Niezadowolony z siebie i w gniewnym nastroju wrócił do domu. Trzasnął drzwiami i zdjął buty. Rzucił je bezładnie na podłogę i umył ręce w łazience. Potem zamknął się w pokoju, włączył magnetofon i położył się na łóżku.
Kipiały w nim różne uczucia, gniew i bezradność, zagubienie i wstyd. Przypomniał sobie jej oczy i uśmiech, jaka była piękna i dobra dla niego, a on nawet nie pożegnał się z nią, po prostu odwrócił się plecami i poszedł pod pretekstem odjazdu autobusu.
– Zwykły cham, tak, jestem zwykły cham i nie zasługuję na taką dziewczynę. – Usiadł na łóżku. – Przecież ona jeszcze wcale nie jest moja. Idiota ze mnie! Boże, co za idiota ze mnie!
Skończyła się ostatnia piosenka i magnetofon sam się wyłączył z hałasem. Filip wrócił do rzeczywistości i spojrzał na zegarek. Dochodziła trzecia. Kamil i Ania powinni już być w domu, za pół godziny także mama. A może są w domu?
Przejrzał wszystkie pokoje i nie znalazł dzieci. Napił się w kuchni wody z butelki i wsunął sandały na nogi.
Szedł do jedynego przedszkola w Wołczynie. Ania była tam w zerówce, ale już dawno skończyła zajęcia. Nie zastał nikogo w przedszkolu. Prawdopodobnie Kamil zabrał siostrę. W takim razie powinni być w domu lub koło domu.
Już miał skręcać w stronę kiosku warzywnego, kiedy usłyszał Anię. Odwrócił się i zobaczył ją daleko w parku. Zawrócił i szedł w jej kierunku. Nie widział Kamila. Kiedy wszedł do parku i do cienia, jaki rzucają drzewa, dopiero wtedy zobaczył, że brat leży na ławce.
Kamil leżał na ławce zapłakany. Miał porwaną bluzkę i czerwoną twarz.
– Co się stało, Aniu?! – Schylił się nad bratem. – Kamil, co się stało?
– Nic wielkiego, oberwałem od takich gnojków.
– Jak to!? – Był zdenerwowany, ale tylko przez moment. – Boli cię coś?
– Nie, trochę brzuch.
– Oni go skopali! – Ania płakała.
W krytycznych sytuacjach Filip sprężał się i panował nad sytuacją.
– Mam cię nieść, czy dasz radę?
– Nie, no aż tak mnie nie pobili – Kamil wstał i trzymał pion. – Dwa kopniaki i raz w pysk.
Szli powoli razem, Ania trzymała Filipa za rękę.
Kamil doszedł już do siebie. Kiedy matka wróciła z pracy, wymiotował w ubikacji. Zrozpaczona pobiegła za nim.
– Dlaczego oni go pobili? – Filip próbował ustalić fakty.
– Kiedy wyszliśmy z przedszkola, złapali Kamila i kazali mu dać pieniądze, jak niby to ustalili wcześniej…
– A niech to!!! – Filip przerwał jej i skoczył na równe nogi ze złości.
Pobiegł do ubikacji. Czuł się winny, bo brat poprzedniego wieczoru najwyraźniej chciał powiedzieć mu o zagrożeniu, jednak Filip był zbyt zajęty sobą.
Wyszli z matką i Kamilem z ubikacji. Filip znał już dwa nazwiska.
– Mamo, już dzwoniłem do lekarza, zarejestrowałem Kamila. Ma wizytę za dwadzieścia minut. Pójdziemy razem.
Było po szóstej popołudniu, kiedy Filip spokojny o brata wyszedł z domu. O szóstej miał być na treningu u Klara, ale musiał załatwić jedną sprawę, a właściwie dwie.
Sprawcami pobicia Kamila byli dwaj spadochroniarze. Jeden starszy o dwa, drugi o trzy lata. Jak to możliwe, że chodzili jeszcze do szóstej klasy, tego nie wiedział, natomiast słyszał o nich nieraz. Guzik i Prokop, obaj geniusze, po kilka lat wagarowali, prezentowali dolny poziom wychowania i wyjątkową odporność na szkolną wiedzę. Za to wiedzieli, jak podporządkować sobie młodszych chłopaków, zdobyć papierosy i alkohol. Kamil opowiadał o nich kiedyś. Jego się dotychczas nie czepiali.
Jeden mieszkał na rzecznej. Filip zapukał do drzwi. Otworzyła mu korpulentna dziewczyna.
– Zastałem twojego brata?
– Nie, poszedł chyba do „Pokera”.
To był lokal dla marginesu z kilkoma automatami do gry.
Nie zastał tam jednak tych bandytów.
W hali starego tartaku mieściła się niewielka salka treningowa. Jej centrum stanowił ring oparty z trzech stron niemal o ściany. Po bokach wisiały cztery worki treningowe.
Po prawej stronie od wejścia znajdowała się łazienka z ubikacją a dalej niewielkie biuro trenera z magazynkiem na sprzęt.
