać koledze, ale Klar nie pozwalał. Patrzył na spływające po policzkach Filipa łzy i w pewnym momencie stanął blisko jego głowy i zaczął odliczanie.
– Jeden – odliczał, jak na ringowym pojedynku robiąc stosowne przerwy – dwa, trzy, cztery, pięć…
Przy piątce Filip zamrugał oczami, złapał kontakt z otoczeniem.
– Sześć, siedem, osiem!
Na sześć siedział, a na osiem stał na parkiecie.
Trener podszedł do niego, potarł jego rękawicami o siebie i zobaczył, że Filip jest gotowy do walki.
Wziął go za prawe ramię i podniósł je do góry. Potem puścił i odwrócił się do chłopaka.
– Pierwszy knockdown masz już za sobą. Życzę ci, aby to był ostatni w twojej karierze – uśmiechnął się do niego życzliwie.