Rano zerwał się na nogi. Umyty i ubrany zerkał na zegar.
Szybko zrobił sobie śniadanie do szkoły, w domu tylko pił pół litra wody lub mleka, bo nie był głodny. W międzyczasie musiał policzyć domowników. Dzieciaki jeszcze spały, mama miała opiekę nad Kamilem, ojciec chrapał głośno. Czyli wszyscy w domu.
Zatrzymał się przed wyjściem i patrzył na telefon. Wieczorem znów wiele myślał i nie spał pół nocy. Miał do siebie wiele pretensji. Teraz wyciągnął kartkę z adresem i telefonami Luizy. Podniósł słuchawkę, wystukał numer domowy. Nie. Szybko odłożył. Podniósł słuchawkę i wybrał numer jej komórki.
– Tak, słucham? – Miała bardzo miły głos.
– Cześć.
– Filip, co u ciebie? – Rozpoznała go po jednym wyrazie.
– Nic ciekawego, chciałem, bo zapomniałem wczoraj zapytać, o której kończysz? – Zapowietrzał się ze wstydu i poczucia winy.
– O drugiej, a ty?
– Będę na ciebie czekał przed szkołą, ok.?
– Dobrze.
– Do zobaczenia.
– Do zobaczenia.
Przerwał rozmowę i pędził szczęśliwy do autobusu.
– Trudno, najwyżej na niedzielnych lodach wszystko się skończy.
Marcel czekał na niego przed klasą.
– Robiłeś coś z giełdy, facetka pytała?
– – Nie, nie miałem czasu – tłumaczył się naiwnie. – Ale za dwie godziny będzie wszystko zrobione, potrzebuję tylko kompa i Internetu.
Profesor z rachunkowości zgodził się zwolnić ich z dwóch lekcji, aby mogli przygotować materiały o giełdzie. Poszli do sali samorządu i rozpoczęli pracę. Wchodzili na strony warszawskiej giełdy, przeglądali nowojorską, londyńską i tokijską. Sprawdzali notowania spółek i kopiowali je do notatnika. Ściągnęli także krótką historię giełdy w Warszawie i w Londynie, a także niektóre objaśnienia dla początkujących.
Wkrótce dołączyła do nich Justyna.
– Przepraszam za spóźnienie, rozmawiałam z Radkiem, przewodniczącym z zeszłego roku. Niedługo wybory do Samorządu Uczniowskiego. – Spojrzała na Filipa. – Z twoją brązową opalenizną miałbyś szanse zostać przewodniczącym szkoły.
– Przestań. – Roześmiał się.
Filip nigdy nie patrzył jej w oczy, więc nie mógł widzieć miłosnego spojrzenia skierowanego pod jego adresem. Chodzili do jednej klasy cztery lata i można powiedzieć, że przyjaźnili się, ale jakoś nie wymienili fluidów.
Niewiele osób traktowało ludzi z tej samej klasy jako przedmiot uwielbienia, miłosnych westchnień. Jak się ma coś w zasięgu ręki, to się tego nie docenia. Tak było w przypadku klasy Filipa. Było tam tylko ośmiu chłopców i jakoś dziewczyny ignorowały ich. Były rozmowy o randkach i imprezach, ale wybierały chłopaków spoza klasy i spoza szkoły.
A może chłopcy nie dostrzegali awansów dziewczyn z własnej klasy, z tej samej niekiedy ławki.
Filip zajmowanie się giełdą traktował jako rozrywkę intelektualną i hobby. Poza grą w reprezentacji szkolnej drużyny siatkówki, właściwie nie udzielał się. Nie potrafił być społecznikiem, nie umiał „zarządzać zasobami ludzkimi”, czyli w tym wypadku ludźmi z klasy i nigdy nie startował do konkursu na przewodniczącego. Giełda natomiast wciągnęła go jak narkotyk.
– Wiesz, Filip – tłumaczyła profesor rok wcześniej – w programie nauczania mamy niewiele czasu na sprawy giełdy, zaledwie pięć godzin. Wystarcza to na zapoznanie się z ogólnymi zagadnieniami. Jeśli chcesz wiedzieć więcej, musisz sam poszukać wiedzy w książkach, które z chęcią ci pożyczę.
