Sekretarka zameldowała przybycie majora Knoxa. Morgan zajęty papierkową robotą przerwał pisanie.
– Witam cię, z czym przychodzisz?
– Raporty z Polski.
– I co tam, jak idzie sprawa Waltera?
– Niestety, sir, nie zdążyliśmy…
Pułkownik zamilkł, twarz mu spoważniała, powieki przymknęły się w skupieniu. Stracił jednego z najlepszych agentów. Przypomniał sobie wszystkie chwile spędzone z inteligentnym polskim inżynierem, którego szkoleniem zajmował się osobiście od samego początku. Teraz jednak nie pomógł mu uniknąć śmierci, nie zdążył.
– Jak zginął?
– Jego samochód wyskoczył na pobocze i uderzając w drzewo przekoziołkował, potem zapalił się. Sekcja wykazała, że spalił się żywcem. Nasi ludzie czekali już we Wrocławiu, ale nie udało się. Roxana sugeruje, że zrobili to ludzie z Czarnych Dni.
– Przecież Walter nic nie wiedział o kodach?
– Jego znajomy odkrył, że Rosjanie posiadają w bazie rakiety, których dotąd tam nie było. Oczywiście nie chodzi o rakiety, lecz o maszynę z kodami umieszczone w skrzyniach po rakietach. Obecnie przechowywane są w specjalnej zbrojowni na wartowni w koszarach.
Knox położył na biurku plik zdjęć wykonanych przez Roxanę.
– Można jakoś pomóc rodzinie? – Zastanawiał się wciąż nad pierwszą sprawą Morgan.
– Tylko pieniężnie, sir.
– Postępujcie, więc w tej sprawie według zarządzeń.
Pułkownik wstał i trzymając w ręku fotografię, przechodził się po gabinecie.
– Inne wiadomości od Roxany?
– Interesujące nas urządzenia są z całą pewnością w bazie. Przechowują je w skrzyniach na wartowni. Roxana zrobiła zdjęcie.
– Pan ją szkolił? – Bardziej stwierdził niż pytał.
– Tak jest, sir.
– To najlepsza agentka w całym bloku wschodnim, niesamowita dziewczyna. Ładna?
Morgan zadawał proste pytania, lecz widać było, że w ogóle nie interesują go udzielone odpowiedzi, był nieobecny.
– Ładna, sir. Właśnie o niej też chciałem porozmawiać. – Pułkownik nie wykazywał zainteresowania, ale też nie ucinał rozmowy, więc major kontynuował. – Raport z Krakowa zawiera informację o tym, że Roxana zarządziła stan pogotowia dla Grupy Specjalnej.
Morgan nie zareagował, stał przy oknie zamyślony.
– Nie zlecałem jej tego – podkreślił Knox.
Dopiero teraz pułkownik odwrócił się i włączył swój instynkt badawczy.
– Można by podsunąć tę sprawę polskiemu Urzędowi Ochrony Państwa? – Zapytał bez związku.
– Oni się już tym zajęli, sir.
– Przepraszam, zamyśliłem się, o czym to mówiliśmy?
– O Roxanie, sir.
– Ach, z tego, co wywnioskowałem, to Roxana będąc na miejscu sama lepiej orientuje się w sytuacji. Niech na razie jej polecenia zostaną utrzymane. Jak myślisz, czy ta dziewczyna chce przejąć towar?
– Nie wiem. Faktem natomiast jest nasza opieszałość w podejmowaniu decyzji. Nadal nie wiemy, co z tym fantem zrobić.
– Waszyngton nie jest zainteresowany przejęciem urządzeń. Interesuje nas bardziej możliwość zbadania różnych wariantów przerzutu sprzętu z Europy na Bliski Wschód. Rozumie pan, chcemy się dowiedzieć, w jaki sposób urządzenia te przenikają do adresata i kto nim właściwie jest.
– Całe nasze zwycięstwo w Iraku, sir, może zostać zaprzepaszczone.
