Walter jadł śniadanie z wiceburmistrzem Ściernic. Za godzinę mieli udać się do ratusza na posiedzenie rady likwidacyjnej jednostki. Będą tam obecni przedstawiciele dowództwa radzieckiego garnizonu z pułkownikiem Kofarem na czele.
Punkt pierwszy obrad przewidywał raport o stanie budynków mieszkalnych i gospodarczych pozostawionych do dyspozycji władz miasta. Nowi polscy lokatorzy zasiedlają mieszkania radzieckiej kadry w dwa miesiące po ich opuszczeni przez wojskowych. Cały ich życiowy dorobek został już odesłany do kraju. W jednostce pozostawały resztki sprzętu strzeleckiego i amunicja.
Wroński miał zamiar dowiedzieć się czegoś o ewentualnych zmianach w jednostce od wiceburmistrza. Bywał tu już kilka razy, ale zawsze jego wizyty łączone były z dyskusjami nad sposobem rozdziału stałego majątku i korzyści lub stratach wynikających z ewakuacji wojska dla małego przecież miasta. Rozmawiał o kosztach włożonych w remonty i założenia nowej linii autobusowej łączącej miasto z koszarami.
W rzeczywistości Wroński był na terenie koszar tylko jeden raz, kiedy przed rokiem agencja zleciła mu rozpoznanie bazy. Ciekaw był, co na jej temat ma do powiedzenia gość przy stole.
– To mówi pan, że w jednostce wszystko po staremu? – Zachęcał do rozmowy.
– Tak, z grubsza rzecz biorąc można by tak sądzić, ale powiem panu w zaufaniu, że oni muszą coś kombinować.
Wiceburmistrz z wielkim zaangażowaniem przełykał kęsy bułki z szynką. Na jego łysej głowie pojawiły się kropelki potu, które wycierał od czasu do czasu trzymając w lewej ręce chusteczkę.
Był to mężczyzna w sile wieku o otyłej nadmiernie sylwetce. Gdy zaczynał karierę, jako sekretarz partyjny, był młody i przystojny. Reformatorskie poglądy nie dały mu szans na długoletni staż.
Popijał kakao i jadł drożdżowy placek, a Wroński przyglądał mu się z ciekawością.
– To znaczy, że o czymś nie mówią? – Zainteresował się Walter.
– Nie mam pojęcia. Byłem u nich przedwczoraj i zauważyłem dziwne zmiany.
– Na czym one polegają? – Wroński udawał obojętność.
– Niby, wie pan, nic takiego, ale tam, gdzie tydzień temu stał jeden wartownik, przedwczoraj stało dwóch. Czego oni mogą pilnować teraz, przecież cały majątek już wywieźli?
– Pozostało jeszcze trochę broni.
– E, broń i tak mają pochowaną, z resztą komu ona tu potrzebna. Wszystko, co najlepsze, mają podobno w Niemczech, to znaczy mieli. Rozumie się, pierwsza linia ewentualnego frontu i świat patrzy. Pilnują też budynków mieszkalnych.
– Dwaj sowieccy oficerowie gadali sobie na palarni, akurat przechodziłem obok, jeden do drugiego szeptał coś o rakietach taktycznych ziemia – ziemia, mówili, że pojawiły się w koszarach nowe skrzynie. Ja tam się na tym nie znam, ale dziwiło mnie, że mówią o tym tajemnicy, przecież to ich sprawa.
Kontynuowanie rozmowy Walter uznał za bezcelowe. Początkowo mrukliwy konserwator okazał się nazbyt wylewny, ale nie miał nic ciekawego do powiedzenia. Chociaż wiadomość o podwojeniu czujności i jakichś skrzyniach nowej broni można umieścić w raporcie.
Mimo wszystko inżynier nie potrafił zrozumieć wzrostu zainteresowania agencji radziecką bazą. Po co CIA plany koszar jednostki, która w niedługim czasie ulegnie likwidacji. Przecież mają tam jego ostatnie plany bazy. Teraz żądają jeszcze zwrócić baczną uwagę na rozmieszczenie ewakuowanych skrzyń z bronią.
W kawiarence na krakowskim rynku siedziała piękna dziewczyna. Nie było mężczyzny, który przeszedłby obok niej i ukradkiem nie rzucił choć na nią spojrzenia. Miała zwykłe jasnoniebieskie dżinsy i bawełnianą koszulkę w odcieniu fioletu. Spod niej widoczne były rysy piersi i sutek.
Jasne włosy upięte do tyłu odkrywały jej opaloną długą szyję i twarz. Pełne usta i delikatna cera wabiły swoją świeżością. Lekko rozstawione nogi i zarzucona na oparcie ręka podkreślały jakąś wewnętrzną łagodność charakteru.
Wypiła kawę i patrzyła na leżącą przed nią gazetę, gdy do jej stolika podszedł mężczyzna.
– Przepraszam, nie mogłaby pani zamienić się ze mną stolikiem? – Grzecznie zapytał
– Niestety – machinalnie odrzekła dziewczyna.
