Nie mógł znaleźć bloku Luizy. Nowoczesny budynek, piękne ukwiecone balkony, ona musiała w którymś z nich mieszkać. Pamiętał numer klatki schodowej, ale nie znalazł go. Luiza nie napisała mu na karteczce numer mieszkania.
Dziesięć minut szukał klatki schodowej, ale nie znalazł, musiało nastąpić jakieś nieporozumienie.
Wyszedł tunelem pomiędzy blokami.
– To ona pisała adres, nie mogła się pomylić?!
Był zły, bardzo zły. Czyżby jednak zabawiła się jego kosztem? To niemożliwe, przecież kocha go.
Spojrzał przed siebie i pomyślał o powrocie do domu. Wahał się.
– Ta historia musi mieć jakieś rozwiązanie pozytywne – stanął z rowerem i patrzył na bloki.
Odwrócił się, żeby splunąć. Przed sobą zobaczył domek jednorodzinny i szybko skonstatował, że poza blokami jest tu jeszcze osiedle domków jednorodzinnych.
– Ale to niemożliwe, żeby… – Mówił sobie w duchu.
Wsiadł na rower i pojechał dalej ulicą, patrząc na numery domów. Serce podeszło mu do gardła, gdy na jednym z nich zobaczył numer, którego szukał. To było dla niego rozczarowanie, szok.
W jego opinii Luiza przyćmiewała go inteligencję, przynajmniej wynikami w szkole i urodą, a teraz okazywało się, że także materialnie dzielą ich wielkie przestrzenie.
Nie miał odwagi zadzwonić.
Stał przed domem i gapił się na światło w pokoju na piętrze, w którym najpewniej mieszkała Luiza. Poczuł się bardzo małym człowiekiem, jego system wartości przeżywał szok na myśl o tym, że nigdy nie będzie w stanie wybudować takiego domu i być może zapewnić jej takiego standardu życia, do jakiego przywykła. Ale przecież Medyk mówił, że jej rodzice to nauczyciele, a oni tak dużo nie zarabiają? Widocznie bardzo się starają.
Dom mógł mieć kilka lat. Podobne domy z czerwonymi dachami i garażem Filip oglądał w katalogach i gazetach, ale nie znał nikogo, kto by w takim domu mieszkał.
Odruchowo spojrzał na zegarek. Musiał się pilnie zdecydować, co robić, bo czas leciał. W końcu przyjechał, aby spojrzeć w oczy swojej ukochanej i pocałować na dobranoc.
Zadzwonił dzwonkiem. Nie zauważył domofonu, ale usłyszał po chwili miły kobiecy głos.
– Tak, kto tam?
– Dobry wieczór, ja do Luizy, czy można? – Nie wiedział, co ma powiedzieć.
– Przepraszam, ale Luiza jest chora i dzisiaj nie przyjmuje.
Już w ogóle nie wiedział, o co chodzi. „Nie przyjmuje?”. Cóż to miało znaczyć?
Zadzwonił raz jeszcze.
– Tak, słucham?
– Bardzo przepraszam, proszę przekazać Luizie, że Filip chciał się tylko na chwilę z nią zobaczyć, czy może pani to zrobić?
– Tak, proszę poczekać momencik.
Po chwili w otwartym oknie na piętrze rozległ się jakiś pisk i zobaczył znajomą sylwetkę.
Zamek drzwi został zwolniony i Filip wszedł z rowerem do środka. Oparł go o bramę z kątowników. Rozglądając się za groźnym psem, przed którym ostrzegała tabliczka informacyjna na bramie, szedł w stronę domu z biciem serca. Nie wiedział, jak powita go dziewczyna i jej rodzice.
Stała w drzwiach domu i czekała na niego.
Kiedy spotkali się w drzwiach, zobaczył, że ma łzy w oczach.
– Przejechałeś dwanaście kilometrów rowerem specjalnie dla mnie? – Wyszeptała tuląc się do niego.
Przycisnął ją do siebie mocno.
– Mówiłaś, że cierpisz, musiałem potrzymać cię za rękę i powiedzieć ci, jak cię kocham.
– Ja ciebie też bardzo kocham – usłyszał w odpowiedzi.
Po chwili weszli do środka. Po lewej stronie zobaczył salon i kilkoro ludzi, po prawej niewielkie meble na garderobę i schody na górę.
Luiza mocno trzymała go za rękę.
– Wejdźmy do rodziców, przedstawię cię.
Weszli do salonu, jej rodzice wstali, podeszła też Sandra.
– Tato, mamo, to mój chłopak, Filip – lekko czerwieniła się.
Matka podeszła i uściskała mu dłoń.
– Bardzo mi miło.
– O, Luiza opowiadała nam wiele o tobie – ojciec podawał mu dłoń na powitanie.
– Przepraszam państwa, że tak późno nachodzę, ale dopiero się dowiedziałem, że państwa córka źle się czuje i nie mogłem jej nie zobaczyć.