Chciał, bardzo chciał. Szkoła nie dysponowała jeszcze stałym łączem, ale były kawiarenki internetowe w Kluczborku. Pełen teoretycznych podstaw biegał do kawiarenki i przez godzinę kopiował najważniejsze serwisy giełdowe. Analizował je całymi dniami na komputerze Kamila. Tygodniami weryfikował swoją wiedzę książkową. Wkrótce stał się usatysfakcjonowany i odniósł pierwszy sukces.
W szkole powstała giełda papierów i opiekunowie, chłopcy ze starszych klas, ekonomiści, wymyślali fikcyjne spółki, wprowadzali je na parkiet i tworzyli wewnętrzną giełdę symulowaną. Pod fikcyjnymi spółkami kryły się przedsiębiorstwa wybrane spośród wielu i wytypowane do gry giełdowej dla uczniów. Trzy razy w tygodniu na długich przerwach przyjmowali zlecenia od graczy, a bilans roczny wskazywał jasno. Najlepszym inwestorem, który miał najlepsze rozeznanie na giełdzie, był Filip. Najmniej stracił fikcyjnych pieniędzy, a najwięcej zarobił, około dwunastu tysięcy. Drugi po nim, były prezes a obecnie student ekonomii, zarobił wówczas dziewięć tysięcy, ale trzeci jedynie dwa i pół tysiąca.
– Gratulacje, Filip – przyjął życzenia na zakończenie roku od profesor, opiekunki giełdy. – Bardzo się zaangażowałeś i odniosłeś sukces.
– O, to teraz będziesz moim doradcą giełdowym, Filip – gratulowała mu wychowawczyni. – Życzę ci, abyś kiedyś mógł dużo zarobić na giełdzie i to nie fikcyjnych, ale realnych pieniędzy.
Był fanem giełdy i środowisko klasowe doceniło to, wybierając go na prezesa Szkolnej Giełdy w bieżącym roku.
– Posłuchajcie – Filip przeglądał wydruki i pakował je w foliowe woreczki. – W tym półroczu na giełdę wprowadzamy kapitał zagraniczny. Będziemy też podawać w sprawozdaniach kursy otwarcia walut, w których kupujemy i sprzedajemy.
– Co ty, wiesz, ile z tym będzie roboty? – Zaprotestował Marcel.
– Nie przesadzaj, kurs to nie problem. Ważne, aby zarabiać. Kolejne zmiany to poszerzenie oferty o możliwość gry na rynkach europejskim, amerykańskim i japońskim. Chodzi mi tu o pokazywanie zestawień powiedzmy pięciu najlepszych wybranych przez nas spółek na parkietach giełdowych: raz – Warszawa, dwa – Londyn, trzy – Nowy York, cztery – Tokio.
– Nie za dużo, zwariowałeś?!
– Przecież wystarczy rzucić okiem, potem druknąć notowania i je wywiesić na naszej tablicy. Na szczęście w tym roku mamy Internet. Zwiększamy kwotę wstępną dla każdego gracza na giełdzie, będzie ciekawiej. Justyna, ile twoim zdaniem?
– Tokio w dolarach czy jenach?
– W jenach – zdecydował Filip.
– To kurs jenów też trzeba będzie podawać. – Zauważył Marcel.
– Sądzę, że możemy każdemu graczowi dać po dwadzieścia pięć tysięcy we wszystkich walutach, złotych, dolarach, euro i jenach.
– Nie za mało? – Filip chciał podwyższyć kwotę. – Może podwoić tę stawkę.
– W ubiegłym roku graliśmy po pięć.
– Głosowanie! – Zarządził Filip. – Kto za dwadzieścia pięć, ręka do góry?
Marcel i Justyna podnieśli ręce.
– Przeszło! – Zatwierdził. – Zaczynamy za dwa tygodnie. Przez ten czas reklamujemy giełdę w radiowęźle, Justyna?
– Dobra, zajmę się tym.
– Marcel, przygotujesz ulotki i zapełnisz nimi kawiarenkę szkolną i bibliotekę?
– OK.
– Ja przedstawię profesorom plan działania i zajmę się gazetką ścienną. A, właśnie, zrobię też z moim bratem Kamilem stronę internetową dla giełdy.
Wracali z Justyną po dzwonku na przerwę korytarzem pełnym młodzieży. Doszli do sali numer dwadzieścia pięć, w której mieli mieć zajęcia z języka polskiego.
Filip oparł się o okno i wyciągał z plecaka kanapki. Justyna za jego przykładem też sięgnęła do plecaka. Jedli śniadanie i rozmawiali.
