Od rana Filip siedział przy komputerze i analizował wskaźniki giełdowe. Miał na trzecią lekcję. Przeglądając strony internetowe znalazł ciekawy konkurs dla przyszłych maklerów przeznaczony dla zainteresowanych papierami wartościowymi. Czytał regulamin konkursu i szukał kruczków w rodzaju ukrytych opłat. Organizatorem była jedna z najlepszych warszawskich wyższych szkół prywatnych. Jeśli dobrze sobie przypominał, wykładający na niej profesorowie często zajmowali rządowe posady.
W obszar zainteresowań konkursu wchodziły prognozy dotyczące dziesięciu spółek giełdowych oraz trzech funduszy powierniczych i dwóch emerytalnych. Z prognozami rozwoju ostatnich z pewnością byłoby najwięcej kłopotów.
Skopiował do edytora regulamin.
Konkurs startował z początkiem października i uczestnikiem mógł zostać każdy. Raz w tygodniu, w dzień wyznaczony przez komisję dla konkretnego uczestnika, należało wysłać swoje zlecenia. Filip nie lubił wiążących terminów, bo często nie wyrabiał czasowo. Zrozumiał, że dzień kontaktu z komisją może być ruchomy, czyli właściwie komisja sprawdzała uczestnika, czy pracuje nad giełdą, czy tylko bawi się w gracza. Kontaktowanie z zawodowymi maklerami było zakazane.
Wygrana. Szukał danych na ten temat. Konkurs miał trwać do stycznia, cały semestr. Najlepsi studenci mogli wygrać tygodniowe ferie w Alpach szwajcarskich. Dodatkowe bonusy to laptopy dla najlepszych pięciu graczy, kamery cyfrowe i nagrody pieniężne. Za pierwsze miejsce oprócz ferii w górach można było dostać od sponsorów pięć tysięcy. Sponsorów było wielu i niektórzy fundowali nagrody niespodzianki.
Zdecydował, że weźmie udział w tym konkursie.
W ciągu kilku dni w szkole, podczas przerw i po lekcjach Filip zbierał z Internetu najważniejsze informacje dotyczące spółek i funduszy. Potwierdził aktualny ich stan, wartość akcji i ich dynamikę wzrostu w przeciągu ostatniego roku. Przeszukiwał bazy danych czasopism ekonomicznych i zbierał dossier na temat spółek i funduszy. Chciał się jak najlepiej przygotować do gry, właściwie ciężkiej pracy.
Zebrał ponad dwieście stron różnych materiałów i wykresów, musiał teraz je uporządkować i usystematyzować.
W piątkowy wieczór siedział po treningu siatkówki i był skonany. Przez głowę przechodziły mu różne myśli. Był po rozmowie z trenerem Sokołem. Poprosił go o nią po treningu.
Siedzieli na ławeczkach w niewielkiej szatni sali Jedynki.
– To ostatni sezon, pół sezonu. Powiat nie ma pieniędzy, a sponsorów brak.
– Czy ja mam jakąś przyszłość siatkarską trenerze? – Filip martwił się o to.
– To tylko od ciebie zależy. Jeśli będziesz studiował, to masz szanse. Najbliższy większy klub to kluczborski „Metal”, ale nie mają sekcji siatkówki, KKS już się rozpada. Masz dwie drogi, zawodowstwo w jakimś klubie lub uczelniany AZS.
– Nie jestem za młody na zawodowstwo?
– Na razie tak, ale za rok, jeśli się spodobasz jakimś działaczom i trenerowi, to być może znajdziesz miejsce. Dużo będzie zależało od twojej gry.
– Ale na naszych meczach trenerów z ligi w ogóle nie ma, a za parę miesięcy zespół się rozpadnie?
– Postaram się coś zrobić, podzwonię tu i tam, być może ktoś zechce was pooglądać.
– Ale to nic pewnego?
– Trzeba wierzyć, że wszystko będzie dobrze.
Sokół wziął torbę a Filip plecak i wychodzili na dwór.
– Wie pan, ostatnio byłem na treningu boksu i bardzo mi się podobało.
– Klar cię dopadł?
– No, musiałem tam być, miałem drobne wykroczenie.
– Tak, tak, wiem – zamknął drzwi na klucz i szli aleją.