Jakoś tak samo z siebie wyszło. Nie wiedział, jak zareagują na tę wiadomość, w ogóle nie wiedział, czy aby się nie naprzykrza i czy jest tu mile widziany.
– Ależ nie musisz się tłumaczyć, Filip – odpowiedziała matka Luizy – czuj się jak u siebie w domu.
– Dziękuję bardzo, ja tylko na kilka minut.
– O, nie mów tak, nie pozwolę ci tak szybko pojechać. – Protestowała Luiza.
– Przyjechałeś samochodem? – Ojciec był konkretny.
– Nie, rowerem, proszę pana.
– Tylko pozazdrościć kondycji, przecież jesteś z Wołczyna, prawda?
– Tak.
– Usiądziecie z nami, córeczko? – Jej matka była miłą kobietą.
– Możemy iść na górę, ale może niech Filip zdecyduje – patrzyła na niego z miłością.
– Nie chciałbym przeszkadzać – wskazywał na rozłożone książki na stole. – Może posiedzielibyśmy na ławce przed domem?
Z pytaniem zwrócił się do Luizy.
– Dobry pomysł, a nie chcesz zobaczyć mojego pokoju?
– Może innym razem?
Siedzieli na ławce i nie mógł się zebrać w sobie. Patrzył na dziewczynę przytuloną do niego, na dom, garaż, rośliny, ale nie miał ochoty na rozmowy.
– Cieszę się, że przyjechałeś.
– Jak się czujesz, kochanie?
– Teraz świetnie, ale gdy pojedziesz, znowu będę cierpieć.
Pocałował ją i patrzył jej w oczy.
– Tak zawsze cierpisz?
– Mniej więcej, ale ginekolog mówi, że jak urodzę, to bóle przejdą.
Milczał i myślał zupełnie o czymś innym. Nie rozumiał, co jej podoba się w nim, przecież nie jest bogaty?
– O czym myślisz?
– Wiesz, zastanawiam się, ale nie mogę tego powiedzieć – było mu głupio.
– O co chcesz zapytać?
Chciał zapytać, co ona w nim widzi, przecież jest biedny, mieszka w bloku i nie ma przyszłości, nie jest typem macho i duszą towarzystwa, ale nie mógł.
– A tak, twoja mam powiedziała przy bramie, że nie przyjmujesz i brzmiało tak, jakbyś była lekarzem.
Roześmiała się.
– To dla dzieciaków, które do mnie przychodzą.
– Jakich dzieciaków?
– Przychodzą do mnie na korepetycje z języków obcych.
– Ty udzielasz korepetycji dzieciom?
– Tak, w ten sposób zarabiam na wakacje i nie tylko.
– Gdzie byłaś w tym roku? – Uśmiechnął się.
– W Yorku w Anglii. Przez dwa miesiące bawiłam się w opiekunkę do dzieci u pewnej rodziny, którą poznałam przez Internet. Szlifowałam język i jeszcze zarobiłam pieniądze.
To dla Filipa kolejny cios. Nigdy nigdzie nie był, poza koloniami w podstawówce.
– Znasz angielski na tyle, aby uczyć?
– Anglicy są zdania, że tak, nawet mam to na papierze.
– Jak to?
– Dla obcokrajowców mają trzy stopnie egzaminów na Uniwersytecie w Cambridge, powiedzmy dla początkujących, średnio zawansowanych i trzeci, najwyższy stopień wtajemniczenia dla najlepszych.
– I ty masz trzeci?
– Tak, w związku z tym według polskiego prawa mogę nauczać nawet w szkołach. Maturę z języków już mam zdaną w każdym razie.
– Też bym chciał znać tak dobrze język obcy – nie wiedział, co ma mówić.
Pocałowała go w szyję, ale Filip nie mógł zrozumieć, jak można znać język obcy tak dobrze, przecież…
– Jak długo uczyłaś się języka angielskiego?
– Od pierwszej klasy podstawówki, a właściwie od przedszkola. Najpierw uczyli mnie rodzice, potem korepetycje, potem sama. Miałam okres fascynacji językami i tata powiedział, abym to wykorzystała dla siebie i swojej przyszłości.
– Ja znam trochę język angielski i niemiecki, ale tyle tylko, co w szkole. Ty pewnie znasz ich więcej?
– Kilka, ale certyfikaty mam z angielskiego i niemieckiego. Teraz uczę się hiszpańskiego i włoskiego. W dzieciństwie poznałam czeski i rosyjski.
– Kim są twoi rodzice, skąd mieli tyle pieniędzy na korepetycje?
– Długa i złożona historia. Mój ojciec jest slawistą, specjalistą właśnie od czeskiego, a kiedyś wykładał rosyjski w Opolu. Mama z kolei uczy matematyki. Oboje znają angielski i trochę niemiecki.
– To można taki dom z pensji nauczycielskich zbudować?