– Nie martw się, Knox, odpowiednie siły dbają o to, aby sprzęt tego rodzaju nie dotarł tam, gdzie my sobie nie życzymy.
Major zastanowił się przez chwilę.
– A jeżeli Roxana przejmie kody?
– Dobrze wie, że powstały w ten sposób skandal mógłby zagrozić polskiej polityce wschodniej, dlatego nie zrobi głupstwa w swoim kraju. Zresztą, może pan się z nią spotkać i wyjaśnić zasady naszej strategii.
Dwóch oficerów UOP weszło właśnie do klatki schodowej bloku mieszkalnego. Na drugim piętrze pod numerem pięć mieszkała rodzina Wrońskiego. Na korytarzu panował nienaganny porządek i spokój.
Drzwi otworzyła kobieta ubrana na czarno.
– Przepraszamy bardzo za najście – zaczął Wasiak – jesteśmy z policji.
– Już byli u mnie panowie z policji – zmieszała się nagle – , ale proszę wejść.
Wrońska zaprosiła ich do pokoju.
– Trochę skłamałem – zawstydził się Wasiak kładąc na stole swoją legitymację. – Jesteśmy z Urzędu Ochrony Państwa.
– Widzi pani, interesujemy się tą sprawą, bo uważamy, że śmierć pani męża nie była przypadkowa.
Słowa Kani podziałały na Wrońską, rozpłakała się.
– Jakże to, nie rozumiem?
– Pani mąż pracował w komisji ewakuacyjnej radzieckiej jednostki. Być może wpadł na jakiś ślad, jakieś nadużycia, rozumie pani, to rutynowe dochodzenie. Po prostu chcemy sprawdzić szczegóły.
Wasiak nie miał zamiaru wyjaśniać zbytnio wszystkich podejrzeń i zawiłości.
– Mąż nigdy mi nic nie mówił o swojej pracy.
– Jak często jeździł do Ściernic?
– Mam tutaj gdzieś notes, zawsze sobie zapisywałam jego wszelkie wyjazdy. Mogę go panom pożyczyć.
Podała z szafki mały notes.
– Bylibyśmy wdzięczni. Gdyby pani coś sobie przypomniała, to proszę nas powiadomić, oto nasz numer telefonu i moje nazwisko.
Wasiak podał jej zapisaną kartkę, którą odłożyła na półkę. Obaj doszli do wniosku, że nie ma sensu zawadzać głowy dłuższą rozmową. Wstali, podziękowali Wrońskiej i skierowali się do drzwi.
– Przepraszam bardzo, czy panowie są z UOP? – Zapytała nie dowierzając własnej pamięci.
– Właśnie – nieco zdziwił się Kania.
– Przepraszam, proszę jeszcze na chwilkę – weszli z powrotem do pokoju i usiedli. – Bo widzicie, panowie, gdy powiedzieliście, że jesteście z Urzędu, nie skojarzyłam tego sobie z listem od męża. Przyszedł w dzień, w którym mąż zginął. Zawierał jeszcze jedną kopertę w środku i mąż prosi, aby oddać go oficerom z UOP, ale całkiem zapomniałam, że to właśnie Urząd.
Wstała i wyszła do drugiego pokoju. Po chwili wróciła z podała zaklejoną małą kopertę Wasiakowi. Zdziwiony ochroniarz nie otworzył jednak przy niej tego listu. Zastanawiał się nad pytaniami, które powinien zadać Wrońskiej.
– Czy mógłbym rzucić okiem na list męża pisany do pani, przepraszam, ale może znajdziemy tam jakieś wskazówki…
Wdowa bez wahania oddała trzymany w ręce drugi list.