– Jak pan myśli, czy w boksie miałbym szansę?
Trener spojrzał na niego.
– Chyba rozumiem, o co ci chodzi. Chcesz zrobić karierę i pieniądze?
– Wszyscy tego chcą. Widzi pan w tym coś złego? Od piątej klasy uprawiam siatkówkę…
– I nic z tego nie masz? – Wszedł mu w słowo.
– Mam dużo, silny organizm, wzrost, zdrowie, kondycję i dziewiętnaście lat. W tym roku szkolnym zdaję maturę i nie wiem, co potem? Jeśli na tym roku zakończę spotkanie z siatkówką, będzie mi jej brakowało, ale jeśli prezentuję sobą jakiś poziom, to szkoda byłoby tych umiejętności tracić.
– Według moich ocen jesteś gotowy do większych zadań, ale twój organizm jest za młody. Nie wytrzymałby takiego forsowania jak w lidze. Jeszcze dojrzewasz i rośniesz.
– A boks?
– W niczym nie przeszkadza, ale kariery i pieniędzy nie robi się tam z dnia na dzień.
– Tak, wiem.
Przez drużynę Filipa przewinęło się kilku dobrych graczy. Zdążyły im wąsy urosnąć i po skończeniu szkół nie mieli żadnych szans na ligę. Nie było systemu naboru, który dawałby im możliwość startu gdzieś wyżej. Bogate kluby wielkomiejskie prowadziły selekcję wśród młodzieży na miejscu, miały do dyspozycji szkoły sportowe, prowadziły też swoich juniorów i to oni mieli pierwszeństwo. Filip uważał, że Sokół choćby nawet bardzo chciał, nie mógł nikomu załatwić niczego.
Paweł, starszy kolega Filipa, skończył szkołę i poszedł do wojska. Zagrał w reprezentacji pułku, a potem już do końca służby nie wychodził z sali gimnastycznej. Powołali go do drugoligowego klubu wojskowego i miał najlepiej. Tak, w wojsku są lepsze mechanizmy łowienia zawodników, w cywilu zupełnie nie istnieją. Przynajmniej nie widać ich na prowincji.
Po tym, jak dowiedzieli się o karierze Pawła, wszyscy chłopcy z drużyny chcieli iść do wojska i skorzystać z tej drogi. Filip także. Teraz jednak wojsko inaczej już wygląda niż przed kilkoma laty, służba krótsza, zawodowstwo, misje pokojowe od Bałkanów po Irak, nie wszystkich powołują i chyba nie mają czasu na organizowanie sportu. Po spotkaniu Luizy już sam nie wiedział, jakie ma plany.
W boksie, w przeciwieństwie do siatkówki, sytuacja wydawała mu się prostsza. Sukces nie był tu nigdy wypadkową dobrej gry kilku graczy, ich organizmów, nastrojów, kondycji i życiowych problemów. To solowa gra i albo bijesz, albo ciebie biją. Trzeba być gladiatorem i nie bać się niczego. Tylko, co Luiza powiedziałaby na to, że jej ukochany wali po gębach innych gości?
– Kochanie, nie mamy na chleb? – Wyobrażał sobie rozmowę z Luizą jako żoną.
– Niestety, nie sprałem nikogo dzisiaj po pysku!
Filip miał głowę pełną pytań i wciąż wydawało mu się, że stoi na jakimś rozdrożu. Jego marzenia i myśli o przyszłości wiązały się z domem. Matka ledwo ciągnęła ten przysłowiowy wózek, a po maturze jeszcze on znajdzie się na jej utrzymaniu. Prawdopodobnie wojsko go nie powoła, tylko odroczy na jakiś czas, studiować nie ma za co, a w regionie prawie dwudziestoprocentowe bezrobocie i znaleźć pracę to cud. I co będzie robił, czym będzie się zajmował, jakie będzie jego życie? Nie wiedział, jakiej udzielić sobie odpowiedzi.