– Nie, trzeba się starać i jeździć za granicę.
Przytulił ją mocniej.
– Powiedz, kiedy ty miałaś czas na naukę, przecież musiało ci to zajmować całe lata?
Uśmiechnęła się do niego.
– W tym samym czasie, kiedy ty chodziłeś na treningi siatkówki, ja uczyłam się języków.
Była bardzo miła i nie znęcała się nad nim. Całowali się przez chwilę.
– Tyle, że ja nie mogę na swoich umiejętnościach zarabiać, a ty, proszę bardzo.
– Nie martw się, jeszcze zarobisz na tym, cierpliwości.
– Chyba w przyszłym życiu – miał uzasadnione i przemyślane podstawy, aby tak sądzić.
Było przed jedenastą w nocy, kiedy zgasło światło w salonie. Rodzice udawali się do sypialni. Wstawali wcześnie rano i nigdy nie siedzieli dłużej niż do jedenastej.
– Czas już na mnie – stwierdził, ale tak mu się nie chciało pedałować po nocy. – Najchętniej zostałbym u ciebie…
Uśmiechnęła się filuternie.
– Ja też najchętniej nie wypuszczałabym cię z mojego pokoju.
Wstali razem i podeszli do bramy. Luiza wzięła jego rower i skierowała się w stronę garażu.
– Co robisz? – Protestował Filip.
– Chyba nie myślałeś, że pozwolę ci po nocy kręcić się po świecie rowerem. Tym bardziej, że miałeś bardzo ciężki dzień. Otwórz bramę i czekaj, wyprowadzę samochód.
Wsiadł do niej do samochodu.
– Kiedy zdążyłaś zrobić prawo jazdy?
– W tym roku – ruszyli z miejsca.
– Ja zrobiłem rok temu. – Pochwalił się. – Mówiłaś rodzicom, że bierzesz ich samochód? – Myślał, że w końcu przyłapał swój ideał na czymś złym.
– Oni nic by nie mieli przeciwko temu, a samochód jest mój, sama na niego zarobiłam i sama kupiłam.
Filip nie mógł spać. Chyba żaden chłopak na jego miejscu nie mógłby zasnąć.
Myślał, że poderwie piękną dziewczynę, a to piękna dziewczyna poderwała jego. Myślał, że Luiza to piękna długonoga i opalona blondynka, dla której on będzie autorytetem, a okazała się mądrzejsza od niego. Miał być dla niej ideałem zaradności i pracowitości, a to ona dla niego jest takim ideałem. Miał dla niej podbić świat i uwić piękne gniazdko, a to ona już je wiła. Podczas ich ślubu ludzie powinni by mówić: „Ale partia jej się trafiła”, tymczasem na sto procent będzie odwrotnie, będą mówić, że to jemu „trafiło się, jak ślepej kurze ziarno”.
Nie wiedział już właściwie, kim był i jaka miała być jego rola w tym związku? Miał żal najpierw do siebie, potem do rodziców, że nie edukowali go jak jej rodzice, że nie byli zaradni i nie chciało im się tak pracować jak jej rodzicom.
Był bliski załamania. Przewracał się na łóżku z boku na bok, pocił się i chował pod kołdrę na zmianę.
Przed zaśnięciem doszedł do wniosku, iż odzywa się w nim znowu romantyczny, nostalgiczny i zakompleksiony leń. Nie może tak na siebie patrzeć, musi wziąć się w garść i działać. Tylko działanie jest w stanie polepszyć jego sytuację, a jeśli nie polepszy, to przynajmniej zagłuszy męskie ambicje, będzie czuł, że robi coś ważnego.
Próbował jeszcze robić nieuczciwe porównania siebie do Luizy, aby pomniejszyć aureolę nad głową ukochanej dziewczyny, ale szybko uznał to za nieuczciwe i nielojalne.
Znalazł dziewczynę kryształ, nie ma co i albo pokaże sobie, że też taki może być, albo oszaleje i odejdzie od niej, krzywdząc i ją i siebie.
Koniecznie musi działać, ale gdzie, jak, co robić?
Zasnął, ale sen, choć mocny, też był naznaczony piętnem ostatnich chwil dnia.
Śniła mu się uroczystość ślubna. Niby stoją z Luizą i orszakiem ślubnym w kościele i ksiądz pyta, czy ktoś ma coś przeciwko temu związkowi? Ludzie coś burczą pod nosami, w końcu głosy narastają i dochodzą do niego. Nie chcą pozwolić na ich ślub, póki pan młody nie dorośnie. Rozgląda się wokół prezbiterium i nie widzi żadnej przyjaznej twarzy oprócz buzi uśmiechniętej Sandry. Siostra Luizy w pięknej sukni ślubnej podchodzi do niego i bierze go na ręce. Stwierdza przy tym, że to ona się będzie opiekować Filipkiem.
Kiedy rano obudził się, chciał o tym śnie jak najszybciej zapomnieć.