Kiedy Filip wszedł do środka, zastał tam trenujących osiłków. Rozglądał się po sali i nie znalazł Klara. Skierował się zatem do jego biura.
Zapukał.
– Proszę! – Dobiegło z wnętrza.
Wszedł.
– Dzień dobry.
Komendant odłożył gazetę i wstał. Przywitał gościa i wskazał krzesło.
– Fajnie, że jesteś, ale źle, że się spóźniłeś.
– Przepraszam, byłem u lekarza…
– Niewiele mnie obchodzą twoje kłamstwa – przerwał mu – nie rób tego więcej.
– Mama prosiła – tak teraz zaczął i komendant nie przerwał mu – aby pan zajął się sprawą pobicia mojego brata Kamila przez Guzika i Prokopa.
Klar milczał chwilę.
– Dobrze – wyjął telefon komórkowy z kieszeni koszuli. – Ty się od tego trzymaj z daleka. Przebierz się w łazience obok, masz tu kluczyk od szafki.
– Ale ja…
– Przebierz się – rozkazał tonem nie cierpiącym sprzeciwu – i czekaj na mnie na sali.
Kiedy Filip wyszedł przebrany do zajęć, trener już był na sali. Trzymał w ręku skakankę.
– Rozgrzej się i poskacz na niej – podał mu ją.
Jakoś dziwnie na widok skakanki Filip nie oponował, znał ten przedmiot z dzieciństwa. Kojarzył coś przez mgłę, musiał skakać kiedyś.
Zaczął i dwa razy się zaplątał. Podszedł do niego trener, wziął skakankę i pokazał mu, jak ma skakać.
Filipowi szło teraz znacznie lepiej. Rozgrzewał dłonie, ćwiczył ramiona, potem metodą siatkarską rozciągał się na podłodze i przy drabinkach. Spocił się i to był dla niego znak, że rozgrzewka spełnia swoje zadania. Koncentrował się odruchowo na swoich mięśniach. Sokół wpoił mu, że brak rozgrzewki może doprowadzić do poważnych kontuzji, a tego sobie żaden sportowiec nie życzy.
– Dobra – klasnął w dłonie trener. – Tutaj masz rękawice, załóż je.
Pasowały na niego jak ulał.
– Podejdź do worka – wskazał mu czerwony ogromny worek – i masz piętnaście minut. Bijesz raz z góry, raz z dołu.
Filip rozpoczął trening na worku. Po drugim uderzeniu worka ponownie doznał wrażenia, jakby kiedyś już to robił. Być może w poprzednim wcieleniu był bokserem.
– Trenerze – wyrośnięty i dobrze zbudowany mężczyzna podszedł do Klara – mówił pan, że nowy nigdzie jeszcze nie trenował, a niech pan na niego popatrzy.
Klar odwrócił się. Faktycznie, tak obchodzić się z workiem nie mógł laik. Pierwszy raz chłopaki zwykle męczą się, bo nie mogą opanować wielu rzeczy, od ułożenia nadgarstka po za szybkie ćwiczenia i spalanie się. Nowy nabytek trenera ćwiczył rozsądnie, seriami i przede wszystkim pracował na nogach, nie stał, nie zamarzał, tylko tańczył wokół worka.
Za przykładem trenera wszyscy stali i gapili się bez ruchu na rozgrzewkę Filipa. Gdy to w końcu zauważył, przerwał ją.
– Co jest, coś nie tak? Ja pierwszy raz.
– Nie wciskaj kitu – powiedział niższy od niego chłopak o spiętych do tyłu włosach.
Godzinę później Klar podszedł do niego wraz z zawodnikiem ubranym w kask i pas ochronny.
– Posłuchaj, Filip – zaczął trener – zaprosiłem cię tutaj, abyś spróbował swoich sił z zawodowcem twojej wagi. Jeśli sprawdzisz się, będziesz trenował u mnie, jeśli dojdziesz do wniosku, że to nie dla ciebie, odejdziesz. Co ty na to?
– OK. – W ogóle się nie zastanawiał.
Miał wszystkiego dosyć. Był zły na cały świat, ale przede wszystkim na siebie, ponieważ zawalał ostatnio wszystko. Jeśli dostanie kontrolowany przez trenera łomot od lepszego, to może się odrodzi, może zaskoczy i przejmie inicjatywę nad własnym życiem.
– Trenerze – ubierał ochraniacz tułowia i krocza – ale to faktycznie zawodnik zawodowy, czy tylko mnie pan podpuszcza?
Trener podszedł do niego bliżej.
– To Marek, kiedyś go trenowałem. Aktualnie dostał się do zawodowej grupy i tam ćwiczy. Skoncentruj się, prosiłem go, aby cię oszczędzał, ale zawsze był porywczy.
Rozpoczęła się walka w ringu. Przeciwnicy podchodzili do siebie i wymieniali niegroźne ciosy szczelnie zamknięci za ochraniaczami i kaskami.
W pewnym momencie Klar gongiem przerwał zabawę.