– Chciałbym popatrzeć na ołtarz Matejki – dodał.
– A może na „Panoramę Racławicką” przy okazji?
– „Panoramę” mam już za sobą.
Blondynka wstała i oboje wyszli z kawiarni. Przeszli przez rynek i znaleźli się pod sukiennicami. Tu byli bezpieczni.
– Jakie zadanie? – Zapytał bez wstępu.
– Za tydzień odchodzi transport radzieckiego wojska ze Ściernic koło Wrocławia. Jego trasa kolejowa prowadzi przez Katowice i Kraków, tylko na tych stacjach się zatrzyma. Interesują nas skrzynie, które opuszczają ten transport, może ich być najmniej cztery. Chcemy znać dalsze ich losy.
– Rozumiem.
– Na razie macie obserwować porty lotnicze i stacje przeładunkowe, meldować o cywilach próbujących wejść w kontakty z urzędnikami zajmującymi się w wyznaczonych miejscach przeładunkiem towarów.
Roxana nie skończyła jeszcze wydawania poleceń, ale następne z nich wymagało głębokiego przemyślenia. Zastanawiała się nad nim przez całą drogę do Krakowa. W końcu jednak było ryzykowne.
– Przygotować do działania Grupę Specjalna – zdecydowała.
Współrozmówca spojrzał na nią podejrzanie.
– To wszystko?
– Kontakty kierować na rezydenturę we Wrocławiu.
– To nie do Warszawy?
Zatrzymała się i spojrzała w zarośla. Zza odchylonych gałęzi patrzyły na nią błagalnie oczy mężczyzny. Na piersiach miał wielką czerwoną plamę krwi. Lewy policzek cały podrapany.
– Co panu się stało? Jezus Maria, ale pana urządzili?!
Kobieta nie miała pojęcia, co się stało, ale na pierwszy rzut oka widać było, że mężczyznę mocno poturbowano. Napastników musiało być więcej, gdyż leżąc wyglądał na olbrzyma, którego powaliło stado wilków.
Schyliła się nad nim i pomogła mu wstać, ale był za słaby.
– Nie może pan wstać?
– Nie, chyba za dużo krwi wyciekło mi z bebechów! – Skrzywił się.
– To niech pan leży, niech się pan nie rusza, pobiegnę po pomoc.
Zamiast jednak od razu udać się do szpitala i poinformować pogotowie ratunkowe zatrzymała się przed komisariatem. Rany olbrzyma wydały się jej groźne, ale tatuaże na rękach i sposób mówienia trochę ją zaskoczył. Podobnie jego odstraszające spojrzenie. W jego oczach nie było pokory i bólu, ale wściekłości i chęć mordu.
Tak, to tego sposobu patrzenia się przestraszyła, nie ludzi, którzy wyrządzili mu krzywdę, lecz przeciwnie, jego.
Dopiero po jakimś czasie przyjechała karetka pogotowia. Lekarz stwierdził kłute rany brzucha i duży upływ krwi. Pacjent mimo to był przytomny, na czynności sanitariuszy patrzył z nienawiścią.
Po przewiezieniu do rejonowego szpitala dokonano operacji otwarcia jamy brzusznej i zatamowania krwotoku wewnętrznego. Pozszywanego pacjenta odwieziono na salę pooperacyjną po trzech godzinach. Podano mu kroplówkę i krew. Chory był nieprzytomny.
– Jak tam operacja? – Internista, który przywiózł pacjenta, ciekaw był wyników działań chirurgów.
– Nie wiem, jakim cudem on jeszcze żyje – opowiadał chirurg. – Inny na jego miejscu dawno by zmarł. Zdaje się, że rany zostały zadane wczoraj. Nie rozumiem, dlaczego on się nie wykrwawił do końca?
– Pewnie musi z kimś wyrównać porachunki albo zmienić testament!
Roześmiali się obaj. Do pokoju weszła siostra oddziałowa.
– Siostro – zwrócił się do niej internista – trzeba powiadomić komisariat o całym zdarzeniu.
– Zrobiłam to przed chwilą, powinni tu zaraz kogoś przysłać.
Podczas wieczornego obchodu lekarz dyżurny wyczuł u operowanego regularne tętno i niskie ciśnienie. Jego stan dawał nadzieję na poprawę.
Przybyły do szpitala policjanci nie dowiedzieli się niczego od operowanego odjechali z kwitkiem, pacjent był nadal nieprzytomny.
– Panie dyrektorze, pańska żona czeka na pana – odezwał się głos w interkomie na biurku Tuczapskiego.
– Dziękuję – poderwał się z fotela i podszedł do drzwi.
– Dzień dobry, kochanie, ależ dziś upał – przywitała go żona.
Weszła do gabinetu i usiadła przy szklanym stoliku. Włosy miała spięte w koku, ubrana była w gustowny kostium z krótką spódniczką. Siadając, założyła nogę na nogę odsłaniając kolana i opalone nogi. Tuczępskiemu na ten widok zrobiło się przyjemniej, nie znosił, gdy chodziła w spodniach.