– Myślałeś już o studniówce? – Zagadnęła go.
– Boże, nawet mi nie mów, to mój koszmar senny. Kiedy tylko boję się wieczorem, że zasnę, mówię sobie „studniówka” i natychmiast mnie trzepie prąd.
Roześmiali się, ale Justyna szybko spoważniała.
– Masz z kim iść na nią? – Przełamała wstyd.
Filip spojrzał na nią. To pytanie brzmiało jak prośba.
Całkiem go zatkało, pomyślał o Luizie, że fajnie byłoby ją zaprosić. Nie chciał też być niegrzeczny wobec Justyny. Była bardzo pilną uczennicą i poważną dziewczyną. Szanował ją za wiele rzeczy.
– Justyna, właśnie chciałem cię o to samo zapytać?
Wymownie milczała. Zrozumiał, że Justyna nie ma z kim iść.
– Ale pomyślałem sobie – kontynuował wątek – że wrzesień to za wcześnie. Jeśli się zgodzisz, zapytam cię o to, czy nie poszlibyśmy razem na studniówkę pod koniec października, najpóźniej na początku listopada…
– Po twoich urodzinach? – Wpadła mu w słowo.
– Pamiętasz? – Zdziwił się. Kiedyś byli bliżej siebie, dużo ze sobą rozmawiali i spacerowali.
– No pewnie, rzadko kiedy ktoś się rodzi w dzień zmarłych.
Roześmiali się.
– Trudno w taki dzień obchodzić urodziny. Jeśli będę robił jakąś uroczystość, to czuj się zaproszona.
– Dzięki.
– A w sprawie studniówki będziemy jeszcze rozmawiać, dobrze?
– Dobrze, prezesie.
Domyślał się, że Justyna musiała się bardzo przełamywać, aby zapytać go o studniówkę. Była nieśmiała, jak on. Jeszcze tydzień wcześniej myślał, jak by to było dobrze, gdyby Justyna poszła z nim. Nawet marzył o niej. Patrzył teraz, z jakim wdziękiem dziewczyna porusza się po korytarzu, schyla się po plecak, jak rozmawia z koleżankami z klasy, uśmiecha się. Czarne długie włosy opadały jej na ramiona. Była pełna piękna, ale jego serce biło inaczej niż tydzień wcześniej.
Gdyby nie Luiza, z pewnością nie pozwoliłby Justynie pierwszej zapytać o studniówkę.
Jak to wszystko się pogmatwało. Myślał intensywnie.
– Dwa miesiące wakacji i nic! – Wewnętrzny głos krzyczał do niego. – Co tam, dziewiętnaście lat i nic! I co zrobić?! Jak postąpić, żeby nikogo nie skrzywdzić i samemu nie zostać na lodzie?! Boże, na jakim lodzie, przecież życie dopiero się zaczyna!? A studniówka, idioto?! To mam się zakochać, bo studniówka?!
Może sytuacja sama się wyjaśni. Luiza zje z nim lody, obwącha, wymierzy, przyglądnie się, oceni i sobie odpuści. A może nie, może go zaakceptuje, pokocha? Jaka ona właściwie jest i czego chce od życia? Czego chce od niego, zabawić się, poznać bliżej, ocenić? W stosunku do Justyny nie czuł żadnych obaw, nawet gdyby odrzuciła jego awanse, potraktowałby to w kategoriach koleżeńskich. Z Luizą był gorszy problem.
Czekał na nią z biciem serca przed pomnikiem Adama Mickiewicza. Wychodziła z ogólniaka w towarzystwie jakichś dziewczyn i o czymś rozmawiali.
– Cześć, Filip – podała mu dłoń na powitanie cała rozpromieniona.
– Cześć, Luiza.
Koleżanki poszły dalej, a oni zostali sami.
– Co u Ani i Kamila?
Czyżby wiedziała już o pobiciu brata?
– Kamil został wczoraj pobity przez dwóch debili, którym prawo pozwala, a nawet każe powtarzać klasę szóstą po raz kolejny – wzburzył się.
Spojrzała na niego poważnie i trochę dłużej niż zwykle.
– Poszedłeś porozmawiać z nimi po męsku?
– Nie, nie znalazłem ich wczoraj – z naciskiem na okolicznik czasu.
– Mimo to masz lekko spuchnięty prawy łuk brwiowy i chyba usta.
