Późną nocą Artur skończył pracę nad badaniem akt spraw prowadzonych przez Janowskiego. Wypisał sobie na kartce kilka nazwisk i adresów recydywistów, z którymi kolego miał do czynienia, a którzy odsiedziawszy swe wyroki, mogli chcieć dokonać zemsty na nim i Arturze. Odnalazł cztery nazwiska zwolnionych warunkowo, więc jeżeli ktoś ma ochotę się mścić, to właśnie oni.
Postanowił działać natychmiast. Wziął z szafki kluczyki od samochodu i ruszył w stronę drzwi. Dopiero chwytając za klamkę uzmysłowił sobie, że jego fiata już dawno sprzątnięto z parkingu, a raczej to, co po nim zostało. Wrócił do telefonu z zamiarem skorzystania z toyoty Aliny, ale przypomniał sobie również, że jego dziewczynie był potrzebny samochód. Zdaje się, że miał jechać do Krakowa.
Przystanął na chwilę, aby zebrać myśli. Coś za dużo ostatnio popełniał błędów. Zawodziła go pamięć i czuł się wewnętrznie rozbity. Należało włożyć w działanie więcej starań i koncentracji.
Wykręcił numer centrali komisariatu.
– Z oficerem dyżurnym – poprosił, gdy usłyszał miły głos telefonistki. – Andrzej? Czołem, mówi Artur, mógłbyś przysłać po mnie kogoś?
– Chwileczkę – usłyszał w odpowiedzi. – Możesz zejść na dół, czerwony polonez bez oznakowań.
– Są na dole? – Zdziwił się. – Dzięki!
W porannej prasie ukazała się informacja, że na parkingu przed domem inspektora wybuchł samochód i zginął w płomieniach mężczyzna. Bliższych danych nie podano, toteż zamachowcy mogli przypuszczać, że dobrze wykonali swoje zadanie. Mimo wszystko Sadowski kazał obserwować mieszkanie Dornika przez dwadzieścia cztery godziny.
Artur czuł się tym w pewien sposób dowartościowany. Zszedł po schodach i od razu skierował się do czerwonego poloneza z anteną nadawczą na środku dachu.
– Samotny? – Spytał żartobliwie siedzącego policjanta.
– Sierżant Borucki, już niesamotny, panie inspektorze. Dokąd jedziemy?
– Krakowska trzydzieści osiem.
Borucki zorientował się od razu, że nie jest to adres żadnego z komisariatów, więc musiał to być adres jakiegoś świadka lub podejrzanego, którego inspektor miał ochotę przesłuchać.
– Tak po nocy, panie inspektorze? – Zdziwił się.
Dornik zrozumiał treść zawartą między wyrazami pytania.
– Tak, to najlepsza pora do omówienia prawdy, nie czytał pan Rybakowa?
Kierowca uśmiechnął się, ale momentalnie spoważniał, gdy Artur wyciągnął swój pistolet P64 i dokładnie sprawdził zawartość magazynka. Wsadził go do kabury pod pachą, następnie wydobył z kieszeni kurtki pojemnik z gazem obezwładniającym i również sprawdził, czy aerozol zadziała wystawiając rękę przez okno.
– Dobra, żeby wszystko było jasne – wyjaśniał sierżantowi. – Jerzy Michalik, ksywa Rzeźnik, lat 48, wielokrotnie karany. Ostatnio na podstawie zeznań pary detektywów Janowski – Dornik. Przyłapany na gwałcie, większe grzechy odpadły z braku dowodów.
– Ma pan nakaz? – Borucki przestraszył się.
– Mam – odpowiedział Dornik, podniósł przy tym do góry zaciśnięta pięść.
Zadanie pytania wydały się sierżantowi głupie w tej chwili poczuł do inspektora sympatie i szacunek.
Dojechali do Krakowskiej i inspektor wysiadł z wozu.
– Pan zostanie i ubezpiecza – rzucił do Boruckiego, który właśnie wysiadał.
– Mogę się przydać.
– Nie teraz! – Zabrzmiało jak rozkaz.
Dornik wyszedł na klatkę schodową. Było zupełnie ciemno. Z góry dochodziły do jego uszu odgłosy awantury. Zauważywszy na późną godzinę, były to oznaki dość zło wróżebne, ale dla tej ulicy normalne.
Artur wszedł na drugie piętro. Numer sześć na drzwiach widoczny był w blasku promieni księżyca padających przez małe okno. Słyszał hałas popijawy i kroki chodzących po mieszkaniu lokatorów.
