Przed drzwiami gabinetu komisarza siedziało dwóch młodych mężczyzn. Byli nienagannie ubrani w garnitury, mimo że upalne słońce rozbierało wszystkich dokoła. Wychodzący z biura Dornik rozpoznał jednego z nich, lecz zabrakło czasu, aby podejść i przywitać się z dawnym kolegą.
Weszli do gabinetu Sadowskiego wprowadzeni przez sekretarkę. Komisarz podniósł głowę znad jakichś papierów.
– Słucham, co panów do mnie sprowadza? – Zaczął.
– Porucznik Wasiak i porucznik Kania z Urzędu Ochrony Państwa z Warszawy – przedstawił ich Wasiak.
– Jeszcze tego mi było potrzeba – burknął pod nosem Imperator. – W czym mogę pomóc?
– Chcemy przeprowadzić nieoficjalne dochodzenie, trochę się tu rozejrzymy i poszperamy. Będziemy wdzięczni za jakieś pomieszczenie, w którym moglibyśmy dokonywać ewentualnych przesłuchań. Oficjalnie nie chcemy pana w to włączać.
– Dziękuję, wasz szef wie o tym?
– Ma do pana dzwonić przed jedenastą.
– Dobrze, a mogę wiedzieć, co to za sprawa wyciągnęła was z łóżek? – Ironizował komisarz.
– Inżynier Wroński i wiceburmistrz małej mieściny Ściernice zginęli w wypadku drogowym. Wroński pracował dla fabryki zbrojeniowej, a razem tym drugim byli w komisji likwidacyjnej rosyjskiej jednostki, która za kilka dni ma być ewakuowana ze Ściernic. Na razie tyle wiemy.
– To niewiele. Są jakieś podstawy, by podejrzewać zamach?
– Mamy zamiar to dopiero ustalić.
– Dobrze, pomożemy wam.
Służąca otworzyła drzwi przed nią stał wysoki mężczyzna ubrany w czarną skórzaną kurtkę.
– Czy jest Tuczapski? – Spytał niepewnie po polsku z akcentem.
– Tak, czy pan był umówiony?
– Johanson – nie odpowiedział na pytanie służącej, tylko wszedł do dużego hallu.
Willa wielkiego hurtownika była imponująca. Składała się z trzech segmentów i zajmowała trzydzieści arów powierzchni. Położona z dala od drogi i ruchu ulicznego sprawiała wrażenie samotnej.
Prowadziła do niej aleja wysadzana drzewami, które przywieziono specjalnie z Holandii. Budynek główny przypominał starofrancuski pałacyk z kilkoma symetrycznie wzniesionymi kolumnami na ganku. Wewnątrz jednak widać było schyłek dwudziestego wieku z najnowszą aparaturą radiową i telewizyjną umieszczoną nawet w hallu. Nowoczesne meble dopasowane wysokością do kondygnacji i kolorem do tapet, obić foteli i okiennych zasłon.
Utrzymanie porządku w tak obszernym domu złożono na barki służącej, która odgrywała tu rolę majordomusa i wynajmowała ludzi do przeprowadzania generalnych sprzątań raz w miesiącu.
– Pan dyrektor przyjmie pana w gabinecie łowieckim – zakomunikowała po powrocie.
Johanson szedł za nią i podziwiał wystrój wnętrz. Wkrótce weszli do dużego pokoju i służąca pozostawiła go samego.
Zajął miejsce przy ogromnym biurku, na którym odlany z brązu strzelec z napiętym do strzału łukiem. Ze ścian spoglądały na niego oczy wypchanych saren, jeleni, dzików i innych zwierząt, których Johanson nie mógł rozpoznać. Jego wzrok spoczął na wbudowanym w ścianie i oszklonym magazynku broni. Zawierało kilka strzelb myśliwskich i pistolety.
Johanson uśmiechnął się do siebie. Nawet nie zauważył, gdy do pokoju wszedł Tuczapski. Dopiero, gdy drzwi trzasnęły, odwrócił się do gospodarza.
– Witam, panie dyrektorze! – Udawał radość ze spotkania.
– Co to ma znaczyć? – Nie ukrywał wzburzenia.
– Nie rozumiem? – Johanson wstał z miejsca.
– Jak to nie rozumiem? Była mowa o ostatnim zadaniu. Ja je wykonałem. Na tym miała się zakończyć nasza znajomość!
– Proszę się nie denerwować…
– Nie będzie mi pan mówił, co mam robić!
Wybuchnął nie na żarty Tuczapski, ale Johanson nie zdążył zareagować, bo do pokoju weszła pani Olimpia.