Położyła na stoliku torebkę i ściągnęła okulary przeciwsłoneczne. Ich oprawka była czarna i zrobiona na kształt skrzydeł motyla. Zasłaniały połowę twarzy, której Oliwia nie musiała się wstydzić, gdyż posiadała regularne rysy i ładny nosek. Niestety, znajdowało się na nim kilka piegów i Tuczapska od lat uznawała je za swoich wrogów numer jeden.
– Jak ci się podobają moje nowe okulary?
– Dobrze wiesz, że szaleje za tobą – dotknął jej dłoni.
– Ty znowu swoje, pytałam o okulary?! – Skarciła go.
Cierpiała na typową chorobę kobiecą, próżność. Takich sloganów, jak kocham się, szaleje za tobą, nie brała pod uwagę. Czuła ich przesyt, bo mąż dawał jej odczuć, że zawierają prawdę. Robił dla niej dosłownie wszystko, dlatego zawsze kaprysiła.
Oliwia była jedyną osobą, której ufał i zwierzał się ze wszystkiego. Była między nimi różnica w wykształceniu. Tupaczewski ukończył studia ekonomiczne i był ekspertem od marketingu. Oliwia przerwała edukację na maturze, którą zdała z wielkim i problemami. Przechodziła z rodziny bez tradycji i szacunku do książek. Jej matka pozostawiła ją i jeszcze dwie siostry, jako małe dzieci i odeszła od męża. On z kolei często lubił wypić i sąd pozbawił go praw rodzicielskich. Wychowała je ciotka, która mimo wszystko traktowała dzieci brata jak baloniarze balast.
Mimo intelektualnych różnic Tuczapski nigdy nie dawał jej odczuć swej wyższości. Gotowe projekty działań finansowych przedstawił jej w taki sposób, że zawsze doradzała mu po jego myśli. Chwalił ją wówczas za jej inteligencję i mądrość, a ona nigdy się nie domyślała, że mąż nią manipuluje dla korzyści obojga. Robił to z miłości.
Oliwii jednak wydawało się, że jest mężowi niezbędna do prowadzenia firmy i nie miał zamiaru wyprowadzić żony z błędu. Zakochał się w niej jako student, gdy byli wychowawcami dzieci na obozie harcerskim. Pewnego razu pomogła mu umyć menażkę i przy wykonaniu tej czynności wydała mu się naturalna i piękna, inna od koleżanek ze studiów, że obdarzył ją uczuciem trwałym i ten stan nie zmieniał się od lat.
Uklęknął przy jej fotelu i pocałował ją w kolano.
– Masz jakieś problemy, mój drogi? – Zapytała wyniośle.
– Tak – zamyślił się i wstał.
– Widzę, że niezbędna ci jest moja pomoc.
– Ty cała jesteś mi potrzebna – zażartował.
– Powtarzasz się. O co właściwie chodzi?
– O Szweda, Johanson znów był u mnie – zmartwił się.
– Może jeszcze przyjdzie, mam ochotę go poznać? – Zainteresował się.
– Pewnie by ci się spodobał.
– W końcu to twój wspólnik – obraziła się.
– Nawet nie wiem, czy on rzeczywiście się tak nazywa i czy ten cały mój wspólnik istnieje.
– Nie możesz być taki podejrzliwy, kochanie.
– Zapominasz, że parę tygodni temu przyszedł do mnie i ni mniej ni więcej zaczął mnie szantażować. Nie mogłem się nie zgodzić, ujawniłby sprawę handlu alkoholem. Każe mi wypłacać wielkie sumy jakimś spółkom, które najprawdopodobniej nie istnieją. To przykrywka grubych szwindli. Teraz zażądał, abym wysłał co drugi dzień ciężarówki do Rumunii.
– Po co?
– No właśnie, po co? Po to tylko, aby tam jechały, aby wywołać wrażenie regularnych dostaw.
– Co mają zawierać?
– Pieczywo.
– To doskonale, podobno Rumunom brakuje chleba?
– O Boże, czy ty nic nie rozumiesz? – Zirytował się. – Pewnego dnia każe mi wysłać tymi ciężarówkami na przykład dzieła sztuki i żaden celnik nawet się nie domyśli!
Oliwia zamilkła urażona i widać było, że myśli intensywnie.
– Mam pomysł, jeśli jeszcze raz się pojawi, to przyprowadź go do nas na obiad. Już ja potrafię z niego wydobyć prawdę.
Tuczapski stracił nadzieję na rozsądną wymianę poglądów i postanowił nie przemęczać już swojej żony tą sprawą. W końcu zwątpił, czy dobrze zrobił wtajemniczając ją w to wszystko. Intuicja mówiła mu, że może im grozić poważne niebezpieczeństwo. Nie chciał narażać na nieukochaną.
Siedząc w pokoju, wyjął z szuflady notes z numerami telefonów i adresami znajomych. Odnalazł wśród nich adres starego towarzysza broni, z którymi był w szkole podchorążych rezerw. Miał nadzieję, że on mu pomoże. Postanowił skontaktować się z nim nazajutrz.