Strach o przyszłość powodował, że chłopak z dnia na dzień dojrzewał wewnętrznie, dorastał i jego charakter się zmieniał. Do tej pory żył dniem codziennym, jak wszyscy młodzi z jego otoczenia. Z każdym dniem i nawet godziną przybliżała się nie tylko studniówka i matura, ale nieznana próżnia przyszłości, którą trzeba będzie czymś wypełnić. Pamiętał, zanim jeszcze ojciec zaczął pić, radził mu: „Szukaj sobie mądrzejszego od siebie towarzystwa, abyś mógł się czegoś mądrego uczyć” albo „Rób w życiu to, co najlepiej potrafisz, a na pewno będziesz szczęśliwy”.
Bał się o przyszłość.
Dziewczyna zmieniła w jego życiu prawie wszystko. Zauważył, że jest zawieszony w próżni pomiędzy wieloma problemami i miejscami, a lenistwo i rozkładanie rąk, marzycielstwo to jego utrapienie. Do tej pory bogatą wyobraźnię traktował jak dar od losu, ale teraz to ona hamowała jego rozwój i stymulowała lenistwo.
Wybujała wyobraźnia powodowała podejrzliwość i uprzedzenia. Nie podobało mu się, że to Luiza dzwoni, że to ona jest stroną aktywną, że niespodziewanie czeka na niego koło szkoły. Z jej słów wynikało, iż on jej się podoba i zakochała się w nim. Wcześniej miał same podejrzenia, a nawet zachowywał się jak panna na wydaniu. Podejrzewał Luizę o wszystko najgorsze, nawet przeprowadził wywiad z Medykiem.
Plotkarz i romantyczny osioł.
Oceniał siebie bardzo krytycznie.
Po jednym pocałunku zmieniło się wszystko. Najwyraźniej to ona z nich dwojga była odważniejsza i bardziej dojrzała. Był zły na siebie teraz z tego powodu i chciał Luizie na każdym kroku pokazać, że bardzo mu na niej zależy.
Dzwonił do niej codziennie wieczorem przed spaniem i relacjonował dzień, życzył dobrej nocy.
Był skonany i najchętniej po dobranocce położyłby się spać. Po obowiązkowej dobranocce telewizyjnej czytał jednak Ani jeszcze bajki w swoim pokoju. Kochał siostrę bardzo i zrobiłby dla niej wszystko.
Mama zawołała ją do kąpieli.
Poszedł zadzwonić do Luizy. Odebrała jej mama i poinformowała, że dziewczyna nie może podejść do telefonu, bo źle się czuje. Filip przestraszył się nie na żarty i zadzwonił na komórkę.
– Słyszałem, że źle się czujesz? – Pytał troskliwie.
– A, babskie sprawy, ale ja tak mam.
– Bardzo tęsknię za tobą – rozglądał się, czy nikt go nie podsłuchuje. – Bardzo bym cię chciał zobaczyć.
– Masz mój adres.
– Wpaść do ciebie jutro po szkole?
– Możesz nawet dzisiaj.
– Nie mam specjalnie czym.
– O której kończysz jutro, jak zwykle w piątki?
– Tak. Może pójdziemy na dyskotekę w sobotę u ciebie?
– Musimy to przedyskutować.
– Dobrze, to do jutra, pa, całusy.
– Dla ciebie też całusy.
Odłożył słuchawkę i zrobiło mu się przykro. Nie widział jej już dwa dni. Nic nie mógł na to poradzić, szkoła, treningi, giełda. To wszystko wymaga czasu.
– Tak, użalać się nad sobą, to tyle, co potrafisz! – Patrzył na swoje odbicie w lustrze.
– Mamo – wszedł do łazienki, gdzie matka kąpała Anię – muszę gdzieś wyskoczyć, wracam za jakieś dwie godziny.
Spojrzała na niego i zrozumiała, pożegnała go uśmiechem.
Wzuł szybko buty i wziął klucz od piwnicy. Stał tam stary rower ojca, wystarczyło napompować dętki i dalej, do kochanej dziewczyny.
Na podwórku zorientował się, że widoczność nie jest najlepsza i powinien zadbać o jakieś oświetlenie roweru. Zbiegł do piwnicy i znalazł płaski klucz. Odkręcił i przełożył tylne światło z roweru Kamila, złapał do ręki niewielką latarkę i pobiegł na górę. Wskoczył na siodełko i pomknął co sił, aby zdążyć do Luizy przed całkowitą ciemnością. Miał przed sobą co najmniej dwanaście kilometrów, na początku trzy pod górkę.