Był już wczesny wieczór, ale słońce przeświecało jeszcze mocno ostatnimi promieniami. Samochód komisarza minął właśnie stojący przy poboczu ciemnoniebieski zachodni wóz dostawczy. Kierowca zatrzymał auto na polecenie inspektora. Dornik wysiadł i skierował się w stronę drugiego samochodu. Towarzyszył mu Sadowski.
Przed pojazdem z otwartym silnikiem stał wysoki mężczyzna z kluczem francuskim w prawej dłoni. Podeszli do niego.
-Major Bednarz?- Dornik podał mu dłoń.
-Tak- przełożył klucz do lewej ręki i ze zdziwieniem spojrzał na obu mężczyzn.- Pan mnie wzywał?
-Ja, Saragossa- pokazał mu karty identyfikacyjne.
Major Bednarz wyprostował się.
-Akcja „Gremliny” przygotowana, teren rozpoznany, moi ludzie czekają. Jak mam się do pana zwracać?- Zamknął maskę silnika.
-Inspektor Dornik z wydziału zabójstw we Wrocławiu, a to komisarz Sadowski- przedstawił siebie i komisarza.
-Proszę jechać za mną- wsiadł do kabiny i ruszył.
Budynek sierocińca znajdował się w centrum niewielkiego miasteczka. Na zewnątrz sprawiał wrażenie opuszczonego domu. Okna miał pozasłaniane po prawej stronie widoczny był zaparkowany blisko ściany biały tył maski dostawczego forda. Na jezdni przed sierocińcem stał brązowy mercedes.
Dornik i komisarz wysiedli na podwórku znajdującego się naprzeciwko sierocińca domu. Przez okno z drugiego piętra przyglądali się zaciemnionemu budynkowi. W pokoju oprócz nich siedziało przy stole ośmiu mężczyzn w pełnym rynsztunku.
-Przećwiczmy plan jeszcze raz- mówił Bednarz wskazując zadania kolejnym żołnierzom.- Wy idziecie od tyłu, tam nie ma okien i wchodzicie przez dach. Wy dwaj dostajecie się do piwnicy cztery minuty po wyjściu pierwszej pary. Reszta wchodzi ze mną głównym wejściem.
Wyglądało na to, że zaraz rozpocznie się akcja, inspektor też chciał w niej wziąć udział.
-Panie majorze, czy mogę iść z wami?- Spytał zdecydowanym głosem.
Dowódca komandosów zmierzył go wzrokiem.
-Jako kto?- Dziwiło go narażanie się Artura.
-Obojętnie, na przykład, jako listonosz lub doręczyciel.
Major przez chwilę zamyślił się.
-Dobrze, ale robi pan miejsce dla moich ludzi wchodzi pan do środka na końcu.
-Zgoda- Dornik ucieszył się, że może z takimi ludźmi być w akcji.
-Po co to panu?- Odezwał się milczący do tej pory komisarz.- Oni i bez pana dadzą sobie radę.
To była prawda, ale inspektor spojrzał gniewnie na Sadowskiego.
-Mam z tymi ludźmi do pogadania i chcę być pierwszym, kto zada im niektóre pytania.
-Tylko niech pan nie przesadza, mamy czas i różne środki…
-Nie- przerwał mu Dornik- nie mamy czasu. Rano Rosjanie ulatniają się i razem z nimi pewnie mordercy Janowskiego i Wrońskiego.
-Wszystkie środki chemiczne zostawiamy- rozkazał major.- Wchodzimy cicho i bez ofiar z naszej strony!
Pozostali spojrzeli na swego dowódcę ze zrozumieniem, zawsze dodawał im w ten sposób otuchy. To zdanie także oznaczało rozpoczęcie akcji. Wszyscy wstali bez komendy.
-Pierwsza para wychodzi- spojrzał na zegarek.- Za dwie minuty zacznę odmierzać wam czas.
Z pokoju wybiegło dwóch żołnierzy obarczonych linką, która wystawała jednemu z kieszeni kurtki. Ich ubranie nie przypominało uniformu wojskowego. Mieli zielone kurtki i spodnie z masą niewidocznych kieszeń, ale krój tych rzeczy był w każdy wypadku inny. Wydawało się, że każdy z nich ubrany jest inaczej. Obuci byli w wysokie sznurowane buty z twardej skóry i protektorami na podeszwach.