– Właśnie się dowiedziałem, że mamy miłego gościa. Może byś zaprosił pana na obiad, kochanie? – Uśmiechnęła się filuternie do gościa.
– Zostaw nas samych, moja droga, musimy porozmawiać chwilę w spokoju!
Gdyby Tuczapski zobaczył wyraz twarzy swojej żony i jej spojrzenie w tym momencie zginąłby na miejscu. W jej oczach było tyle wrogości i pogardy, że spaliłaby nimi męża jak papier.
Johanson miał zamiar się przywitać z panią domu, ale gdy postąpił krok, ona już wybiegła obrażona trzaskając mocno drzwiami.
– A więc, panie Johanson, czy jak tam pan się nazywa, nie życzę sobie więcej kontaktów z pana wymyślonym szefem i panem! Czy to jasne?!
– Jak najbardziej – usiadł? – Nie będę pana zanudzał, ale przystąpię od razu do konkretów. Jedna z ciężarówek, które pan wysłał do Bukaresztu odbierze najpierw towar z innego miejsca.
– Załatwiaj pan to sobie z kierowcami!
Tuczapski miał już dosyć tej rozmowy. Jeszcze tak się nigdy nie zdenerwował, aż na cole pojawiły mu się krople potu, które wytarł dłonią.
Johanson tymczasem wyciągnął z kieszeni rewolwer, niklowany browning i wymierzył nim w dyrektora.
– Zagrajmy w otwarte kart. My nie mamy zwyczaju żartować, tu już nie chodzi o wydanie pańskich tajemnic i szwindli, panie Tuczapski. Albo pan wykona moje polecenie, albo moi ludzie zajmą się, powiedzmy na początek tym małym stworzeniem, które przed chwilą wbiegło do tego pokoju.
Dyrektor „Oriona” zbladł momentalnie. Nie wiedział, co się z nim dzieje, to mu się chciało płakać, to znów rozdzierały go fale histerycznego śmiechu.
– Niech pan nie będzie śmieszny, nie mam zamiaru stawiać na szali życia mojej żony… – poddał się zupełnie.
– Jedna z ciężarówek zabierze kilka beczek, poinformuję pana o miejscu i czasie, gdy nadejdzie odpowiedni moment. W każdym razie nie może pan wysłać tych ciężarówek bez mojej zgody.
– Co będzie w tych beczkach? – Nie wiedział, czy się śmiać, czy płakać.
– To dla pana obojętne, powiedzmy, że będzie to olej sojowy.
– Rozumiem…
Tuczapskiemu wszystko już było obojętne byle tylko pozbyć się intruza. Odprowadził Johansona do hallu i wszedł do salonu. Olimpia siedziała tam z miną pochmurną i popijała kawę. Na jego widok poderwała się z kanapy.
– Jak mogłeś tak mnie poniżyć przy tym obcym człowieku?! – Była roztrzęsiona.
– Przepraszam, najdroższa – próbował się tłumaczyć ściskając jej dłoń.
– Nie zbliżaj się do mnie, jesteś podły! Najpierw sam mnie prosisz o pomoc, a potem popędzasz mnie jak pokojówkę!
Nie dawała się udobruchać.
– Zrozum…
– Nie, wiem, nie podoba ci się, że jestem pociągająca i inni mężczyźni nie mogą mi się oprzeć! Wciąż jesteś zazdrosny, panicznie zazdrosny! Nie dziwię się, ten Johanson jest przystojny, blondyn, niebieskie oczy…
– Tak, czysty aryjczyk – wtrącił – jeszcze możesz go dogonić, poszedł pieszo.
– I pójdę!
– Oj, biedna ty jesteś – zamyślił się Tuczapski. – Ciekaw jestem, kto ma być o ciebie zazdrosny, jeżeli nie twój mąż?
– Słowa, słowa, słowa, ciągle tylko mówisz o miłości, a tak naprawdę potrzebujesz mnie tylko do rad, beze mnie…
– Chyba się nie dogadamy – przerwał jej i wyszedł z salonu.
– Nie wychodź, gdy do ciebie mówię!
– Przykro mi, ale muszę.
Tuczapski udał się do gabinetu na górze, lecz idąc zastanawiał się nad swoim stosunkiem do żony. Przypomniała mu się opinia ojca, który twierdził z przekonaniem, że żonę należy od czasu do czasu pogłaskać pasem, bo kobiety lubią być poniżane i karcone. Nigdy tego nie stosował wobec Olimpii, może, dlatego jest tak nieznośna. Kokietka pomyślał i przeraził się tej myśli.
W gabinecie wziął do ręki telefon i wykręcił numer międzypaństwowy. Poprosił o połączenie z Wrocławiem, ale telefonistka twierdziła, że po drugiej stronie nikt nie odbiera słuchawki. Był zdesperowany.