Zapukał. Nikt nie podszedł otworzyć drzwi, ale i odgłosy popijawy nie umilkły. Ponowił, więc pukanie, lecz tym razem zrobił to celowo przesadnie.
Wśród hałasu zabawy usłyszał szelest odmykanego zamka. Drzwi otworzyły się i w progu stanął mężczyzna. Artur rozpoznał w nim Michalika.
– Czego tak walisz, do kur…
Recydywista nie zdążył dokończyć przekleństwa, bo szarpnęły go za koszulę potężne ręce i przeciągając przez próg mieszkania, rzuciły na naprzeciwległą ścianę?· Dornik wykręcił mu rękę, aż by więzień zajęczał z bólu.
– Co jest, Jezus Maria?! – Czuć było od niego alkohol.
– Dalej, naprzód! – Zasyczał głos Artura.
Inspektor sprowadził przestępcę na dół, ale zamiast na dwór, popchał go w kierunku piwnicy.
– Co jest, na litość…
– Stul gębę! – Zagroził policjant.
Wprowadził go do piwnicy i mocno przycisnął twarz do ściany.
– Żyłeś jak śmieć i zdechniesz jak śmieć! – Zdecydował Artur i sam się zdziwił własnej nienawiści do Michalika.
Inspektor nie miał żadnych złudzeń, co do niewinności przyciśniętego do ściany przestępcy, ale mimo to koniecznie musiał się czegoś od niego dowiedzieć. Nie miał pojęcia, czego, nie wiedział, o co pytać, lecz musiała to być choćby najmniejsza nitka, po której doszedłby do morderców Janowskiego.
Ośmielał go przy tym brutalnym postępowaniem fakt, że pijany mężczyzna należał do grupy ludzi, z których wywodzili się mordercy zabitego kolegi.
Przyłożył mu nóż.
– Ale za co, panie inspektorze? – Głos Michalika zmienił się w błaganie.
– Pamiętasz Janowskiego? – To było raczej stwierdzenie niż pytanie.
– Ja nie mam z tym nic wspólnego!
– To może wiesz, kto ma?
– Nie, nie wiem…
Dornik prawie złamał mu rękę.
– Major…
Inspektor zwolnił uścisk.
– Jaki Major?
– Major powiedział, że to nikt z naszych.
– Kto to taki?
– Major, on wszystko wie.
– Nazwisko?
– Marian Sikora, plac Alberta 89.
– Dobry z ciebie człowiek. A gdzie go można znaleźć?
– Baca wie, Jezus Maria! – Dornik uderzył go
– Kręcisz coś, a gdzie znajdę Bacę?
– „Bar Liliput”
– Nazwisko Bacy?
– Nie wiem, na litość boską, nie wiem – rozpłakał się.
– Masz szczęście, że jestem w dobrym humorze.
Inspektor zostawił otrzeźwiałego z bólu przestępcę i spokojnie wyszedł z piwnicy. Usiadł obok Boruckiego i zaciągnął się świeżym powietrzem.
– Zna pan „Bar Liliput”?
– Tak, ale otwierają go chyba o dziewiątej rano – Borucki wcisnął bieg i samochód ruszył. – Jest tam bilard i gry komputerowe.
– Dobrze, zjemy tam śniadanie rano, teraz plac Alberta.
Do biura przyszedł kapitan Sojka. Przyniósł ze sobą ekspertyzy z laboratorium balistyki i kryminologii. Nie były zbyt obfite w rewelację, ale teraz kapitana zainteresowały stojące nieopodal buty.
Podszedł do okna i uchylając je, strącił z parapetu doniczkę.
– Niech żyje zgrabność! – Zareagował rozbudzony i roześmiany Dornik leżący na dmuchanym materacu.
– A co ty tu robisz?
– Chyba to samo, co i pan, interesują mnie wyniki analiz laboratoryjnych.
– A więc to twoje buty stoją przy biurku?
– Widać od razu duszę policjanta! – Roześmiał się znowu.
– Jeśli chcesz się wszystkiego dowiedzieć, to chodź ze mną do Imperatora, nie będę się powtarzał dwa razy.
Dornik szybko wzuwał buty i obmywał przy kranie twarz. Potem podszedł do szafki i wyciągnął przybory do golenia i mycia zębów. Sojka ze stoickim spokojem przyglądał się tym wszystkim czynnościom, zapominając całkowicie o rozbitej przed chwilą doniczce.
Po jakimś czasie zjawili się pod drzwiami gabinetu komisarza. Sadowski czekał już na nich.
– Siadajcie i mówcie, najpierw kapitan, proszę.