Wasiak i Kania przeczytali list Wrońskiego do żony. Nie było tam nic ciekawego z ich punktu widzenia. Wroński podawał przypuszczalną datę swego powrotu, ale nie był zadowolony, że praca odciąga go od domu. Pod koniec ton listu nabrał więcej czułości i słów zainteresowania przyszłością córek. Prosił, by żona opiekowała się nimi i zapewniła dziewczynkom solidne wykształcenie w przyszłości. Proponował wysłać je do Paryża, gdzie będą mogły korzystać z pieniędzy zarobionych przez ojca podczas licznych urlopów zarobkowych. Na koniec prosił, aby oddała dodatkową kopertę właśnie ochroniarzom w wypadku, gdyby coś złego mu się przydarzyło.
– Czy mąż kiedykolwiek mówił pani, że znalazł się w przykrej sytuacji? – Zaczął się domyślać wszystkiego Wasiak.
– Nie. Czasami coś napomykał, że męczy go ta cała sytuacja, że często traci wiarę i ma wszystkiego dosyć. Ale to było dawno temu. Kiedyś wypił sobie i żalił się, że wszystkiemu winna jest komuna i komuniści, którzy pozamykali nas w więzieniach i jeszcze każą się z tego cieszyć.
– Dlaczego mąż sugerował wyjazd do Paryża?
– Bywał tam, nawet dość często u ciotki, ona już nie żyje od roku. Brał bezpłatny urlop i jechał tam na zarobek.
– Jakie sumy przywoził z Francji?
– Tysiąc, półtora tysiąca dolarów, zawsze wymieniał franki na dolary. Raz nawet chwalił się, że z ciotką pojechali do Monte Carlo i wygrali masę pieniędzy, które ulokował w tamtejszym banku. Mieliśmy tam wyjechać kiedyś i zacząć nowe życie.
– A teraz, z czego pani żyje?
– Ja jestem architektem, nie potrzebuje żadnych dolarów, wolałabym jego. – Rozpłakała się.
– Czy miał jakichś przyjaciół, – odczekał chwilę Wasiak – , których odwiedzaliście?
– Nie, prowadziliśmy zamknięty raczej dom. Jednak wczoraj przyszłą jakaś starsza kobieta i powiedziała, że razem z przyjaciółmi męża postanowili pomóc mi finansowo. Dawała kopertę, ale nie chciałam przyjąć. Gdy wyszła, zauważyłam w przedpokoju kopertę, po starszej pani nie było śladu.
– Można znać wielkość tej pomocy pieniężnej?
– Pięćdziesiąt milionów.
Obaj zaniemówili.
– Czy nie zostawiła pani swego adresu? – Ocknął się Kania.
– Nie. Powiedziała tylko, że bardzo ceniła męża.
– No cóż, to na razie wszystko. Czy moglibyśmy jeszcze kiedyś skorzystać z pani pomocy?
– Proszę bardzo, jestem albo w domu, albo w biurze konstrukcyjnym.
– Do widzenia.
W wydzielonym gabinecie komisariatu oficerowie UOP zasiedli nas rozpracowywaniem otrzymanych informacji. Otworzyli najpierw list od Wrońskiego. Było tam zapisane jedno zdanie: „Rosjanie mają rakiety.”
– No to masz babo placek! – Zdenerwował się Kania. – Jeszcze tego brakowało, abyśmy się musieli narażać maszerującemu wojsku!
– To musi być jakaś ważna informacja, zastanówmy się.
– Mają rakiety i co z tego?
– Nie wiem, ale facet za to zginął, więc coś tu nie tak.
– Nie mam zamiaru iść się o to pytać sowieckich trepów.
– Wroński to agent, tak, to jest pewne. Pracował w fabryce zbrojeniowej i miał dostęp do tajemnic wojskowych. To są te jego wyjazdy do Francji. Musieli go nieźle wyszkolić. Oczywiście ma w Paryżu konto i tyle szmalu, że żona i dzieci nie będą musiały pracować do końca życia. Oni dbają o swoich, nie ma co.
– Nieźle, wkręca się do komisji ewakuacyjnej jednostki na pewno na zlecenie CIA.