– Uwaga, chłopaki, po gongu macie trzy minuty na udowodnienie tego, kto jest lepszy, a kolejny gong oznacza szatnię. Jeśli ktoś się nie dostosuje, dostanie pałą po grzbiecie! Uwaga!!!
Gong.
Nieznajomy Marek niby wcześniej łagodny i nie zainteresowany walką, teraz rzucił się w stronę Filipa z lewym prostym. Ten jednak wcale się nie przestraszył, odskoczył w lewo i prawym podbródkowym uderzył celnie. Marek stracił kontakt z podłożem i runął na plecy.
Za łatwo poszło.
Cała sala zamilkła. Marek był tutaj pogromcą wszystkich na sali i wzorem do naśladowania.
Podbródkowy nie uszkodził go za bardzo fizycznie, natomiast psychicznie zadziałał na jego ambicje jak ogień na słomę. Marek zapalił się do walki i z nowym impetem ruszył na przeciwnika, który ponoć pierwszy raz przyszedł na salę. Trener prosił o pobłażliwość wobec niego, ale boks to sport dla twardzieli i ktoś zawsze musi wygrywać. Na każdego przychodzi pora.
– Garda, obrona, do góry rękawice!!! – Krzyczał trener do Filipa, widząc atakującego Marka.
Nieznajomy nie potrafił skrócić dystansu. Mimo że byli równi wzrostem, Filip optycznie miał większy zasięg ramion i wyprzedzał ruchy Marka lewym prostym.
Marek przyspieszył. Zdenerwowany, że oddał tylko dwa ciosy na korpus przeciwnika, zastosował kilka zwodów i uników, aby podejść Filipa. Natrafił na lewy prosty i podwójną gardę. Kiedy umieścił na rękawicach i pod łokciem Filipa serię swoich najmocniejszych haków i sierpów, wówczas upadł znów na plecy. Nie widział ciosu i leżąc na deskach wydawało mu się, że pośliznął się lub że Filip go odepchnął.
Trener mokrym ręcznikiem cucił na ringu Marka, a Filip zdejmował ochraniacze.
– Przewróciłem się czy jak? – Marek pytał trenera, siedząc na ringu.
– Dostałeś prawego sierpa, zlekceważyłeś obronę i widzisz.
Pomógł mu wstać. Marek dochodził do siebie.
– Dzięki, że wpadłeś do nas. Filip, pozwól do mnie do biura.
– Widzisz Filip, twardziel Marek zlekceważył cię. Zasugerowałem mu, żeby cię oszczędzał, ale poszedł na całość i masz prezent.
– Naprawdę był mistrzem?
– A ty swoje.
– No, bo myślałem, że tak panu zależy na mnie, że kazał mu pan się podłożyć.
– Nie obrażaj mnie, synu i posłuchaj. Masz talent i spryt, a przede wszystkim szybkość. Moim zdaniem nie powinieneś tego odpuścić. Wiem, że jesteś siatkarzem, ale to, co dzisiaj zrobiłeś, to szczyty.
– Tak pan uważa?
– Tak. Możesz być pewien, że na stu mężczyzn, których przypadkowo zaprosiłbym tutaj dzisiaj, tak jak ciebie, żaden nie odważyłby się wejść na ring i walczyć. Co innego poskakać na skakance czy walić w worek, ale wejść na ring, to już trzeba mieć odwagę i pewność siebie. Ty się nie bałeś, to jest talent. Przemyśl to, jestem tutaj codziennie.
– Ale boks, nie chcę pana obrażać. Okładanie się po gębach nie jest intelektualnie zbyt wymagającym zajęciem. Każdy facet gdzieś to ma w sobie.
– Tym większe szanse na sukces ma taki gość jak ty, myślący – zaskoczył go tym wnioskiem.
Stanęła w progu. Klar wziął jej dłoń i pocałował na pożegnanie.
– Juliusz, czy Filip bardzo pobił tego mężczyznę?
– Właściwie uderzył go tylko raz. Lekarz stwierdził połamanie kilku żeber i krwiak podskórny. Twierdził też, że to niemożliwe, aby taki młody chłopak miał taką siłę.
Zamilkł na moment wpatrując się w jej oczy.
– My jednak pamiętamy Andrzeja z młodości.
Wstrzymał oddech.
– Gdyby ten cios oddał na głowę lub twarz – kontynuował – mógłby go poważnie uszkodzić.
Mówił to głosem autorytatywnym, od lat zajmował się boksem i Dziubińska czuła, że ma rację.
Stał w napięciu, chciał jeszcze dodać jedno zdanie. Obawiał się, że zdanie to może zaboleć lub poruszyć sfery intymne życia rodziny Dziubińskiej, ale musiał to zrobić.
– Filip wyznał, że zaatakował mężczyznę wtedy, gdy wyczuł woń alkoholu.
Dziubińska stała zraniona. Po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Była zrozpaczona i chciała tę rozpacz ukryć przed Juliuszem.
Wyciągnęła z torebki chusteczkę i zakryła nią niemal całą twarz.
– Do widzenia.