Roxana wyjechała do położonego niedaleko Wrocławia ośrodka letniskowego gdzie wynajmowała pokoik na całe lato. Na adres ośrodka letniskowego otrzymywała korespondencję od łączników z Krakowa i Katowic. W skrzynce pocztowej umieszczonej w futrynie drzwi pokoju znalazła dwie karty pocztowe.
Weszła do mieszkania, przekręciła zamek i rzucając niewielką torebkę plastikową na łóżko, zaczęła się rozbierać. Potem położyła się i sięgnęła po torbę. Wyciągnęła z niej odczynnik i watką przetarła puste miejsca na kartkach pocztowych.
Dla bezpieczeństwa łącznicy stosowali atrament sympatyczny i dodatkowo prosty szyfr. Roxana bez problemów przeczytała zakodowane informacje. Oba były rutynowymi meldunkami i donosiły o stałym pogotowiu, przygotowaniu Grupy Specjalnej.
Obie kartki po przeczytaniu pocięła nożyczkami i umieściła w popielniczce stojącej na niskiej ławie. Gdy płomień objął cały papier, zaniosła popielniczkę do łazienki i jej zawartość wrzuciła do ubikacji.
Podeszła do łóżka i wróciła do łazienki, aby skorzystać z lustra. Stała tak przed nim i zapinała kostium dwuczęściowy, ale nie mogła dać sobie rady z zapięciem górnej części. Zdjęła ją i manipulowała przez chwilę przy metalowym spinaczu. Mimo woli podniosła wzrok i spojrzała w lustro.
Widziała w nim odbicie swojej twarzy i piersi. Dotknęła dłonią prawej piersi i pogładziła ją. Artur zawsze mówił, że są piękne i przy dotyku sprężynujące, jakby były umięśnione.
– Gremliny dotknęła obu i roześmiała się do swego odbicia w lustrze.
Ubrana w strój kąpielowy wyszła na taras, a potem schodkami zeszła na dół do basenu. Kąpało się tam mnóstwo urlopowiczy. Z przyjemnością zamoczyła nogi i wskoczyła do wody.
„Bar Liliput” kipiał życiem jak każdego wieczoru. Inspektor Dornik nie mogąc usiedzieć w komisariacie, przyjechał do baru, by odnaleźć Majora. Przez cały czas czynił starania, ale po recydywiście nie było śladu.
Na ani jedno swoje pytanie nie znalazł odpowiedzi i z tego powodu był w kiepskim humorze. Miał ochotę kogoś pobić. Całe to paskudne dochodzenie nie trzymało się kupy. Brak było linii oparcia. Wyjaśnienie udziału w tym wszystkim Majora mogłoby wykluczyć, chociaż niektóre tezy.
Sprawdzanie śladu arabskiego nie doprowadziło do oczekiwanych efektów. Żaden z obecnie studiujących w kraju obywatel tej narodowości lub tych narodowości nie zbliżył się krytycznej nocy do Wrocławia na kilometr. Turystów Arabskich w Polsce było niewielu, ale zwiedzili Warszawę lub Kraków. Możliwe jednak, że mordercy posługiwali się obcymi paszportami i na granicy nimi wylegitymowani uniknęli wpisów do centralnego komputera.
Tak więc Major pozostawał jedynym jasnym ogniwem sprawy i z jego zeznaniami Dornik wiązał jedyną nadzieję. W ciągu kilku dni nienawiść do tego człowieka zmalała w oczach inspektora. Powoli stawał się symbolem męczeństwa podobnie jak Janowski. Na samą myśl, że mordercy Janowskiego zabili również Majora i zakopali jego zwłoki, po plecach Artura przechodziło mrowienie, nie wiedziałby, co robić dalej.
W Lilipucie nie mógł odnaleźć jednak Bacy, który był jedynym kompetentnym informatorem o przywódcy przestępczego światka. Na domiar złego nie znał ani prawdziwego nazwiska Bacy, ani adresu. Musiał wszystko rozpoczynać od nowa, chociaż niektórzy obecni w barze pamiętali jego twarz.
Z butelką wódki i trzema kieliszkami podszedł do jednego ze stolików. Siedziało przy nim dwóch zarośniętych i brudnych mężczyzn. Za sam wygląd Dornik dałby im po pięć lat.
– Można z wami wypić? – Pytał bez wahania w głosie.
Tamci spojrzeli na butelkę i po sobie.
– Czemu nie, powiedział pierwszy.
Inspektor odkręcił butelkę i nalał po kieliszku. Wypili szybko i w mgnieniu oka napełnił po raz drugi. Znowu wypili w milczeniu, aż smak czystej wódki wykrzywił Arturowi twarz.