– Ciekaw tylko jestem, co ich to może interesować?
– Może te rakiety?
– Mają je rozpracowane od dawna. Chyba, że…
– Chyba, że nie mają?!
– Nie, chyba że są też inne strony zainteresowane tego rodzaju uzbrojeniem. Dlatego ta informacja ma swoją wagę.
– Czuję jakiś smród w tej sprawie.
– W każdym razie możemy nasmarować niezły raport naszemu pułkownikowi, który martwił się, że wysłał nas na wakacje.
Kania poderwał się z krzesła.
– No to do roboty. Ja tymczasem skoczę i przyniosę coś do żarcia.
– Jak zwykle umywasz ręce od pisania.
– Raporty to twoja specjalność.
Wasiak lubił swego partnera, wiedział też, że kolega czuje wstręt do pisania na maszynie. Od pierwszej chwili współpraca między nimi układała się pomyślnie, dokonali też jej podziału. Wasiak miał wykształcenie prawnicze i on był głową, natomiast Kania był świetny, organizatorem pracy i człowiekiem od mokrej roboty.
Dobrze strzelał z każdego rodzaju broni, miał dar do przekonywania ludzi do współpracy.
Drzwi gabinetu otworzyły się i wszedł do środka Dornik. Wasiak i najedzony już Kania wstali, spoglądając na niespodziewanego gościa.
– I jak się masz stary?! – Inspektor rzucił się w ramiona Wasiakowi. – Widziałem cię u komisarza, ale byłeś zbyt zajęty, nie zauważyłeś starego przyjaciela.
– Ty stary podrywaczu, co ty tu robisz? – Wasiak odwzajemnił uściski. – To mój partner, a to mój przyjaciel ze studiów, razem mieszkaliśmy przez pewien czas.
Prezentacja wyprowadziła Kanię z osłupienia. Usiedli razem wokół stołu.
– Mam tu pewną sprawę do załatwienia – spoważniał już Wasiak.
– Jaki ma kolor włosów? – Zażartował Dornik.
– Nic z tych rzeczy, kobieciarzu, tylko jedno ci w głowie. Artur miał pełno dziewczyn na studiach – wyjaśnił Kani.
– No, nie przesadzaj.
– Wszystkie się w nim kochały – kontynuował Wasiak.
– To wielka różnica, wcale ich nie miałem – oburzył się Artur.
– Dobra, widzę, że któraś usidliła cię od reszty?
– Jakbyś zgadł, jest taka jedna.
– To zapraszam na wieczór, musimy oblać nasze spotkanie, przyprowadź ją.
– Zgoda.
– Aha, musimy wypożyczyć lub wynająć twój sejf, inspektorze.
– Nie jest mi teraz potrzebny, poruczniku. – Odgryzł się Dornik.
– Słyszałem, chcieli ci się dobrać do skóry.
Rozmowa przybrała poważny ton. Wasiak wiedział o pracy kolegi w Wydziale Zabójstw, wiedział też o śmierci Janowskiego. Po studiach utrzymywali jeszcze ze sobą kontakty, dopóki Wasiak nie zapragnął się ożenić. Potem ich korespondencja listowna ograniczyła się do krótkich życzeń świątecznych.
– A co was tu sprowadza?
– Wroński, zginał w wypadku samochodowym. Badamy czy to był rzeczywiście wypadek.
– Już gdzieś to nazwisko słyszałem – zastanowił się inspektor.
– Jak sobie przypominasz gdzie, to daj znać. Będziemy tu trochę węszyć.
– Może potem mi pomożecie?
– Zobaczymy.
– No to nie przeszkadzam, jesteśmy umówieni u mnie wieczorem. Będziemy mieli dużo czasu na pogawędkę. Co do sejfu, to nie martw się, mam dwa klucze, ale obiecuję nie zaglądać tam do odwołania.
– Słowo harcerza? – Żartował znowu Wasiak.
– Słowo.