-Pan wyjdzie- zwrócił się do inspektora- przejdzie zapleczem sto metrów i wejdzie na główną drogę. Za pięć minut zastuka pan do drzwi domu i oznajmi pan, że przybywa z poczty z listem poleconym, może się na to wezmą. W każdym razie gdyby się za długo zastanawiali nad otwarciem drzwi, my będziemy wiedzieć, co robić.
Artur zszedł po schodach i udał się we wskazanym kierunku. Potem wszedł na asfalt i spokojnym krokiem szedł w kierunku domu sierocińca. Gdy zbliżył się do budynku, komandosi już tam byli, wtuleni w ścianę czekali na sygnał dowódcy do rozpoczęcia akcji.
Zapukał do drzwi.
-Co jest?- Usłyszał po chwili głos z wewnątrz.
-Polecony z poczty!- Rzucił obojętnym tonem.
Usłyszał puszczający zamek i zobaczył przed sobą mężczyznę. Stał z obandażowaną szczęką i ręką w kieszeni. Od pierwszej chwili poczuł do niego nienawiść. Odchylił się na bok i w tym samym momencie wkroczyli do akcji komandosi. Inspektor wszedł za nimi i zamknął drzwi. Gdy się odwrócił, zobaczył na podłodze leżącego mężczyznę z zawiązanymi rękami i zaklejonymi plastrem ustami. Obok niego leżał drugi. Jeden z komandosów pilnował obu pod bronią.
To było nieprawdopodobne. W kilka sekund bez oddania strzału i jakiegokolwiek dźwięku żołnierze unieszkodliwili dwóch uzbrojonych bandytów. Potem wpadli do głównej sali i zginęli z pola widzenia. Po chwili przed inspektorem pojawi się major.
-W głównej sali dwie kobiety opiekują się dziećmi-zameldował.
Jego ludzie ruszyli na górę i pomogli kolegom schodzącym już stamtąd z parą dwojga przestępców. Była to kobieta i mody mężczyzna z pięknym sygnetem na palcu.
Z piwnicy powróciło dwóch żołnierzy, nie znaleźliśmy niczego. Żaden z komandosów nie odezwał się ani słowem oprócz dowódcy. Dornik podszedł do sprawdzonego z góry mężczyzny i zerwał mu z ust plaster.
-Gdzie Wasiak i Kania?- Spytał się groźnie.
Nieznajomy nie miał zamiaru odpowiadać. Artur uderzył go otwartą dłonią, ale bez skutku. Powtórzył cios tym razem w żołądek. Uzmysłowił sobie, że bandyci nie zechcą mówić, a może boją się policji. Do tej pory nikt im się z przybyłych gości nie przedstawiał.
-Gdzie jest forsa dla nas?- Przetrzymywany przez żołnierzy mężczyzna zbaraniał na to pytanie inspektora.
Wydało mu się widocznie, że nie ma do czynienia z policją, ale z wysłannikami szefów.
-Kim jesteście?- Przemówił w końcu.
-Nie zgrywaj głupa, dobrze wiesz?!- Krzyknął Dornik.
-Ja nie wiem o żadnych pieniądzach dla was…
-Jak to nie, mieliśmy je dostać za Wasiak i Kanię!
-To my je mieliśmy dostać!
Znowu inspektor uderzył mężczyznę. Pozostali żołnierze przyglądali się.
-Gdzie ich macie?- Złapał go za kołnierzyk koszuli.
-W piwnicy za ścianą.
Żołnierze skoczyli w stronę piwnicy i po chwili przyprowadzili Wasiaka i Kanię. Obaj porucznicy znajdowali się w opłakanym stanie. Wyglądali na wycieńczonych głodem i ciemnościami. Komandosi podtrzymywali ich pod ramionami.
-Artur- rozszerzył oczy Wasiak, ale jego głos był cichy.
Bandyta trzymany i przesłuchiwany przez Dornika pojął w końcu, że ma do czynienia z policą. Próbował się wyrwać, ale mocne dłonie komandosów nie puściły go.
Do ogromnego hallu wszedł Sadowski i przyglądał się czynnością swego pracownika.
-Proszę wezwać naszych ludzi, szczególnie ciężarówka się przyda. Odnalazły się porwane dzieci i ochroniarze. Ci tutaj to ludzie Czarnych Dni, chociaż pewnie nie mają pojęcia, dla kogo pracują.