– Oby nam się! – Wypili trzeci kieliszek.
– Mów mi Długi – podał mu rękę mężczyzna po lewej stronie.
– Jest robota, ale można ładnie pokiblować – fantazjował na poczekaniu inspektor.
Znowu wychylili po kieliszku.
– To dla nas drobiazg, gadaj – wymamrotał Długi.
– Potrzebujemy jeszcze dwóch, idziemy razem z Majorem.
– Ile dla nas?
– Po sześć, może więcej.
– Jaka robota?
– Kasy, nic więcej nie powiem. Major polecił skaptować dwóch i odszukać Bacę.
Obaj jego koledzy parsknęli śmiechem.
– Czego, nie podoba się?! – Dornik nie rozumiał ich śmiechu.
– Jakieś dwie godziny temu zgarnęli Bacę, przyjechali po niego z całą procesją, dwoma samochodami.
– Za co? – Udawał ciekawego.
– Ponoć znowu dopadł jakąś straszną staruszkę, która zamiast być cicho, wypaplała władzy, chociaż ponoć miała z nim dobrze…
Nowa fala śmiechu wybuchła przy stoliku, ale inspektor nie tracił czasu i szybko wybiegł stamtąd.
Borucki zauważył zdenerwowanie swego nowego szefa i ruszył szybciej niż zazwyczaj. W mgnieniu oka znaleźli się na komendzie i Artur wbiegł do dyżurki. Rozgorączkowany nie czuł wcale wypitego alkoholu. Polecił oficerowi sprawdzić natychmiast komisariat, w którym przebywa Baca.
Nie wiadomo, z jakiej przyczyny, ale w komisariacie numer dwadzieścia trzy nie chciano mu zezwolić na widzenie się z zatrzymanym. Połączył się z Sadowskim, który mimo późnej pory jeszcze pracował, zresztą od kilku dni w ogóle nie opuszczał swego gabinetu. Wreszcie otworzono przed Dornikiem celę numer czternaście aresztu śledczego.
Artur szykował jednak przed wejściem tam nową scenę do zagrania.
Leżący na deskach pryczy Baca, przebudził się z drzemki i otworzył oczy. Rzucił spojrzenie dość mętne i podnosząc się z pryczy szczegółowo oglądał nowego towarzysza niedoli. Wreszcie przypomniał mu się młody handlarz broni spod Liliputa.
Dornik też mu się przyglądał w milczeniu, aż nagle rzucił się na niego z pięściami.
– A więc to ty mnie wysypałeś, śmierdzielu?! Rozwalę ci tą przeklętą gębę!
– Coś ty, oszalałeś czy co? – Bronił się Baca, który dopiero teraz zrozumiał, że współwięzień oskarża go o wsypę.
Inspektor zamachnął się kilkakrotnie w powietrzu, ale jego razy nie trafiły w cel. Udawał, że ochłonął, usiadł na drugiej pryczy i wziął twarz w obie dłonie.
– Jak powiem o tym Majorowi, to już on z tobą zatańczy, zniszczy cię, rozumiesz?!
Baca zbladł, wiedział, co oznacza podejrzanie o wsypę. Bał się tym bardziej, że groziła mu odsiadka, a Major miał wszędzie swoich zwolenników.
– Ja nic nie wiem! Jak chcesz wiedzieć, to jeszcze mnie nawet nie przesłuchiwali, to jak mogłem sypnąć?!
– To może Major, co?
– On by nigdy nie poszedł z mendami na układy!
– Co ty tam możesz wiedzieć, nawet nie wiesz, gdzie on teraz jest.
– Pewnie się gdzieś zaszył przed skokiem.
– Przed jakim skokiem?
– A bo ja wiem? Wszyscy się uparli i wmawiają we mnie, że jestem kumplem Majora, a ja go widziałem ostatnio kilka razy przy piwie i nic więcej.
Dornik zorientował się, że Baca mówi prawdę i uważał, iż dalsze udawanie i wypytywanie nie ma sensu. Rzucił się tym razem i bił otwartymi dłońmi w metalowe pokrycie drzwi celi.
– Mordercy, faszyści, komuniści, bandyci! – Krzyczał.
Po krótkiej chwili otworzyły się drzwi i do celi wszedł strażnik. Wykręcił lekko ramię Arturowi i wyprowadził go.
– I jak wyszło? – Zapytał Dornik za zewnątrz.
– Nieźle mnie pan przestraszył.
Wizyta w celi pogorszyła tylko samopoczucie inspektora. Teraz już zupełnie nie wiedział, co ma począć, jak dalej prowadzić dochodzenie.