Faktycznie, też to zauważył rano, ale zignorował. Cena za wyładowanie energii i napięcia podczas walki bokserskiej naprawdę niewielka.
– A, mój pierwszy poważny pojedynek bokserski. Byłem wczoraj na treningu bokserskim.
– Uprawiasz boks?
– Nie, jeszcze zastanawiam się nad tym. No, nie wiem, co sobie o mnie pomyślisz, ale trudno, powiem ci. Byłem na basenie i uderzyłem mężczyznę. Teraz musiałem zgłosić się na resocjalizujący trening.
– Widziałam to, dobrze mu zrobiłeś.
– Jak to, byłaś wtedy na basenie w Wołczynie?
– Tak i nawet uśmiechnąłeś się do mnie, nie pamiętasz?
Filip zatrzymał się nagle.
– Faktycznie – naprawdę sobie przypomniał – miałaś różowy kostium kąpielowy!?
– A ty ciemnozielone bokserki, Kamil i Ania mieli ręczniki z pokemonami.
– Twoja Sandra miała ręcznik z… – myślał intensywnie – z Kubusiem Puchatkiem!
Kiwnęła potakująco głową.
Był szczęśliwy, że w końcu jest coś między nimi, co razem widzieli i przeżyli.
Kupili lody w cukierni i kierowali się w stronę dworca autobusowego.
– Przez moment czułem się przez ciebie osaczony – zażartował.
– Tak, dlaczego? – Uśmiechała się.
– No, wszystko wiedziałaś o mnie. Byłem nawet obrażony – teraz on śmiał się cały.
– Przepraszam, chciałam cię bliżej poznać już od dawna. Kiedyś byliśmy u was na powiatowej giełdzie edukacyjnej. Przy stoisku waszej szkoły stałeś z jakimś chłopakiem, opowiadałeś o inwestowaniu w akcje, tłumaczyłeś rynek walutowy, a mnie ekonomia bardzo interesuje.
– Naprawdę, byłaś tam?
– Tak, twój kolega robił zdjęcia aparatem cyfrowym i widziałam je na waszej WWW.
– Papiery to moje hobby…
– A teraz jesteś prezesem.
– To o tym też wiesz? – Popatrzył na nią zdziwiony.
– Żyjemy w epoce sms – przyznała rozszyfrowana. – Twoja koleżanka z klasy ma komórkę i chodzi z moim kolegą z klasy, który też ma komórkę.
– Pytałaś o mnie? – Udał oburzenie.
– Chcę wiedzieć, w co inwestuję, panie prezesie.
– A, co inwestujesz, ale mów prawdę? – Był złośliwy.
– No, ale nie bądź zarozumiały – złapała go za ramię i spojrzała w oczy – nie będziesz?
– Nie będę.
– Moje uczucia – spoważniała i wyprzedziła go.
Filip widział, że Luiza wcale nie żartuje.
– To w takim razie ja też inwestuję moje.
– Ile akcji sobie życzysz? – Odwróciła się do niego natychmiast.
– Wszystkie.
Stanęła w progu. Klar wziął jej dłoń i pocałował na pożegnanie.
– Juliusz, czy Filip bardzo pobił tego mężczyznę?
– Właściwie uderzył go tylko raz. Lekarz stwierdził połamanie kilku żeber i krwiak podskórny. Twierdził też, że to niemożliwe, aby taki młody chłopak miał taką siłę.
Zamilkł na moment wpatrując się w jej oczy.
– My jednak pamiętamy Andrzeja z młodości.
Wstrzymał oddech.
– Gdyby ten cios oddał na głowę lub twarz – kontynuował – mógłby go poważnie uszkodzić.
Mówił to głosem autorytatywnym, od lat zajmował się boksem i Dziubińska czuła, że ma rację.
Stał w napięciu, chciał jeszcze dodać jedno zdanie. Obawiał się, że zdanie to może zaboleć lub poruszyć sfery intymne życia rodziny Dziubińskiej, ale musiał to zrobić.
– Filip wyznał, że zaatakował mężczyznę wtedy, gdy wyczuł woń alkoholu.
Dziubińska stała zraniona. Po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Była zrozpaczona i chciała tę rozpacz ukryć przed Juliuszem.
Wyciągnęła z torebki chusteczkę i zakryła nią niemal całą twarz.
– Do widzenia.