– Podczas ponownej pracy szperaczy znaleziono na chodniku przed domem Janowskiego dwa włosy. Badania wykazuję, że pochodzą one z głowy człowieka o innej niż nasza karnacja skóry, to znaczy prawdopodobnie chodzi tu o jakiegoś Araba.
– Czy Janowski utrzymywał kontakty z ludźmi o takim kolorze skóry? – Pytanie to komisarz skierował do Dornika.
– Absolutnie, to wykluczone.
– A więc można przypuszczać, że mordercy nie byli Polakami ani Europejczykami. A co z bronią?
– Badania balistyczne wykazują, że chodzi tu o broń wyprodukowaną w prywatnym zakładzie, nielegalnie. Kaliber siedem i pół, takich pistoletów nikt nie robi. Ciekawe jest to, że nasi specjaliści twierdzą, iż parametry techniczne tej broni są prawie idealne, a więc wyprodukował je specjalista. Badania pocisków potwierdzają, że były dwa pistolety i oba wykorzystano przy bandyckim napadzie. To wszystko, panie komisarzu. Co do samochodu Dornika, to badania potwierdziły przypuszczenia. Eksplozja nastąpiła na skutek wmontowanej bomby. Po włożeniu do stacyjki kluczyka.
– A więc nowy ślad, to nawet lepiej, tylko, że to nie ułatwia sprawy. Co prawda nie ma w Polsce aż tak wielu Arabów, żebyśmy nie mogli ich sprawdzić, ale wykraczałoby to poza nasze kompetencje. Musielibyśmy powiadomić Urząd Ochrony Państwa i przekazać im sprawę. Może jednak da się tego uniknąć. Dobrze, a teraz inspektor Dornik.
– Ja? – Zdziwił się.
– Czekam na efekty pańskiego nocnego dochodzenia.
– Przepraszam, panie komisarzu. Odnalazłem trzech zbrodniarzy, którzy mogliby mieć do mnie i do Janowskiego pretensje. Razem wsadziliśmy ich i teraz są na warunkowych zwolnieniach. Sprawdziłem ich tej nocy. Niestety, wszystkich uznałem za niezdolnych do popełnienia tego czynu, zanim jeszcze usłyszałem wyniki i nowe rzeczy przedstawione tu przez kapitana Sojkę. Jednak wpadłem na trop kogoś w rodzaju ojca chrzestnego całego chuligańskiego świata. Jest nim Marian Sikora alias Major, lat pięćdziesiąt cztery, z których większość odsiedział w więzieniu. Mam jego adres, sprawdzałem go również, ale bez efektu.
– Chce pan nadal iść tym śladem?
– Recydywiści twierdzą, że gdyby zbrodni na Janowskim dopuścił się ktoś z naszych bandziorów, to Major wiedziałby o tym. Użyta broń wskazuje na fakt istnienia jakiejś nowej bandy lub gangu, ale być może mają oni jakieś znajomości z bandą Majora. Może kierowcą lub współsprawcą był właśnie ktoś z naszych starych znajomych. Myślę, że dobrze przyparty do muru Major pomógłby mi odnaleźć tych ludzi.
– Dobrze. Kapitan zajmie się sprawdzaniem śladu arabskiego. Czy coś wiadomo na temat pojazdu, którym poruszali się mordercy?
– Niestety panie komisarzu.
Narada w gabinecie komisarza zakończyła się, Dornik wsiadł do czerwonego poloneza i ruszył na poszukiwanie Majora.
„Bar Liliput” stał na rogu Kośnego i Norwida wciśnięty pomiędzy starą kamienicę i trzypiętrowy świeżo otynkowany blok. Spokojni mieszkańcy owych budynków od dawna pisali protesty do władz dzielnicy, prosili o inną lokalizację baru czynnego do późnej nocy. Bali się wychodzących stamtąd mężczyzn bez względu na porę dnia. Apele nie dawały jednak rezultatów, lokal dawał wielkie dochody.
W porannych godzinach bar odwiedzali stali bywalcy, w większości bezrobotni. Było też wśród nich wielu przestępców szukających kontaktów w celu złapania się na jakąś akcję rabunkową czy skok. Reprezentowali grupę społeczną zwaną potocznie marginesem.
Siedząc przy piwie, całymi dniami chwalili się swymi barwnymi życiorysami więziennymi. Byli też jednak tacy, których trudno było wciągnąć w jakąkolwiek dyskusję. Należał do takich ludzi niewysoki mężczyzna o wątłej budowie ciała. Nosił przezwisko Baca, wszyscy tak się do niego zwracali, chociaż nie znali rodowodu tego góralskiego pseudonimu.
Mówiło się, że Baca może wiele, ponieważ jest zaufanym samego Majora, jednego z największych bandytów Wrocławia. Stąd też wywodził się szacunek i zaufanie, jakim darzono go w tej dzielnicy, nie mówiąc o „Barze Liliput”.
Dornik wiedział, dokąd jedzie, nie miał jednak pojęcia, że „Liliput” to bar dzierżony przez „mocnych” ludzi.
– Radziłbym teraz sprawdzić broń, panie inspektorze – odezwał się Borucki.
– Chyba nie będzie potrzebny?
– No, nie wiem, ale spotka pan tam pełno recydywy i może któryś pana rozpozna. Można łatwo zarobić brzytwą lub nożem, dlatego radzę uważać, mimo że wygląda pan na niezłego zawodnika ciężkiej wagi. Pańska kurtka pewnie im się nie spodoba. Radzę ją zdjąć.
– Tak pan uważa? – Zainteresował się Dornik.
– Tak, panie inspektorze.
Dornik nie miał żadnych kompleksów przed osiłkami spod ciemnej gwiazdy. Uświadamiał sobie, że lubi się bić. Nie był jednak w walce do końca uczciwy, bo oprócz warunków fizycznych posiadał wysoki stopień wtajemniczenia w sztuce walki, którego nie mieli rywale. Byli zazwyczaj odważni tylko w grupie, a często ich siła polegała jedynie na dobieraniu odpowiednich wyrazów, mimiki i gestów. Z takim przeciwnikiem jak Artur nie mieli żadnych szans.
– W takim razie niech pani nie jedzie na Kośnego, ale zatrzyma się trochę bliżej. Jeśli zobaczę, że wysiadam z takiego samochodu, nie będę miał szans zamienić z Bacą ani jednego słowa, a po to tu właściwie jestem.
– Tak trzymać! – Roześmiał się kierowca.
Dornik ściągnął kurtkę i rzucił ją na tylne siedzenie, na którym leżała czarna foliowa torba. Zastanawiał się przez chwilę i w końcu sięgnął po nią. Włożył do niej P64, zdjął z ramienia kaburę i odłożył za siebie.
Pewnym krokiem wszedł samotnie do baru, rozkazując wcześniej Boruckiemu trzymać włączony silnik.
W nos i oczy uderzyła go fala śmierdzących oparów dymu nikotynowego, Podszedł do jednego ze stolików, usiadł na krześle i położył czarną torbę na zabrudzony obrus. Bacznie obserwował obecnych, gdy nagle znalazł, kogo szukał.
– Baca, chodź zagrać z nami! – Zawołał jeden z bilardzistów.
Na jego zawołanie odpowiedział wątły mężczyzna, który wstał od sąsiedniego stolika i podszedł do grających.
Dornik przypatrywał mu się dokładnie z daleka. Zamówił kawę i myślał nad sposobem zwabienia go do swojego stolika. Nie chciał postępować jak zeszłej nocy ze znajomymi bandziorami. Pragnął wykorzystać swoją przewagę intelektualną. I w wyobraźni miał już plan wyciągnięcia od Bacy informacji, gdy z zamyślenia wyrwał go jakiś mocno przepity głos.
– Dajno na piwo! – Zażądał mężczyzna stojący naprzeciwko jego krzesła.
– Major ci zaraz postawi! – Rzekł głośniej spoglądając na zegarek.
Wszyscy obecni usłyszeli widocznie magiczną ksywę Majora, bo w barze zaległa cisza.
– Dajno! – Powtórzył zarośnięty człowiek zjadając przy tym „j”.
Artur widząc, że nie został dobrze zrozumiany, poderwał się z miejsca i szybkim ciosem wyprostowanej ręki uderzył interlokutora. Ten nawet nie zdążył podnieść dłoni, aby się zasłonić i runął z hałasem na podłogę.
Jego koledzy wstali z krzeseł i zanosiło się na lincz. Już się do niego zbliżali napastnicy, ale zamieszanie przerwał wydany przez Bacę rozkaz.
– Zostawcie go, muszę z nim najpierw pogadać!
Usiadł przy stoliku inspektora, jego ludzie stali gotowi do ataku.
– Czego chcesz od Majora? – Nie owijał w bawełnę.
– Mam do niego interes – blefował Dornik.
– Jaki?
– Jak chcesz, to sam zobacz – podsunął mu plastikową torbę.
Baca zajrzał do środka i oczy mu się zaiskrzyły. Wsunął do torby rękę i z uznaniem dotykał broni.
– Barman, dwa piwa! – Zadysponował.